Nie będę odgrzewał kotletów
- Chciałem wystąpić w czymś konkretnym, polskim, współczesnym i zrobić to "młodym sumptem", bez kompleksów i strachu. Jeżeli wybierać się w taką podróż, to z najlepszymi - mówi MICHAŁ ŻEBROWSKI o monodramie "Doktor Haust".
Michał Żebrowskt [na zdjęciu] ma za sobą niezwykle udany rok. Po latach wymachiwania szabelką wreszcie miał okazje pokazać swój talent. A to za sprawą głównej roli w filmie "Pręgi" Magdaleny Piekorz. Film ten jest naszym kandydatem do Oskara. Młoda ekipa pracująca na planie zaprzyjaźniła się, stworzyła nieformalną grupę twórców "Darklight" i postanowiła tworzyć razem kolejne projekty. Efektem ich współpracy jpst inscenizacja "Doktora Hausta" na deskach stołecznego Teatru Studio. To pierwszy monodram w karierze Żebrowskiego.
Edyta Jaworska: - Jak doszło do realizacji "Doktora Hausta"?
Michał Żebrowski: - Po zakończeniu zdjęć do "Pręg" byłem pod ogromnym wpływem prozy Wojtka (Kuczoka, autora scenariusza do filmu - przyp. red.). Zapytałem Magdę Piekorz, z którą znakomicie dogadywaliśmy się na planie filmowym, czy nie popracowałaby ze mną w teatrze. Od pięciu lat szukałem tekstu, który trafiłby w moją wrażliwość. Zawsze kończyło się to na "Łagodnej" Dostojewskiego albo na "Sonacie" Tołstoja. Dzwoniono do mnie z prośbą z różnych stron kraju, żebym przyjechał z jednoosobowym przedstawieniem, niech to będą "Kwiaty polskie", może coś Słowackiego... Aktorzy jeżdżą z takimi rzeczami, ale ja stwierdziłem, że nie będę odgrzewał kotletów, tylko postaram się poprosić dobrego polskiego pisarza, by napisał coś specjalnie dla mnie. Chciałem wystąpić w czymś konkretnym, polskim, współczesnym i zrobić to "młodym sumptem", bez kompleksów i strachu. Jeżeli wybierać się w taką podróż, to z najlepszymi.
- Tak, jak obiecywaliście, ekipa "Pręg" spotkała się przy kolejnym przedsięwzięciu.
- Największym atutem tego przedstawienia jest to, że tekst napisał młody, zdolny pisarz oraz to, że cały zespół pracujący nad spektaklem to młodzi, pełni zapału trzydziestolatkowie o podobnej wrażliwości.. Reżyserem jest Magda Piekorz, muzykę skomponował Adrian Konarski z "Piwnicy pod Baranami", światłami zajmuje się Marcin Koszałka (autor zdjęć do "Pręg" - przyp. red.), a scenografią - Justyna Smolec.
- Pierwsze skojarzenie z tytułem egnie ku Faustowi. Czy to zamierzony zabieg?
- Jest to oczywiście odniesienie do Goethego, ale także do haustu, jakim się pije alkohol. Tytuł jest bardzo prowokacyjny i trafny, co jest zasługą Wojtka Kuczoka, który lubuje się w zabawie językiem polskim.
- Czy przez fakt, iż sztuka jest monodramem odczuwa Pan większą presję, niż przy większych projektach?
- Przy tego rodzaju przedstawieniu słyszy się dosłownie każde skrzypnięcie krzesła na widowni. Jeśli masz wrażenie, że widzowie śpią, możesz wpaść w paranoję. Nie można zrzucić odpowiedzialności na dyrektora teatru albo na złą partnerkę, czy partnera, który nie rozumie tekstu. Ty jesteś lokomotywą tego przedsięwzięcia i od ciebie zależy rytm przedstawienia.
- To pierwszy monodram w Pana karierze i wielkie wyzwanie. Godzina sam na sam z widzem i tekstem.
- Zdaję sobie sprawę, że oczy są zwrócone na nas, dlatego, że to jest wielką zarozumiałością i odwagą artystyczną, by trzydziestodwuletni aktor w Warszawie, na legendarnej scenie słynącej z monodramów, wystąpił z tekstem jednoosobowym. Ale od wielu lat czekałem na tę chwilę.
- Kim jest tytułowy Doktor Haust?
- To postać, która na pozór daje sobie znakomicie radę w życiu: trzydziestodwulatek, który opływa w luksusy i nadmiar pracy. Tak naprawdę jest on chory, rozdygotany, kiedyś niezwykle okaleczony i nienadający się do życia. Jednocześnie to zarozumiały potwór, przekonany o swojej boskości. Haust nie zdaje sobie sprawy jak rani innych ludzi i samego siebie. Dopiero śmierć wyciąga go z tej otchłani.
- Doktor Haust jest psychoanalitykiem. Mówił Pan, że nie dowierza tego typu zawodom. Dlaczego?
- Terapia nie musi się kojarzyć tylko z zawodem, za który ktoś bierze pieniądze. Możemy spotkać obcego człowieka w pociągu, z którym przeprowadzimy rozmowę swojego życia, która nam coś uświadomi, popchnie nas do przodu. Tu chodzi o otwarcie serca. Z tym ma problemy mój bohater i dlatego jemu bym nie zaufał.
- Kto, komu jest bardziej potrzebny? Haust swoim pacjentom, czy pacjenci Haustowi?
- Główny bohater uważa, że pozjadał wszystkie rozumy i że ludzie nie daliby sobie rady żyć bez niego. Natomiast w rzeczywistości jest na odwrót.
- Czego brakuje w jego życiu?
- Tej jedynej, która odeszła od niego z dzieckiem. Brakuje mu miłości. Sztuka jest traktatem o tym, jakie spustoszenie w życiu ludzkim robi brak miłości. "Haust" opowiada też o strachu przed przyznaniem się do przegranej.
- Jak reagowali widzowie na przedpremierowych spektaklach?
- Ludzie wychodzą zasępieni. Zdarzyło się, że dwudziestokilkuletni człowiek wybiegł w trakcie spektaklu z płaczem. Okazało się; że podobna historia zdarzyła się w jego życiu. Bardzo dobrze reagują kobiety i podkreślają pytanie: jak na tę sztukę będą reagować mężczyźni. A ten tekst jest skierowany przede wszystkim do mężczyzn, jest też moim ukłonem w ich stronę. Uważam, że z czasem coraz więcej mężczyzn będzie przychodzić na to przedstawienie.