Artykuły

Jubileusz Mariana Kociniaka

"Role Pana Mariana są emocjonalne. Bo Kociniak jest, jak by to rzec, namiętny" - mówił o nim jego mistrz i przyjaciel Gustaw Holoubek. Czytamy w specjalnym dodatku do Gazety Wyborczej z okazji jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej Mariana Kociniaka.

Mistrz między powagą a ironią

"Polski Belmondo" - pisano o Marianie Kociniaku. "Mistrz w balansowaniu między powagą a ironią, dramatem a śmiesznością" - podkreślali krytycy.

Pewnie nigdy się nie uwolni - ale właściwie po co miałby to robić - od Franka Dolasa z komedii "Jak rozpętałem II wojnę światową" - roli, z którą kojarzą go wszyscy widzowie. Choć tak naprawdę jego najważniejsze kreacje powstały w teatrze.

Jego teczka z wycinkami prasowymi w archiwum dokumentacji w Instytucie Teatralnym jest bardzo skromna, a to dlatego, że przez lata programowo nie udzielał wywiadów, odmawiał spotkań z dziennikarzami, tłumacząc, że mówią za niego jego role. Rzeczywiście spis ról, które zagrał, zwłaszcza w teatrze, jest niemały.

Stanley w "Śmierci komiwojażera" i Piotr Wierchowieński w "Biesach" u Janusza Warmińskiego, Benia Krzyk w "Zmierzchu" u Bohdana Korzeniowskiego, Siemion Podsiekalnikow w "Samobójcy" w reżyserii Andrzeja Rozhina, Lucky w "Czekając na Godota" u Macieja Prusa, Norman w "Garderobianym" w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego, to tylko kilka przykładów.

Zagrał też około 80 ról w Teatrze Telewizji, w tym jedną z tych szczególnie lubianych przez publiczność - Marcina Kabata w "Igraszkach z diabłem" Jana Drdy.

Warszawską PWST ukończył w 1959 roku. To właśnie wtedy trafił do Teatru Ateneum, któremu jest wierny już od 50 lat. Imponujące! Ale imponujące jest też to, że mając już swoją pozycję, etat w teatrze, dał się namówić na udział w offowym spektaklu. Premiera "Bomby" Macieja Kowalewskiego odbyła się w skromnych warunkach, w klubie M25 na Pradze, ale najwyraźniej dala aktorowi dużą satysfakcję. Bo zastanawiając się nad tytułem na jubileusz, wybrał właśnie ten spektakl.

"Bomba" jest teraz na afiszu Teatru Na Woli, a Marian Kociniak najwyraźniej ze sceną przy Kasprzaka się zaprzyjaźnił, bo w ostatnich miesiącach pojawia się tu w obsadzie kolejnych premier. Jako szofer - Pan Zbynio - w "Oczach Brigitte Bardot" Remigiusza Grzeli w reżyserii Macieja Kowalewskiego - w spektaklu, który powstał najubileusz Barbary Krafftówny, a ostatnio w "Siostrach przytulankach" Marka Modzelewskiego.

Życzenia

Drogi Marianie, jesteś dla mnie żywą legendą. Z okazji jubileuszu 50-lecia Twojej pracy artystycznej dziękuję Ci za wszystko, czego się od Ciebie nauczyłem, a najbardziej chyba za to, że bez zrozumienia i pokochania tradycji nigdy nie zrobi się nic nowego i dobrego. Życzę Ci, żebyś jeszcze długie lata obdarzał widzów swym talentem, a kolegów i przyjaciół uczył prawości, cnoty, która Cię zdecydowanie wyróżnia.

Maciej Kowalewski

dyrektor Teatru Na Woli

Lubię grać tego Ciurę

Przez wiele lat konsekwentnie nie udzielał wywiadów. Aż wreszcie się złamał, a dzięki temu powstała książka "Spełniony", która ukaże się w lutym nakładem wydawnictwa Trio. Oto jej fragmenty.

No i "Bomba"

Remigiusz Grzela: Na swój jubileusz 50-lecia pracy artystycznej wybrał pan spektakl "Bomba" Macieja Kowalewskiego. Przecież to było pana pierwsze zetknięcie z teatralnym off-em. Nie bał się pan?

Marian Kociniak: Maciek przyszedł do mnie do Teatru Ateneum, przekazał mi tekst, który przeczytałem. Ten tekst od początku mi się bardzo podobał. Powiedziałem, że chętnie wezmę w tym udział. Obiecałem, że poproszę Gustawa, żeby mnie puścił do tej produkcji. Zapytałem, ile będziemy mieli prób. Wiedziałem od początku, w jakich warunkach to się będzie odbywało. Powiedziałem tylko, że nie jestem tanim artystą, że zapracowałem sobie na stawki, których żądam, podałem stawkę podobną do tych, jakie płacili mi wtedy Szejd w Scenie Prezentacje i Basia Borys-Damięcka w Teatrze Syrena. "Panie Maćku - powiedziałem - nie mogę zejść niżej, przykro mi". Powiedział mi od razu, że to za duże pieniądze, ale obiecał, że porozmawia z producentem Tomaszem Nazarukiem. O dziwo, Nazaruk się zgodził. Kiedy więc przyjęli moje warunki, z wielką pasją i przyjemnością przystąpiłem do pracy. Cieszyłem się, że mam okazję poznać tylu młodych kolegów, z którymi wcześniej nie pracowałem. Próby do "Bomby" były cudowne. Do dnia dzisiejszego uważam ten spektakl za jeden z lepszych, wjakich wziąłem udział.

Spektakl miał premierę w klubie M25 na warszawskiej Pradze. Próby odbywały się w różnych miejscach, często bez odpowiedniego zaplecza, garderób, w bardzo surowych warunkach. Rozumiał pan od razu, jak się robi teatr niezależny?

- W takich warunkach pracowałem po raz pierwszy, ale zrozumiałem, że inaczej nie można. Zebrała się grupa pasjonatów i spotkanie z nimi było najważniejsze.

Co przekonało pana do tego tekstu?

- Język, sposób opowiadania i sprawy, o których mówi. Czyli to, że jędrnym językiem mówi o dzisiejszej Polsce.

Jeździ pan dużo do małych miejscowości, Polska jest taka jak w "Bombie".

- Oto Polska właśnie. Taki jest kler.

Pazerność też?

- Czasami też pazerność. Lubię grać tego Ciurę. Podobno pierwowzorem jest ojciec Maćka, który zawsze dłubał w drewnie feretrony. I do spektaklu też nam feretron wydłubał.

Co pan dał tej postaci od siebie?

- Ciurze? Wszystkie cechy, które mam w sobie. I pełną wrażliwość, i chamstwo straszne, i miłość do synów, którą widać, potrafię to okazać na scenie. Teraz mam problem, bo na jubileusz przyjdą moje wnuki. Mówię do dzieci: "Dobrze, ale uprzedźcie dziewczynki, porozmawiajcie o tym, że Dada nie mówi ciągle tak jak w spektaklu, że gra taką postać, która się brzydko wyraża". Bo w spektaklu w kilku miejscach ostro klnę. Mikołaj, który ma pięć lat, oczywiście zostanie w domu, przywiozą go dopiero na uroczystą galę, po spektaklu. Marysia, która ma dziewięć lat, pierwszy raz była w teatrze na "Oczach Brigitte Bardot". Była zachwycona. Powiedziała: "Dada, teatr jest piękniejszy niż film". Nie spala całą noc, opowiadała mamie, co się działo na scenie.

Kiedy schodzę do bufetu aktorskiego, przed spektaklem "Bomba" od wrażnie, że jesteście wszyscy zaprzyjaźnieni, że to jest święto.

- Tym bardziej że się tak rzadko spotykamy. Lubimy się wszyscy, cenimy. Oni mnie traktują jak nestora, jestem zachwycony ich zachowaniem. Teraz na przykład, kiedy Ania Mucha wygrała "Taniec z gwiazdami" i Grażynka (żona Mariana Kociniaka - przyp. red.) jej gratulowała, Ania powiedziała, że jest szczęśliwa, biorąc udział w tym jubileuszowym przedstawieniu.

Dada, co robiłeś, kiedy miałeś tyle lat co ja?

Remigiusz Grzela: Czuje się pan dojrzały?

Marian Kociniak: Czuję się już przejrzały. Niedługo spadnę. Będę leżał pod drzewem jak przejrzały owoc. A czuje się pan dzieckiem czasami?

- Dzieckiem? Niestety, już nie. Mam za dużo wnucząt, które mówią: "Dada, Dada".

Wskakują na barana?

- Oczywiście, szczególnie Mikołaj, któryjest najmłodszy. Kiedy dziewczynki były mniejsze, uwielbiały wskakiwać mi na kolana, wtulać się tu, między bark a głowę, czułem ich oddech i to było coś wspaniałego. Zapewniam, lepsze niż aplauz po premierze. Teraz się już trochę krępują.

Kiedy uciekł pan ze swojego dzieciństwa?

- Kiedy musiałem zacząć sam o sobie decydować.

Czy od przeszłości można uciec?

- Staramy się, ale myślę, że przeszłość zostaje, zapisuje się w ciele. Pewnych spraw się nie zapomina, na pewno nigdy nie zapomnę lat okupacji, lat głodu.

Kiedy patrzy pan na swojego wnuka, widzi pan siebie?

- Kiedy patrzę na wnuki, zazdroszczę im, że żyją w kraju, który dostałem późno. Że nie wiedzą nic o wojnie. Cieszę się, że mogliśmy zapracować na to, aby żyły w innej Polsce. Może ich pokolenie dojrzeje kiedyś do demokracji, której wciąż nie ma.

W jakich momentach wraca pan myślą do dzieciństwa?

- Kiedy wnuki mnie pytają: "Dada, co robiłeś, kiedy miałeś tyle lat, co ja?"

Co pan odpowiada?

- Opowiadam dokładnie, jak było. Czyli że kiedy miałem sześć, siedem lat, ojciec kupował tytoń, bibułę i robił papierosy. Miałem takie pudełeczko na sznurku zawieszone na szyi i biegałem po Mokotowie, śpiewając: "Papierosy swej roboty, papierosy, papierosy".

Jaką miał pan wyobraźnię w dzieciństwie?

- Nie największą. To znaczy coś się tam międliło w głowie, ale co sobie mogłem wyobrażać, nie mając pojęcia o świecie, nie będąc wychowanym w domu pełnym książek, mądrych opowieści i literatury. Czułem, że jest coś więcej, coś lepiej, ale nie wiedziałem co i nie wiedziałem gdzie. Że był jakiś świat poza tym mnie znanym, wiedziałem, bo przychodziły paczki z UNRR-y, a w nich olbrzymie tafle czekolady, bardzo grubej, twardej. Pamiętam, że cała buzia była potem w tej czekoladzie. To były momenty szczęścia. Pamiętam też jak dziś, że siedziałem na nocniku i wyśpiewywałem wszystkie piosenki, które znalem, śpiewałem i żarłem tę czekoladę. Jaki świat wtedy znałem? Ulicę Sielecką, kościół na Chełmskiej, blisko były koszary i karabin maszynowy Niemców, którzy jeździli i z megafonu ogłaszali, że z podniesionymi rękami i z białą chusteczką na patyku można przejść kilka domów dalej, na przykład do piekarni po chleb. Pamiętam, że chodziłem po chleb.

Z czym się wiążą najszczęśliwsze chwile w życiu?

- Na pewno nie z dzieciństwem. Moje najszczęśliwsze chwile wiążą się ze szkołą teatralną, bo ona zmieniła mi życie i zmieniła mi świat.

Czy w życiu często pan płakał?

- Zdarzało się. Nie wstydzę się łez. Jestem bezradny, kiedy widzę krzywdę, czuję się wtedy upokorzony. Właśnie jak wtedy, kiedy Janusza Warmińskiego, dyrektora teatru, w którym pracowałem, nie było stać na wymianę opon.

Co zmieniłby pan w swoim życiu?

- Nic, powtórzyłbym te same błędy i tak samo szedł przez życie i przez ten zawód. Może nie sposób mnie nauczyć czegokolwiek? Nic bym nie zmienił, bo moje życie byłoby inne, a mnie się moje życie mimo wszystko podoba. Uważam, że miałem udane życie.

Czym jest przyjaźń?

- To pewnie jest uczucie prawie graniczące z miłością. Tylko ono jakoś tak więdnie, niestety.

Brakuje panu tego?

- Brakuje, bardzo. Mój wielki przyjaciel Gustaw Holoubek nie żyje. Z moim wieloletnim przyjacielem Leonardem Pietraszakiem kontaktujemy się okazjonalnie, dzwonimy do siebie na urodziny, czasami się spotykamy, rzadko. Jedynym moim przyjacielem w tej chwili jest żona. Mimo wszystkich kłód, które jej waliłem pod nogi. Wciąż jest ze mną i trzyma mnie przy życiu. Grażyna i jeszcze raz Grażyna.

A czym jest miłość?

- Miłość to chwila, fascynacja, która się szybko kończy. Jeśli przeradza się w przyjaźń, no to jest pięknie, wtedy warto żyć.

A w co pan wierzy?

- Kiedyś wierzyłem w Boga, byłem ministrantem. Teraz myślę o rym ciągle i dochodzę do wniosku, że jedyna nauka z Kościoła, która jest piękna, to ta, w której dowiaduję się, że z prochu powstałem i w proch się obrócę. Nie wierzę w życie pozagrobowe, że tam coś istnieje, że jest piekło, że jest niebo. Przypuszczam, że nic takiego nie ma.

Jak pan sobie wyobrażał Boga w dzieciństwie?

- Tak jak go rysowaliśmy, z piękną rozświetloną, mądrą twarzą. Może tym Bogiem jest wspomnienie matki?

Marian Kociniak: "Spełniony. Rozmawia Remigiusz Grzela". Książka ukaże się

w lutym 2010 r. nakładem wydawnictwa TRIO.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji