Artykuły

Krakowski rok teatralny

O tym, że polski teatr jest w dobrej kondycji, można było się przekonać podczas grudniowej Boskiej Komedii. A jak miewa się teatr krakowski? Było różnie - i różnorodnie - pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Jedynym krakowskim przedstawieniem nagrodzonym na Boskiej Komedii była "Trylogia" Jana Klaty, a konkretnie - zespół Starego Teatru. I słusznie. "Trylogia" to spektakl znakomicie zagrany przez aktorów młodych, starszych i najstarszych, świetnie się w odnajdujących w śmiesznym, okrutnym i groteskowym świecie Jana Klaty.

(...)

Stary sarmacki i niesarmacki

W Starym Teatrze w tym roku panował sarmatyzm. Reżyserzy nie tyle go rewidowali (co sugerowała nazwa re-wizje), ile przyglądali mu się jak obcemu ciału, przymierzając do współczesnego teatru. Powstało kilka przedstawień opartych na staropolskich tekstach. Udanych - jak "Pijacy" Bohomolca w reżyserii Barbary Wysockiej, przedstawienie pełne melancholijno-ironicznego wdzięku, czy "Kupiec" Mikołaja Reja, nie tyle spektakl, ile atrakcyjne teatralnie świadectwo zmagań Michała Zadary z trudną materią dzieła Reja. Albo przyzwoitych, jak "Starosta kaniowski" Marii Spiss, czy niezbyt skutecznie starających się udowodnić atrakcyjność twórczości naszych przodków, jak "Rzeczpospolita Babińska" Stanisława Radwana.

Poza nurtem sarmackim powstały "Czekając na Turka" Mikołaja Grabowskiego i "Werter" [na zdjęciu] Michała Borczucha. Duet Andrzej Stasiuk i Mikołaj Grabowski nie powtórzył sukcesu "Nocy", poprzedniej sztuki Stasiuka wystawionej w Düsseldorfie. "Czekając na Turka", choć temat był ważny (lęk prowincjuszy przed zjednoczoną Europą) okazało się bladą edukacyjną komedyjką.

"Werter" Borczucha to jedna z ciekawszych premier roku - spektakl na pograniczu teatru i plastyczno-muzycznej instalacji, opowiadający o nieprzystosowaniu do świata, cierpieniu nierozłącznie związanym z istnieniem.

Widowiskowo

Nie tylko Stary Teatr w ubiegłym roku postawił na specjalizację. Na Dużej Scenie Teatru im. Słowackiego panowały widowiska. W styczniu Artur Tyszkiewicz pokazał rezultat zmagań z "Draculą" Brama Stokera. W dymach, śpiewach, tańcach, powierzchownym aktorstwie i nudzie spowodowanej niefortunną adaptacją hrabia Dracula dokonał żywota. Tyszkiewiczowi udało się zabić wampira bez osinowego kołka. Trzy miesiące później podobna sztuka udała się Maciejowi Sobocińskiemu - ofiarami byli tym razem Juliusz Słowacki i Beatrix Cenci z rodziną. Spektakl był bardziej wystawny niż "Dracula", z nowoczesnym sznytem (projekcje, ruchome lśniące podesty, "cielesne" aktorstwo), ale równie nieudany.

Widowiskiem był również monodram Andrzeja Seweryna "Wyobraźcie sobie... William Szekspir", choć nie angażował techników teatralnych, tylko technikę aktorską. Jeżeli ktoś lubi gwiazdorskie popisy, mógł być zadowolony.

Rozmnożenie

Na małej scenie Teatru Ludowego - pod Ratuszem - panują spektakle, w których w kilka (bądź kilkanaście) postaci wciela się dwójka, trójka czy czwórka aktorów. Grany jest tam jeszcze monodram Tomasza Schimscheinera z tej samej rodziny. W tym roku do grupy dołączyły "Duety" i "Stefcia Ćwiek w szponach życia". Oba to spektakle rozrywkowe - zdecydowanie wolę jednak "Stefcię", dowcipnie i zgrabnie wyreżyserowaną przez Mateusza Przyłęckiego, niż "Duety" w reżyserii Włodzimierza Nurkowskiego. W "Stefci" chodzi o coś więcej niż tylko o danie aktorom możliwości popisania się umiejętnością grania kilku postaci w jednym spektaklu.

Diagnozy w Łaźni

Z produkcji Łaźni Nowej godne uwagi wydały mi się dwie - "Wszystkie rodzaje śmierci" i "Supernova. Rekonstrukcje". Pierwsza to spektakl Pawła Passiniego, grany w dawnym kinie Świt, za pomocą białej farby i sztucznego śniegu przemienionym przez Małgorzatę Szydłowską w orientalny pałac w Himalajach. Mimo dość mętnego scenariusza o duchowej podróży na Wschód i niedostatków aktorstwa parę scen i obrazów robiło wrażenie.

W "Supernovej" Marcin Wierzchowski upchnął stanowczo za dużo myśli, zamiarów, diagnoz, pomysłów i dowcipów - pięciogodzinny spektakl podzielony na dwie części: wystawo-instalację w podziemiach i przedstawienie kolebało się od banału i gadulstwa po trafne i ostre obserwacje. Cóż, stawianie diagnoz naszej cywilizacji, i to z perspektywy przyszłości (oglądamy zrekonstruowane w roku 3209 nasze życie), niesie pewne niebezpieczeństwa.

Z kolei diagnoza krakowskiego artystycznego kołtuństwa zupełnie nie udała się Bartoszowi Szydłowskiemu. Próba przeszczepienia rodziny Dulskich we współczesność przyniosła spektakl chaotyczny i nic ani o kołtuństwie, ani o niczym innym ciekawego niemówiący.

Drugi nurt

Bagatela stara się od lat obok fars grać repertuar ambitniejszy, ale "Woyzeck" Andrzeja Domalika, szykowany na wydarzenie jubileuszowego (90-lecie) sezonu, okazał się mdłym streszczeniem dramatu Büchnera. "I będzie wesele... j" Piotra Waligórskiego - męczącym dosłownością udowadnianiem tezy, że normalność od choroby psychicznej dzieli cienka granica. Nawet ambitniejsza komedia - "Seks nocy letniej" Woody'ego Allena - jakoś Bagateli się nie udała. Andrzej Majczak przyrządził ją ciężką ręką, bez wdzięku i dowcipu.

W Grotesce również płynie drugi nurt - obok przedstawień dla dzieci grane są te dla dorosłych. Adolf Weltschek długo pracował nad "Homage a Chagall"; powstało przedstawienie nierówne - kilka pięknych i pomysłowych obrazów utopionych w chaotycznej narracji i zbanalizowanych głośną, nieciekawą muzyką.

Festiwalowo

W Krakowie namnożyło się festiwali - w ubiegłym roku było ich dziewięć (tych większych). I żaden z nich nie cierpiał na brak widzów - przeciwnie, o bilety toczono boje i wojny podjazdowe. Dzięki Boskiej Komedii obejrzeliśmy najlepsze polskie spektakle wybrane w demokratycznym głosowaniu przez 12 krytyków. Genius Loci pod hasłem "Felix Austria" zaprezentowało austriackie teksty w polskiej reżyserii. Udany był start Post-Soc Festiwalu organizowanego przez Teatr Ludowy, prezentującego przedstawienia z miast przemysłowych

(...)

Helenę Modrzejewską przypomniało Muzeum Historyczne bardzo ciekawą wystawą w Krzysztoforach, na której obejrzeć można było liczne pamiątki - od kostiumów po flakoniki perfum "Modjeska" - po naszej jedynej superstar światowej sławy.

Najgorzej miał Juliusz Słowacki, nie tylko zresztą w Krakowie. Ponieważ żadne z (nielicznych) powstałych ostatnio w Polsce przedstawień opartych na jego dramatach nie nadawało się do pokazania, festiwal Dramaty Narodów - Słowacki przypominał rozciągniętą w czasie akademię. Dwa wieczorki poetyckie, kilka starych przedstawień telewizyjnych, dwie czytane prezentacje: "Lilli Wenedy" i "Fantazego". Te czytania (importowane z Warszawy - czytanie wszystkich dramatów Słowackiego to trwający właśnie projekt Instytutu Teatralnego) były najciekawszym punktem obchodów; szkoda że w Krakowie nie powstało coś podobnego.

***

Cały artykuł w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji