Artykuły

Wszyscy byli podejrzani

ŻAR lał się z nieba. Publiczność wyjątkowo nie dopisała, chociaż na ogół premierom w Teatrze Kameralnym w Sopocie towarzyszy duże zainteresowanie. Cóż, przedostatnia w dobiegającym końca sezonie artystycznym premiera Teatru "Wybrzeże" trafiła już w atmosferę kanikuły. Termin wprawdzie wybrano celowo: czas i miejsce akcji dramatu Fritza Hochwaldera "Oskarżyciel publiczny" idealnie wpisuje się bowiem w obchody rocznicy Rewolucji Francuskiej. Zaznaczono to w programie do spektaklu, lecz mimo wszystko wypada żałować, iż tego przedstawienia nie dano wcześniej. Szkoda, bo jest to nie tylko realizacja udano artystycznie, znakomita aktorsko; ciekawo inscenizacja, lecz nade wszystko wybitna sztuka. To jedna z tych rzeczy, jakich teatr i współczesna publiczność łakną najbardziej, a jakich wciąż tak niewiele oglądamy. "Oskarżyciel publiczny", od 40 lat obecny na światowych scenach, wprowadzony do polskiego teatru dopiero w 1971 r., odznacza się wyborną dramaturgią, świetną konstrukcją łączącą fakty i realia historyczne z kanonem klasycznego utworu sensacyjnego. Kostium "z epoki" i zagadka, wokół której organizuje się akcja dramatu, nie odbierają mu wszakże waloru w teatrze bodaj najcenniejszego: wymowy uniwersalnej, ponadczasowej, Sposób, w jaki Hochwalder artykułuje te gorzkie, zawsze aktualne prawdy, potwierdzone dziejami ludzkości, równie dobrze przystające do przeszłości jak i do teraźniejszości pod różnymi geograficznymi szerokościami, jest w literaturze współczesnej naprawdę wyjątkowy. Niezwykła jest również atmosfera tej sztuki, "historycznej" przecież w każdym calu, a jednak błyskawicznie rzucającej ów pomost ku współczesności. Siłą scenicznych faktów tylko, bez jakichkolwiek aluzji, słów, sygnałów. "Oskarżyciel publiczny", w bardzo dobrym przekładzie Adama Tarna, dosięga myśli i emocji widza, atakuje je i porusza w różnym stopniu, na "różnych poziomach". Ten dramat wciąga jak rzadko który - niezależnie od tego, czy odbierany jest powierzchownie jako sensacja czy też głębiej i wnikliwiej - w całej swojej intelektualnej złożoności.

Tą przedostatnią w tym sezonie inscenizację, która naprawdę zaistnieje na scenie niestety dopiero po wakacjach, sprawiło w piątek "Wybrzeże" teatromanom niekłamaną niespodziankę. Reżyserował spektakl Alojzy Nowak - sprawnie, prosto, dyskretnie. Scenografia Antoniego Tośty jest funkcjonalna: i okazuje się w toku zdarzeń elementem nieźle współtworzącym klimat przedstawienia, współbrzmiącym z mroczną aurą wypadków. Autorem muzycznego opracowania jest Wiktor Niemiro.

A obsadę udało się reżyserowi skompletować wprost idealnie. Tytułową rolę "oskarżyciela publicznego", Fouquiera-Tinville'a (to postać autentyczna, informację o nim i innych znajduje widz w programie) powierzył Krzysztofowi Gordonowi. To rola jakby dla niego napisana! Mamy też - po kilku mniej udanych - kolejną wybitną kreację w aktorskim dorobku naszego świetnego artysty. Operując precyzyjnie dobranymi, oszczędnymi środkami wyrazu, stworzył Gordon wizerunek człowieka, o którym współcześni powiadają, że funkcjonował jak gilotyna - systematycznie, zimno, efektywnie. Skrupulatny w ekspediowaniu innych na śmierć, chłodny, cyniczny, wyrachowany i pewny Foquier, gorliwie szykujący wyrok na samego siebie jest w tej interpretacji bohaterem odpychającym, a jednocześnie godnym współczucia. Tak jak godnym politowania staje się każdy uniżony sługa padający w końcu ofiarą swego pana. Fouquier pada ofiarą machiny terroru, którą sam doprowadził do perfekcji. Krzysztof Gordon daje jednak tej postaci pewien rys tajemniczości, niejednoznaczności, sugerującej momentami świadomość niebezpieczeństwa i podjęcie wyzwania jako tragicznej gry z otoczeniem. Jest też scena, w której na chwilę opada maska i staje przed nami mały, przerażony, wsłuchujący się w przeczucia i lęki człowiek.

Pozostali bohaterowie dramatu też są produktami epoki krwawej i okrutnej, nad którą powiewał sztandar wolności, równości, braterstwa i sprawiedliwości. Władcza i sprytna Terezja (Dorota Kolak), pani życia i śmierci, szara eminencja, która nakręca machinę zbrodni rozgrywając własną partię. Jej mąż - Tollien (Jacek Mikołajczak), tchórzliwy, poddający się żoninym knowaniom człowieczek, nie mający w stosunku do niej żadnych złudzeń. Do końca też nie jest pewny czy przypadkiem Terezja nie zaplanowała jego śmierci i nawet swoich obaw nie ukrywa. Strach towarzyszy tu zresztą wszystkim, jest motorem postępowania, ludzi przeistacza w marionetki. Każe iść na kompromis wybierać ocalenie kosztem udziału w zbrodni. Sparaliżowani, spętani przez strach są i Fabricius (Jarosław Tyrański), i Montane (Andrzej Nowiński), i Heron (Wincenty Grabarczyk), a takie współpracownik Fouquiera - Grebeauval (Igor Michalski). Wyjątkiem jest kat, Sansan (Henryk Sakowicz), egzekutor i oprawca, tępy wykonawca rozkazów, dumny z siebie fachowiec, indywiduum groteskowo-żałosne.

Przewrotnym losu zrządzeniem, wśród tylu stłamszonych oportunistów, biernych, chroniących własne głowy ludzi, jeden Fouquier do końca pozostaje sobą. Ofiara historii i własnej pychy ginie, wygłosiwszy płomienne oskarżenie przeciwko samemu sobie. Naiwnie nie wierzy, czy też nie chce wiedzieć, na kogo tym razem czeka gilotyna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji