Artykuły

Szepty, krzyki, wyciemnienia

Agnieszka Glińska wystawia "Trzy siostry" Antoniego Czechowa w ciasnej przestrzeni Małej Sceny Teatru Powszechnego w najbliższym kontakcie z publicznością. Główne role obsa­dza wbrew stereotypowi. Jednak jej reżyseria budzi tym razem sporo zastrzeżeń.

Przedstawienie Agnieszki Gliń­skiej zaskakuje. "Trzy siostry" - dramat na kilkunastu aktorów i dużą zazwyczaj przestrzeń, upy­cha na Małej Scenie Teatru Powszechnego i rzecz jasna nie robi tego przez przypadek. Nie jest to oczywiście interpretacja zupełnie nowa. Rosyjski reżyser. Siergiej Arcybaszew zapraszał niegdyś wi­dzów do zaimprowizowanego mieszkania sióstr Prozorow, by tam podglądali ich codzienne ży­cie. Krzysztof Babicki uczynił po­dobnie w spektaklu gdańskiego Teatru Wybrzeże. W ubiegłym se­zonie po Czechowowski dramat sięgnęła Barbara Sass umieszcza­jąc akcję w wąskim pasażu mię­dzy rzędami publiczności. W przedstawieniu warszaw­skiego Teatru Powszechnego cały

czas z bliska obserwujemy akto­rów. Agnieszka Glińska i współpracująca z nią autorka scenografii Magda Maciejewska pamiętają, że u Czechowa niezwykłe znaczenie mają najdrobniejsze szczegóły - spojrzenie, grymas twarzy, ukrad­kiem wycierana łza. Kiedy na ma­lutkiej scenie znajduje się jedno­cześnie kilku aktorów, mamy wra­żenie tłoku. To dobrze, bowiem bohaterki dramatu chcą wyjechać do wymarzonej Moskwy także dlatego, że w ich domu po prostu brakuje, powietrza. Agnieszka Glińska, co niezbyt częste u mło­dych reżyserów, potrafi łączyć konkret z metaforą. Wszystko, o czym mówią siostry Prozorow, widzimy na własne oczy. Rozu­miemy ich gorzkie myśli o uciecz­ce. Wciąż to samo pomieszczenie, szklane drzwi, do których przy­wierają, by usłyszeć strzępek roz­mowy. W scenerii oswajanej jakby na siłę umierają wszelkie aspiracje i marzenia. Z trudem przychodzi nam uwierzyć w słowa Wierszynina (Piotr Machalica), gdy zapew­nia, że dobrze się tu czuje. Ro­dzinny dom jest w spektaklu Gliń­skiej czymś na kształt więzienia, które opuszcza się z lekkim ser­cem, bez oczekiwania na rychły powrót.

Mimo konsekwencji autorek spektaklu jedna rzecz nie daje mi spokoju. Ostatni akt "Trzech sióstr" dzieje się w ogrodzie przed domem bohaterek. Plenery stanowią kontrapunkt dla uczuć postaci, smutku i żalu za utraconą bezpow­rotnie nadzieją. Glińska rezygnuje z szerszej perspektywy, nie daje postaciom szansy patrzenia przez okno, nie wpuszcza do zamknięte­go pokoju choćby jednego promienia słońca. Skazuje bohaterów na klaustrofobiczny lęk, zapominając, że w dramaty Czechowa wpisany jest konflikt między naturą a ludz­kim życiem. Ograniczenie prze­strzeni "Trzech sióstr" oznacza więc także redukcję sensu utworu.

Trudno określić, o czym chce mówić Glińska w swoim przedstawieniu. Zespół Teatru Powszechnego jak niewiele innych predysponowany jest do grania Czechowa. Każdą z jego sztuk można by tu obsadzić na kilka sposobów, zakładając różnorod­ną interpretację. Dla "Trzech sióstr" kluczowe znaczenie ma oczywiście wybór odtwórczyń ról tytułowych. Glińska traktuje je wbrew stereotypom, na prze­kór fizycznym warunkom akto­rek. Dorotę Landowską (Olga) wi­dzielibyśmy raczej w roli Maszy, Olgę z powodzeniem mogłaby za­grać Katarzyna Herman. Zdziwie­nia nie budzi tylko debiutująca Anna Moskal jako najmłodsza z Prozorowych, Irina. Taki wybór podpowiada tok myślenia reży­serki. Olga, zazwyczaj przedsta­wiana jako przysłowiowa "szara myszka", w interpretacji Lan­dowskiej jest wyniosłą, przed­wcześnie dojrzałą dziewczyną, na której wbrew, jej woli spoczy­wa obowiązek prowadzenia do­mu. Dawno zrezygnowała z ma­rzeń, skazana na codzienną tę samą egzystencję bez jakichkolwiek perspektyw. Masza Katarzyny Herman jak powietrza pragnie miłości i dlatego wystarczy jej jedno spojrzenie Wierszynina. Irina Anny Moskal z początku re­aguje impulsywnie, jak dziecko. Z czasem zaczyna dusić łzy, by wreszcie dać upust swej rozpa­czy. Tak właśnie, między szeptem i krzykiem rozpięte są te trzy role. Podobnie dzieje się z Nata­szą Agnieszki Krukówny. Aktorka nie pokazuje Czechowowskiej "strasznej mieszczki" jedną grubą kreską. Jej bohaterka potrafi zdo­być się na ludzkie uczucia.

Role Landowskiej, Herman, Moskal i Krukówny to największa wartość przedstawienia w "Powszechnym". Cóż jednak z tego, skoro lepiej patrzeć na nie osobno. Każda z nich jest skoń­czoną, dopracowaną partią, ale aktorki grają obok siebie, brakuje kontaktu między nimi. Myślę, że winą obarczyć trzeba reżyserkę. Udało jej się "otworzyć" aktorki, ale nie wiedziała, w jakim je po­prowadzić kierunku. Krukównę, Moskal, Herman i Landowską ra­tuje młodość i swoboda bycia na scenie, gwiazdy "Powszechne­go" nie przekraczają poziomu ru­tyny. Piotr Machalica jest Wierszyninem nijakim i wydaje się, że to tylko szkic postaci. Władysław Kowalski gra Czebutykina charakterystycznym schrypnię­tym głosem, a to o wiele za mało jak na wybitnego artystę. Krzysz­tof Stroiński w roli Tuzenbacha celuje w przeróżnych uśmiesz­kach i doprawdy trudno dziwić się Irinie, że traktuje jego zaloty niczym dopust boży. Z innymi, niestety, nie jest lepiej.

Być może Agnieszka Glińska zbyt wcześnie wzięła się za Czechowa. Nie do końca wiedziała, co chce powiedzieć swym spektaklem, nie potrafiła określić sto­sunku do bohaterów i ich świata. Zostały drażniące, manieryczne wyciemnienia dzielące poszcze­gólne sekwencje, co miało chyba wprowadzić na scenę filmowe rozwiązania. Jak na "Trzy sio­stry" to o wiele za mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji