Artykuły

Rodzina Franka Kimono (fragm.)

NAJPIERW ktoś, w pierw­szych dniach stanu wojennego, wpadł na pomysł wyzwolenia tej rzeki zespołów rocko­wych. Ta "młoda generacja" (40-latki) demonstrowała publicznie swój ból brzucha. Poczułem się obolały. A jednocześnie było mi do śmiechu. Nas to rozśmieszało z Piotrkiem, z którym spotkaliśmy się już wcze­śniej, na planie Kleksa. Postano­wiliśmy zrobić coś w tym stylu." - taki rodowód Franka Kimono dał w wywiadzie, dla Krystyny Gucewicz jego twórca, Andrzej Korzyński.

Uzupełnił go po chwili zastana­wiającą refleksją: "w tej postaci zapisał się nasz model Polaka, który odwiecznie wzbudza sympatię: obi­bok, cwaniak, udający kogoś innego, działający na zasadzie niebieskiego ptaszka."

Co prawda model Polaka-obiboka zdecydowanie nie wzbudza mojej sympatii, a nawet wzbudza coś wręcz przeciwnego, ale jest faktem, że trudno nie lubić Franka Kimono. Tyle, że nie za to, iż jest on dyskotekowym cwaniakiem, lecz że jest satyrą na takiego cwaniaka. Prymitywizm Franka jest tak bez­wstydny, że aż śmieszny, a wszystkie groźne mity "szpanowego" wtajem­niczenia pryskają, niczym przekłute baloniki: bramkarz-karateka, Pola-Monola, czyli Polska Monopolowa wódka, nocne tankowanie kradzio­nej benzyny itd. Te duże i małe demony naszej namiastki nocnego ży­cia okazują się, jeden po drugim, ża­łosne.

Franek Kimono jest więc śmiesz­ny, nieszkodliwy i nieco egzotyczny. Odsłania milionowej (dzięki nagra­niom radiowym) publiczności tajniki knajpianego slangu, nazywa prowin­cjonalne kompleksy, denuncjuje sy­stem działania złodziejaszków i zło­dziei. Nade wszystko jednak jest Franek Kimono oryginalną kreacją estradowego aktorstwa, nareszcie świeżą, naturalną, prawdziwą i pol­ską. Oto udało się pokonać kwad­raturę koła polskiej rozrywki; po­wstała postać na wskroś nowocze­sna, budząca powszechne zaintereso­wanie i sympatię, a do tego "wła­sna". Jakby na przekór tym wszyst­kim, którzy wołanie o polskość na­szej estrady kwitują ironicznym py­taniem: "czy wiecznie mamy śpie­wać Kukułeczkę i "Szła dzieweczka do laseczka?"

Franek Kimono udowodnił, że można śpiewać prawdziwe przeboje, które są jednocześnie nowoczesne i polskie. Firma "Arston", która wy­dała kasetę Franka, próbowała ją sprzedać podczas tegorocznych targów MIDEM w Cannes. Jej przedstawicielka, Bianka Skórzewska, tak zrelacjonowała trudności: "Rozmowy prowadziliśmy nie tylko tam, mamy kontakty z Japonią, USA, Finlandią, RFN, ale sprawa nie jest prosta, Franek Kimono to już pewien stereotyp kulturowy, żywy poprzez na­sze realia - nie bardzo zrozumiały poza granicami. Realia, realia - to jest bariera".

Nareszcie! Właśnie cały czas idzie o owe realia na polskiej estradzie. W powodzi podrabianych stylów, za­chowań, mód, aranżacji nareszcie coś, co jest nasze i trudno przetłumaczalne na obce języki.

Pojawienie się Franka Kimono było dla naszej estrady całkowitym zaskoczeniem oraz tzw. "trafieniem w dziesiątkę". Rozchodząca się szyb­ko kaseta "Arstonu" (cena: 980 zł!), wysokie miejsca piosenek Franka na listach przebojów szybko zachęciły innych twórców do podobnego eks­perymentu. Pismo "Veto" wykorzy­stało kilka piosenek do reklamy własnej oraz lansowanej przez siebie "gołej prywatki" (patrz: najnowsza kaseta Franka pt. "Franek Kimono i goła prywatka", wydana przez "Veto"), zaś Teatr Muzyczny w Gdyni ma dzięki Frankowi kolejny wiel­ki szlagier.

Ostatni sukces tego teatru na po­dobną miarę miał miejsce bodaj w 1981 r., gdy Krystyna Prońko śpiewała w "Kolędzie-nocce" Brylla słynny song "Za czym kolejka ta stoi?". Przeleciały trzy lata i dziś kolejka stoi "za biletami" na "Drugie wejście smoka czyli Franek Ki­mono story". Jest to bez wątpienia najlepsza rewia, jaką można zoba­czyć w bieżącym roku na polskich scenach. Ma ciekawy pomysł (ekipa filmowa nagrywa drugą część filmu "Wejście smoka", tym razem z Fran­kiem Kimono), świetną muzykę (na­grania znane z kasety Franka Ki­mono, tyle że pozbawione głosu Piotra Fronczewskiego, a więc ten sam podkład muzyczny z taśmy i głosy gdyńskich aktorów, śpiewają­cych na żywo) i na pewno najlepszy zespół wokalno-bąletowy jaki wi­działem ostatnio w Polsce.

Najlepszy, bo bardzo młody, liczny, sprawny i wypadający na scenę. z takim, impetem i entuzjazmem, jakby ci chłopcy i dziewczęta przy­biegli na letnią dyskotekę, żeby się wyszaleć, a nie przyszli do pracy za kilkaset złotych od przedstawienia. Zaś kilkudziesięcioosobowy zespół karateków z Klubu Karate w Gdyni "tańczący", czy też "karatujący" V Symfonię Beethovena wywołuje powszechny entuzjazm, szczególnie młodszej części widowni.

Jerzy Grass wyreżyserował "Dru­gie wejście smoka" z rozmachem

i efektownością dawnych festiwali sopockich (tych z połowy lat 70-tych), gdzie wszystko migało, błyskało, kwieciło i zdumiewało nie tylko ro­dzimą widownię.

Atrakcyjność muzyki i popular­ność Franka Kimono niosą to przedstawienie i wróżę mu potężny sukces kasowy, ale widać już z całą wy­razistością, że gdyński Teatr Mu­zyczny mimo posiadania dynamiczne­go dyrektora (Jerzy Gruza) i mło­dego, pełnego entuzjazmu i ładnych twarzy zespołu baletowo-wokalnego nie ma solistów. Nie mówię - gwiazd, tych nie ma w ogóle w pol­skich teatrach muzycznych, Ale bez kilkorga profesjonalnych solistów z osobowością nie ma co marzyć o ro­bieniu teatru na dłuższą metę. Na wet jeśli bilety w kasie będą zawsze wykupione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji