Artykuły

Powrót Ksantypy

Sława sekutnicy przylgnęła do Ksantypy tak trwale, że jej imię stało się synonimem jędzy, kobiety złośliwej, swarliwej i wiecznie zrzędzącej. Przekazy o charakterze Sokratesowej połowicy pochodzą z wieków późniejszych i są przeważnie wynikiem plotek i złośliwości, tak jak rewelacje o rzekomej drugiej żonie Sokratesa - Myrto. Dziś nikt nie kruszy kopii o prostowanie tego mitu. Po prostu coraz mniej osób wie co oznacza przezwisko: "Ty Ksantypo". Już lepiej z Sokratesem. Przynajmniej wielu kojarzy się z powiedzeniem "wiem, że nic nie wiem". Symptomy zaniku zainteresowania historią, literaturą, w ogóle naukami humanistycznymi są coraz powszechniejsze w naszym społeczeństwie. Więc może to i dobrze, że sztuka Morstina pojawiła się znów na scenie.

Od śmierci autora w 1966 roku wystawiana była tylko trzy razy (na przełomie lat 70. i 80.). Był to jeden z najlepszych dramatów Morstina. Prapremiera "Obrona Ksantypy" odbyła się w Teatrze Polskim w Warszawie w lutym 1939 r. Sztuka miała ogromne powodzenie nie tylko w kraju. Wystawiano ją we Francji, Grecji, Włoszech, Niemczech i Czechosłowacji. Ale dziś?... W porównaniu z dramatami o tematyce antycznej takich autorów jak Giraudoux, Anouilh czy Hübner ("Ludzie cesarza") poglądy na temat władzy prezentowane w "Obronie Ksantypy" nie są zbyt odkrywcze, chociaż wywołują ożywienie widowni. Siedząca bok nobliwa pani ze zdziwieniem stwierdziła, że już w starożytności... miano trzeźwy pogląd na bezduszność władzy. No tak. Wiadomo: Sokrates to starożytność, ale taki Morstin? Kto zacz? Ludwik Hieronim Morstin (1926-1966) był znanym i cenionym w latach międzywojennych i powojennych (w okresie stalinowskim nie należał do uprzywilejowanych autorów) dramaturgiem, poetą, eseistą i powieściopisarzem. Był znawcą kultury świata antycznego, szczególnie Grecji i Rzymu a łaciną i greką posługiwał się jak ojczystym językiem. Obok "Obrony Ksantypy" na scenach polskich wystawiano także inne jego dramaty "antyczne": "Panteje", "Penelopę" i "Kleopatrę".

Warszawski Teatr Rozmaitości podjął się wystawienia "Obrony Ksantypy" w kilka miesięcy, które upłynęły od setnej rocznicy urodzin i dwudziestej śmierci autora. Ale nie podejrzewam, by powodowała tą decyzją jedynie chęć ocucenia nieboszczyka ku czci... Wojciech Natanson, kierownik literacki tego teatru, który znał Morstina w latach jego twórczego życia, przecież nie po protekcji "przemycił" ten tekst na scenę teatru. Utwór kryje w sobie ogromne możliwości interpretacyjne dla potencjalnych odtwórczyń roli tytułowej. Szansy tej nie zaprzepaściła młoda wykonawczyni roli Ksantypy Marzena Manteska. Aktorka broni racji kobiety borykającej się z uciążliwościami codziennego życia: biedą, opieszałymi niewolnikami, bezdusznością zarządzeń archonta. Podczas gdy jej mąż, podziwiany przez wszystkich mędrzec jest gościem w domu. Gwoli zadośćuczynienia prawdzie historycznej trzeba zaznaczyć, że Sokrates nie różnił się w tym od większości wolnych obywateli Aten. (Małżeństwa zawierano zresztą głównie z powinności religijnych).

Tak więc narzekania Ksantypy są bliższe raczej naszym czasom. Mało to mężów humanistów, którzy nie chcąc plamić się "chałturą" przynoszą do domu co miesiąc te swoje powiedzmy 17 tys. i z głowy! Manteska gra kobietę dobrą, głęboko kochającą męża, uczciwą i... rozsądną: mimo pokus, którymi wabił ją beztroski, kolorowy świat bogatych. Pełne delikatności i ciepła są sceny jej spotkań z Charmidesem (Andrzej Ferenc) - bogatym wielbicielem nie tylko jej wdzięków, ale i przymiotów duszy.

Po odsłonięciu kurtyny, kiedy na schodach prowadzących do domostwa państwa Sokratesów pojawia się młodziutka, śliczna dziewczyna, nie chce nam się wierzyć, że to Ksantypa. Pogodna, uśmiechnięta, marzycielska, trochę narzekająca, pogania wprawdzie leniwych niewolników (rozbawienie widowni wzbudza zwłaszcza sprytny obibok Tyreusz (Jerzy Januszewicz), ale bez złości i zaciętości. Wygląda na to, jakby robiła to z przymusu, żeby wałkoniąca się służba zupełnie jej na głowę nie weszła. Także szpile, które wbija wszystkim dookoła, bynajmniej nie mają źródła w jej złośliwości czy uszczypliwości, a w głupocie i próżności tych, którzy z nią rozmawiają. Prowokuje do tego bezmyślna, bogata półkokota Mirynna (Halina Chrobak), nadęty malarz Parrasjos (Cezary Kapliński), narcyzowaty Fedros (Wojciech Osełko), czy zesklerociały lekarz Eryksymach (Wacław Szklarski). Ostatni akt, rozgrywający się 10 lat później, ukazuje nam pozbawioną złudzeń, znękaną trudnym, chociaż uczciwym życiem kobietę. Jest bardzo ludzka w swoim "zrzędzeniu", przemawia przez nią gorycz, którą doświadczyło ją życie. Chce ją wykrzyczeć całemu światu. Ale ugina się przed niezrozumieniem męża, który roztrząsając problemy filozoficzne nie potrafi zauważyć jej ciężkiego losu. Zgadza się i na to. Pozostanie wierną i kochającą żoną.

Mimo niewesołego dla Ksantypy finału, sztuka Morstina jest komedią i cały zespół grających w tym przedstawieniu aktorów me pozwala nam o tym zapomnieć. Reżyser spektaklu, Wojciech Siemion, sam grający Sokratesa podkreśla charakteryzacją śmieszność zewnętrznej powłoki mędrca. Ale jego Sokrates jest dobrym człowiekiem: jego brak zainteresowania trudami codziennego życia nie wynika z oschłości czy wygody. Gorącymi oklaskami nagradza publiczność zwłaszcza taniec Siemiona: pełen lekkości i gracji, której nie podejrzewalibyśmy w powolnym, zgarbionym starcu.

Pozostaje jeszcze zastanowić się nad tym czy Morstin się obronił? Myślę, że tak. W końcu nie każdy pobyt w teatrze musi kończyć się wyrafinowaną ucztą duchową. Inne przedstawienia też są potrzebne. Choćby takie, w których mówi się o prawdach prostych, obecnych w życiu każdego pokolenia bez względu na to czy będą to Grecy za czasów Peryklesa, Polacy okresu międzywojennego, czy my, współcześni kolejkowicze czasów dewaluacji nie tylko złotówki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji