Artykuły

Słuchaj, Polsko!

28 września 1941 roku Zgromadzenie Rabinów w getcie warszawskim postanowiło co następuje: "Ponieważ epidemia grasująca w naszym mieście szerzy się bardzo z dnia na dzień, proponujemy jako religijny obrzęd zaradczy urządzić ślub kawalera i panny, ludzi biednych, na cmentarzu zaraz po nadchodzącym Dniu Pojednania na koszt Gminy. Obrzęd ten jest wybadany i wypróbowany i na pewno z pomocą bożą poskutkuje i powstrzyma epidemię".

Adam Czerniaków, prezes Gminy Żydowskiej w Warszawie, która miała sfinansować całe przedsięwzięcie, otrzymał uchwałę Zgromadzenia w końcu października. Odnotował ją w swoim "Dzienniku" bez słowa komentarza, traktując - on, absolwent politechnik w Warszawie i Dreźnie, sceptyk i ateista - zapewne jako jeszcze jedno z kuriozów, od których roiło się życie kilkusettysięcznej społeczności żydowskiej, ściśniętej pomiędzy murami getta i poddanej nasilającemu się z każdym dniem terrorowi.

W istocie, dziwaczne wrażenie czyni ten starodawny przepis, którego lektura ewokuje niezwykłą atmosferę sztuk An-skiego i chasydzkich przypowieści, w wypełnionym liczbami notesie inżyniera Czerniakowa. Na każdej jego stronie widoczne są długie kolumny liczb, z których możemy się dowiedzieć, że Gmina wystąpiła o udzielenie jej pożyczki w wysokości trzystu tysięcy złotych, że wydano w dniu dzisiejszym dwadzieścia siedem tysięcy czterysta pięć obiadów, a zbiórka pieniężna przeprowadzona wśród ludności na wykupienie pięćdziesięciu trzech aresztowanych przyniosła sto dwa tysiące...

Prezes zajmował się bowiem sprawami konkretnymi i praktycznymi: zorganizowaniem w sytuacji wyjątkowej w miarę normalnych warunków bytowania społeczności, na której czele został niespodziewanie postawiony. Nie ograniczał się zresztą do spraw aprowizacji i gospodarczych inicjatyw. Usiłował uzyskać zgodę władz okupacyjnych na prowadzenie w getcie nauczania, kursów rzemieślniczych, na odtworzenie kina, zorganizowanie orkiestry symfonicznej, walczył o prawo wstępu dla Żydów do jednego z warszawskich parków.

Czy nam, znającym losy getta, niektóre przynajmniej z toczonych przez niego batalii nie mogą wydawać się - przez bezsilność tych zabiegów i niemożność osiągnięcia dzięki nim celu ostatecznego, jakim było ocalenie narodu - równie absurdalne, jak rabinackie zlecenia? Zresztą, nie jest to nawet kwestia wiedzy, o którą współcześnie, w pół wieku blisko po tragedii getta, jesteśmy bogatsi. Wiedza ta, mówiąca o wyroku śmierci, jaki został wydany na naród, nie była przecież zbyt pilnie skrywana przez skazanymi. Nie była też niedostępna Adamowi Czerniakowowi, który z racji pełnionej przez siebie funkcji wiedział więcej niż przeciętny mieszkaniec getta. Czy nie odbija się ona zresztą w tym na przykład zapisie w "Dzienniku" z 1 listopada 1941 roku: "Z całej roboty nic, jak widzę, nie wychodzi. W głowie mi się zaczyna mącić. Ani jednego pozytywnego posunięcia".

Wspominany tu "Dziennik" jest dokumentem niezwykłej wagi. Dokumentem historycznym, drobiazgowo, dzień po dniu, relacjonującym nie mający precedensów w dziejach świata mord dokonywany na narodzie oraz dokumentem egzystencjalnym, ukazującym, jak w jego autorze dojrzewa z wolna świadomość, iż sytuacja w jakiej on, jako członek i przedstawiciel tego narodu, się znalazł, jest sytuacją graniczną.

Używam tu terminu, wprowadzonego przez Karla Jaspersa, gdyż notatki Adama Czerniakowa wydają się doskonałą egzemplifikacją spostrzeżeń niemieckiego filozofa. Jaspers pisze o sytuacjach granicznych, iż "nie da się ich przeniknąć poznawczo, empirycznie nie widzimy już poza nimi nic innego. Są jak mur, o który się rozbijamy. Nie potrafimy ich zmienić, lecz jednocześnie naświetlić, nie mogąc ich wywieść i wyjaśnić przez odniesienie do czego innego".

"Słuchaj, Izraelu!" nie jest sztuką dokumentalną - pisze Jerzy S. Sito w poprzedzającym dramat słowie "Od autora" - jest próbą artystycznej syntezy gehenny narodu żydowskiego w dwóch pierwszych latach wojny i antycypacją zagłady."

Ośrodkiem kompozycyjnym, wokół którego skupia się epicka opowieść, są dzieje Adama Czerniakowa przedstawione od początku września 1939 roku do 23 lipca 1942 - dnia samobójczej śmierci Prezesa Gminy Żydowskiej w Warszawie.

Sięgnięcie przez literaturę po temat zagłady narodu żydowskiego w czasie II wojny światowej jest czynem ryzykownym. w jednej z pierwszych scen dramatu Jerzego Sito szames z synagogi Nożyków taszczy ze sobą staroświecki patefon, który przed laty uratował z płonącego getta. Patefon jest zepsuty, gdyż - wyjaśnia szames - "jemu pękły bębenki od tego, co usłyszało". O tragedii getta nie da się bowiem słuchać i, tym bardziej, nie da się mówić. Wszelkie znane mi fabularyzacje tamtych wydarzeń wydają się jakoś głęboko niestosowne: nadmiernie histeryczne czy patetyczne lub, dla odmiany, cyniczne niemal w swej powściągliwości. Dla pisarza polskiego estetyczny i etyczny problem przedstawienia zagłady getta jest jeszcze dodatkowo skomplikowany przez świadomość win wobec Żydów, które go jako członka naszego narodu obciążają. Świadomość ta jest niekiedy przyczyną reakcji przesadnych, takich jak te, które ujawniły się podczas rozpoczętej przez Jana Błońskiego dyskusji o polskiej odpowiedzialności za holocaust.

O tych sprawach nie można mówić, ale o tych sprawach nie można też milczeć. "...obłąkany zamysł zagłady całego narodu zatruwa po dziś dzień organizm europejskiej kultury. Każdy z nas musi się z nim, na swój sposób, zmierzyć i przezwyciężyć go w sobie. Ten dialog umarłych z żywymi musi się toczyć i będzie się toczył..."

Jerzy Sito pozwala przemówić umarłym i czyni to w sposób taktowny. Zdaję sobie sprawę, że słowo to rzadko bywa obecnie używane dla wyrażenia uznania wobec dzieła artystycznego, tu jednak, jak sądzę, jest na miejscu. Sukces dramatu wynika bowiem z umiaru i dyscypliny jego autora, dzięki której przedmiot sztuki nie został przesłonięty przez osobowość jej twórcy. Sito nie popada w histerię, nie daje się uwieść patosowi, szczęśliwie unika poszukiwania, na podobieństwo psychoanalityka, ukrytych motywów determinujących postępowanie ofiary i kata. Pozwala przemówić umarłym i przyznać trzeba, że te fragmenty "Słuchaj, Izraelu!", w których autor ogranicza się jedynie do montażu fragmentów autentycznych zapisków mieszkańców getta, brzmią najczyściej i najbardziej tragicznie.

Konsekwentne jednak wytrwanie w tej roli wcale nie byłoby dla "dialogu umarłych z żywymi" korzystne. Wysłuchanie opowieści nie jest dialogiem, ten bowiem wymaga aktywności obu biorących w nim udział stron. W tym wypadku jest ona konieczna, tym bardziej że dramat Żydów nie zakończył się bynajmniej z chwilą, gdy zwycięstwo aliantów położyło kres operacji Endlösung - "Ostatecznemu rozwiązaniu" kwestii żydowskiej postanowionemu podczas konferencji w Wansee. Integralną częścią tego dramatu było to, co uczyniono z pamięcią o nim.

Jedyną rzeczą, jaką żyjący mogą dać umarłym, jest poważna refleksja nad ich losem. Tej zaś nam (ale nie tylko nam) zabrakło i sądzę, że jeśli mówi się o polskiej winie wobec Żydów, to na tym - niepamięci i braku powagi - między innymi ona właśnie polega.

Charakterystyczną cechą dramatu Jerzego Sito jest to, że kategorie czasu zostały w nim świadomie rozchwiane. Jego akcja rozpoczyna się we współczesności, potem przenosi do okupacyjnej przeszłości, aby znów powrócić do dnia dzisiejszego. Wraz z widzami te podróże w czasie odbywają osoby dramatu: przyjezdny kantor, gość zza oceanu, który odwiedził miasto swych przodków, Warszawę, gubi się podczas nocnej wędrówki licami, gdyż wydaje mu się, że jego drogę przegrodził wyrosły nagle przed nim mur getta. Ludzie, którzy nie mogą zasnąć, widzą, jak po nowych, przez ruiny dawnej dzielnicy żydowskiej poprowadzonych ulicach tłum zmarłych wezwany na modlitwę w synagodze.

Jerzy Sito pragnie przenieść tragedię getta w wymiar wiecznego teraz i to skłania go nieraz do zabiegów artystycznie ryzykownych, takich na przykład jak - w zakończeniu części pierwszej dramatu - zderzenie dwóch stylów, wysokiego i tragicznego, w którym prowadzona jest opowieść o losach Prezesa i jego Gminy, oraz silnie nacechowanej komizmem rodzajowości wnoszonej na scenę przez współczesnego polskiego milicjanta". Innym, bardziej drastycznym zabiegiem tego rodzaju jest obdarzenie Baatza i Mendego, pierwszych Niemców pojawiających się w gabinecie prezydenta Warszawy, podwójną rolą: są przejmującymi rządy w mieście oficerami SS, a równocześnie przedstawicielami władz municypalnych zaprzyjaźnionego z Warszawą dzisiejszego Vergessen (czyli - Zapomnieć, Zapomnienie).

Nie jestem w stanie tych scen (ich artystyczna weryfikacja nastąpi zapewne dopiero w teatrze), niemniej ich sens wydaje się jasny: chodzi o uczynienie dramatu sprzed blisko półwiecza elementem naszej współczesności, umieszczenie go w owym "wiecznym teraz", które jest czasem pamięci.

Czytelnik "Słuchaj, Izraelu!" zostaje postawiony wobec filozoficznego i egzystencjalnego problemu sytuacji granicznej oraz etycznego problemu odpowiedzialności i winy ponoszonej przez świadków holocaustu. Polski dramat współczesny nieczęsto zapuszcza się w te rejony, a jeśli już to czyni, to tylko w wyjątkowych wypadkach efekty wypraw są równie satysfakcjonujące artystycznie jak sztuka Jerzego S. Sito.

Jerzy S. Sito, "Słuchaj, Izraelu!" "Dialog" nr 9, 11, 12/1988

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji