Artykuły

Sto razy: dlaczego?

I pies szczeka stolicy centralniej. St. Jerzy Lec

1.

Wyjechałem na parę dni do Warszawy. Przede wszystkim po to, by załatwić kilka ważnych spraw, ale także dlatego, aby oderwać się nieco od środowiska łódzkiego, spotkać się z innymi ludźmi, pomyszkować po antykwariatach, w ogóle pooddychać "stołecznym powietrzem".. Jest to zabieg higieniczny, który każdy szanujący się obywatel winien w swoim życiu stosować. Tym sposobem odświeża się umysł, wzbogaca zasób wrażeń i uzyskuje tzw. skalę porównawczą. Wraca potem człowiek do swego miasta jakby odmłodzony, inaczej patrzy na tych samych ludzi, inaczej ocenia te lub owe wydarzenia, słowem: nabiera ochoty do życia. Zwłaszcza zaś zaleca się wyjazdy do Warszawy. Wiadomo - stolica. Wszystko na poziomie centralnym. Bez stolicy nie ma kraju, cna nadaje ton i bon-ton, kierunek i wizerunek itd.

Przybyłem więc do Warszawy. I cóż się okazało? Oto już na Dworcu Śródmiejskim spotkałem kilku łodzian, a potem co trochę spotykałem znajomych z Łodzi na ulicach Warszawy, w teatrze oraz w urzędach. Ładna historia! Znaczy się: wyjazd nic nie pomoże. Można uciec od Łodzi, ale nie podobna uciec od łodzian. Są wszędzie. Nie posiejesz, a wzejdą. Nie chcesz, a pojawią się. Nie szukasz, a znajdą się sami.

Jednakowoż łodzianie w Warszawie milsi są niż w Łodzi. Tacy jacyś przyjaźni, sympatyczni - i pogadają chętnie i życzliwość ci okażą. Widocznie tak już jest, że swojacy właśnie na nie swoim terenie są sobie najbliżsi. Czują się bardziej solidarni. Otoczeni morzem "obcości" odczuwają instynktownie potrzebę pomocy, każdy z nich chce wiedzieć, że na warszawskim bruku nie jest zdany jedynie na siebie, że chociaż duchowo ktoś jest z nim. Oto ważny przyczynek do poznania natury człowieka.

2.

Warszawa przypomina kobietę: zarozumiałą i ponad miarę pewną siebie, ale nie pozbawioną wdzięku, lekkości i dowcipu. Wcale się temu nie dziwię. Ma powody do dumy i pewności siebie. Przejdź się tylko ulicami Warszawy, a zobaczysz całą różnicę między nią a Łodzią. Sklepy zakupisz wszędzie, nie tylko w "Delikatesach". Powstają nowe placówki, wypełniające luki w handlu i zaopatrzeniu.

Od lat marzę o tym, by kupić sobie stół kwadratowy. Chodzę po Łodzi, zaglądam do składów meblowych, pytam - nic ma. To znaczy stoły są - ale tylko okrągłe. Wszystko na okrągło. A ja chcę właśnie inaczej: na kanciasto. Oblecisz całą Łódź i nic znajdziesz. A w Warszawie? Proszę bardzo: stoły kwadratowe, prostokątne, romboidalne, jakie sobie życzysz. Ba! Ale przecież nie będę kupował stołu w Warszawie i wiózł go do Łodzi. Honor mi nie pozwala. Jak to - zapytają - to w Łodzi nie ma stołów, że pan aż do Warszawy po takie rzeczy musi przyjeżdżać? Sami rozumiecie, że nie wypada. Więc z kolei ja zapytuję: dlaczego w Łodzi nie produkuje się kanciastych stołów? Dlaczego nie powitał jeszcze "Ład", wyrabiający oryginalne, nowoczesne i nie nazbyt drogie meble? Czy Łódź ma być gorsza od innych miast, niechby nawet i od samej Warszawy? Co na to radni? Czy w dalszym ciągu będą tacy niezaradni?

3.

Pracuję dużo, a pisze głównie wieczorami. Więc potrzebna mi jest dobra lampa na biurko. Dobra to znaczy: wysoka, z dużym kręgiem światła i trwałym abażurem. Chodzę po Łodzi i szukam takiej lampy. Nie ma. Rozpytuję znajomych, wpadam do komisu, nic. A w Warszawie - proszę bardzo. Do wyboru, do koloru.. Ile dusza zapragnie. Drogie i tanie. Duże i małe. Nowoczesne i siarę - stylowe. Nie mogę tego zrozumieć. Dlaczego w Warszawie może to wszystko być, a w Łodzi tego wszystkiego nie ma? Od czego to zależy? Kto za to odpowiada?

Powiecie: co tam lampa! Nie ma się o co pieklić, to nie jest artykuł pierwszej potrzeby. Dobrze, niech będzie. W takim razie weźmy inny przykład. Idę ulicami Warszawy i podziwiam stragany z jabłkami. Jakie to jabłka duże, piękne i urodziwe! Aż się oczy radują, gdy na nie popatrzeć. Dlaczego jabłka sprzedawane na łódzkich straganach ulicznych są takie liche? Małe, szare i nie przyciągające oka? Przecież jabłka sprzedawane w Warszawie pochodzą z tego samego kraju - z Polski. Dlaczego tam jest to wszystko lepsze, porządniejsze, piękniejsze? A dlaczego u nas idzie wszystko tak niemrawo? Czary, czy co, u diabła! Jeśli tak trudno rozwiązać te proste rzeczy, to cóż dopiero mówić o innych - bardziej skomplikowanych.

4.

Być w Warszawie i nie pójść do teatru, to tak jak będąc w Rzymie nie zobaczyć papieża. (Przypomina mi się tu pewna reklama amerykańska, zachęcająca do podróży bez straty czasu w sposób następujący: "W jeden dzień cały Rzym z ojcem świętym włącznie"). Ale dokąd pójść? Na "Marię Stuart"? Nie. Dość mam wieszczów choćby i największych. To może na "Pannę Julię"? Też nie. Strindberg to mistyk płci. Pal diabli, co mnie to wszystko obchodzi. Zresztą "Pannę Julie" widziałem po wojnie w Berlinie. To mi wystarczy na długo. Wyspiański? Miałem swojego w Teatrze Nowym. Może później. Perzyński? Do cholery z Perzyńskim, choć to dobry dramatysta. Już wiem: pójdę na Gombrowicza. W Teatrze Dramatycznym m. Warszawy (siedziba: Pałac Kultury i Nauki) grają jego "Iwonę księżniczkę Burgunda".

Poszedłem, zobaczyłem, ucieszyłem! się. Bardzo mi ta literatura odpowiada. Gombrowicz nie cierpi patetyki, wszelkiego rodzaju wzniosłości i dętologii. Wykpiwa hamletyzm i inne grzechy główne i poboczne. Rzecz bardzo na czasie. Drwina i groteska otrzeźwia, zmusza do myślenia, uczy naprawdę. Przeciwnie niż wzniosłość i patetyka, które oczadzają i tumanią. A nam bardzo się przyda szczypta trzeźwości, konkretności i tak dalej. Śmiałem się na sztuce Gombrowicza jak wieśniak. Całą gębą. Nie żałowałem sobie. I aktorzy też mi się podobali. Zwłaszcza król, którego prześwietnie grał Stanisław Jaworski. I królowa - Wanda Łuczycka. I sama Iwona - Barbara Kraftówna. I w ogóle wszyscy.

5.

Ile razy pojadę do Warszawy, zawsze spotykam najpierw Stanisława Jerzego Leca. Takie mam szczęście. Tym razem nie mogło być inaczej, Nasze rozmowy są nieodmiennie podobne; mimo to zawsze inne. Znamy tylko jeden temat: literatura austriacka, Wiedeń. Piotr Altenberg. Alfred Polgar. Karol Kraus, Józef Roth. W Polsce jest trzech takich, co znają literaturę austriacką: Stanisław Jerzy Lec. Leopold Beck i ja. (Przepraszam czytelników, że nieskromnie wymieniłem i siebie, ale trudno, taka jest prawda, a prawdę należy miłować nade wszystko).

Stanisław Jerzy Lec jest także gorącym miłośnikiem Łodzi. Łatwo mu miłować Łódź mieszkając w Warszawie. Ale kiedyś mieszkał i tutaj. Łódź - powiada - ma charakter, miasto znaczy się. Jest inne od wszystkich miast polskich, ma swój wyraz, lubię je i chętnie tam przejeżdżam. Zresztą z Łodzią wiążą się moje pierwsze lata powojenne. Praca w "Szpilkach", biesiady we "Fraszce" i "Pickwicku".

Lec wydal właśnie książkę aforyzmów pt. "Myśli nieuczesane". Jedna z nich posłużyła mi niejako za motto. Ale w książeczce, zawierającej wiele świetnych aforyzmów, jest także myśl, która podobno odnosi się do Łodzi. Oto ona: "Zaproponowano mi z prowincji, bym za niższe honorarium pisał im tańsze myśli". Kto to zaproponował? Proszę się przyznać. Bez bicia.

6.

Sto razy: dlaczego. Dlaczego? Chodziłem po Warszawie i wciąż dręczyło mnie to pytanie: dlaczego tu może być, a tam nie ma? Dlaczego tu potrafią, a tam nie umieją? Dlaczego to, dlaczego tamto? I tak bezustannie. Aż mnie głowa rozbolała. Aż się zmęczyłem. Wtedy wsiadłem do pociągu i wróciłem do Łodzi. Było mi bardzo przyjemnie, gdym znów znalazł się na Piotrkowskiej wśród znanych domów, sklepów i ludzi. I o dziwo: nawet o pretensjach zapomniałem. Zresztą - cóż ta. Ja mogę zapomnieć. Chodzi o to, by inni nie zapomnieli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji