Artykuły

Elity znad Brynicy - Bernard Krawczyk

Artystyczny wzorzec śląskości, uosobienie Kutzowskiej wizji kultury regionalnej, dla setek tysięcy fanów ucieleśnienie najlepszych wartości tej ziemi. Urodził się w powiecie kłobuckim, ale wyrósł w Mysłowicach, gdzie nasiąkł klimatem proletariackich podwórek. Absolwent tamtejszego gimnazjum, a potem Studium Aktorskiego przy Teatrze Śląskim. Sylwetka BERNARDA KRAWCZYKA.

Katowicka scena z lat 50. i 60. ub. wieku była daleka od kultury regionalnej. Aby wtedy być artystą, należało raczej wziąć rozbrat z własną tożsamością, usunąć z języka wszelkie jej naleciałości, wyćwiczyć przedniojęzykowe "ł" i być bardzo polskim na modłę romantyczną. Choć Krawczykowi udawało się czasami pożytkować śląski kawałek własnej duszy, tak naprawdę wielkie otwarcie przyszło dopiero w 1969 roku, wraz z pamiętną rolą Dominika Basisty w "Soli ziemi czarnej". Kazimierz Kutz bezbłędnie obsadził młodszego kolegę z mysłowickiego gimnazjum, a wieńczące film zawołanie "Do rzici mi skoczcie" przeszło do legendy polskiej kinematografii. Ten wizerunek utrwaliła rola Francka Buli w "Perle w koronie". Dzięki tym dziełom trzy pokolenia Ślązaków uznały go za "swojego" artystę, został - jakbyśmy dziś powiedzieli - ikoną śląskości, a nawet swoistą jej wyrocznią. Traktowany był w tym względzie na równi z Franciszkiem Pieczką - choć temu drugiemu udało się odskoczyć od wizerunku wiecznego Hanysa. Dla Bernarda Krawczyka role w filmach Kutza pociągnęły całą lawinę "śląskich" propozycji obsadowych; grał w filmach różnych reżyserów, w serialach telewizyjnych - wszędzie z tym samym emploi. Poza kilkoma wyjątkami został w polskiej kinematografii na wieki wieków przypisany do ról Ślązaków różnego wieku i stanu. Z jednej strony ta wyrazistość daje dobre świadectwo wiarygodności, ale z drugiej taka jednoznaczna klasyfikacja bywa dla aktora zabójcza.

Bernard Krawczyk potrafił ją umiejętnie neutralizować. W teatrze uciekał od "śląskiej szufladki", co zresztą nie było trudne: katowicki Teatr im. Wyspiańskiego przez kilkadziesiąt lat jak ognia unikał jakichkolwiek odniesień do kultury regionu, w którym powstał i działał. Aktor poszedł jeszcze dalej i przeniósł się do Teatru Zagłębia, co dla grona wiernych fanów jego filmowego wizerunku było niemalże "zdradą stanu". Oczywiście trudno mieć do artysty pretensje, że dbał o wszechstronność, zresztą ze znakomitymi rezultatami. Dzięki temu z biegiem lat wyrósł na regionalnego mistrza aktorskiego rzemiosła, stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych artystów na Śląsku.

Do swojej "etniczności" powrócił u progu emerytury. Na początku lat 90. przeżył wielki nawrót popularności u śląskich ziomków za sprawą telewizyjnego cyklu "Sobota w Bytkowie". Znakomicie wykorzystał swoje umiejętności wokalne, wykreował nawet kilkanaście szlagierów z muzyką Grzegorza Spyry, stał się gwiazdą festynowych estrad, skutecznie unikając jarmarcznej tandety spod znaku "śląskiej muzyki biesiadnej". A w końcu śląskość spożytkował także w teatrze. Zagrał wielką rolę w "Biografii" Stanisława Bieniasza, zabrzańskiego dramaturga z pasją przenoszącego na scenę tożsamościowe dramaty swych krajan.

Choć w aktorstwie posmakował wszystkiego co najlepsze, tak w klasycznym, jak i we współczesnym repertuarze, choć zebrał dziesiątki nagród iwyróżnień, najwierniejszych fanów miał i ma w gronie Ślązaków, w ludku wiecznie zakompleksionym i żyjącym z poczuciem nieustannej krzywdy, więc potrzebującym takiego wsparcia: patrzcie, oto nasz synek. Dla nich do dziś objeżdża festynowe estrady, śpiewając sentymentalne wspominki ze starego, dobrego Śląska, który już dawno nie istnieje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji