Artykuły

Teatralna Plejada w Zabrzu

O IX Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu pisze Marcin Hałaś w miesięczniku Śląsk.

Patrząc w repertuar IX Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu - można odnieść wrażenie, że impreza jest w dobrej kondycji. Zobaczyliśmy spektakle reżyserów z "najwyższej krajowej półki", swoje nowe realizacje pokazali Grzegorz Jarzyna i Jan Klata. Jednak dobra forma zabrzańskiego festiwalu nie oznacza automatycznie dobrej kondycji wszystkich twórców, prezentujących tu swoje dokonania.

Do konkursowego przeglądu stanęło 8 przedstawień, zrealizowanych na podstawie tekstów dramatycznych powstałych na przestrzeni ostatnich 20 lat, czyli od historycznej chwili, w której - użyjmy słów aktorki - "skończył się w Polsce komunizm". Przewodniczący jury Krzysztof Karwat w wystąpieniu sumującym imprezę zauważył, że formuła festiwalu w ciągu niemal dziesięciolecia bynajmniej się nie wyczerpała. Wręcz przeciwnie - wciąż jest żywa, prowadzi do światopoglądowych i artystycznych dyskursów. Wszystko dlatego, że istnieją w Polsce teatry, które nie tylko nie traktują dramaturgii współczesnej jak "piątego koła u wozu", ale wręcz uczyniły z niej swoją wizytówkę, swój znak rozpoznawczy.

Zaczęło się od mocnego uderzenia. Teatr Rozmaitości - Między nami dobrze jest - tekst Dorota Masłowska, reżyseria Grzegorz Jarzyna. Ten spektakl "zgarnął" najważniejsze nagrody - dla najlepszego przedstawienia i dla najlepszego dramaturga. Chociaż znacznie większy wkład w sukces całości wniósł Jarzyna. Wyreżyserował on widowisko nowoczesne, naszpikowane elektroniką i multimediami, a równocześnie potrafił wyakcentować tradycyjne wartości teatru na czele z grą aktorską (kreacja Danuty Szaflarskiej jako Osowiałej Staruszki na Wózku Inwalidzkim, choć tak po prawdzie to Szaflarska tyleż współtworzy przedstawienie, co "podpiera" je na zasadzie "special guest star"). Z tekstu Masłowskiej Jarzyna z pewnością zrobił widowisko lepsze od samego tekstu, gdyż ten stanowi de facto bardziej zbiór grepsów i skeczy niż zwartą dramatyczno-fabularną całość. Krytycy chyba nie zauważyli, że konstrukcja sztuki opiera się na koncepcie wywiedzionym od różewiczowskiej Kartoteki - gdzie w jednym pokoju krzyżują się losy i absurdum świata. Tyle tylko, że w "Między nami dobrze jest" mamy nie jednego Bohatera, lecz trzy Bohaterki - kobiety trzech pokoleń. Masłowska bywa celna i dowcipna, kiedy pisze o dojmującym wszechobecnym braku ("Idź do swego braku pokoju" - zwraca się matka do Małej Metalowej Dziewczynki), ale jej próby krytycznego dyskursu z polskością jako zbiorem narodowych archetypów tchną już intelektualną łatwizną. Bo dziś niemal każdy topowy twórca zaczyna od "krytycznego dyskursu z polskością", często jednak ten dyskurs ogranicza się tylko do negacji i obśmiania formy.

O ile Jarzyna pokazał, że zasługuje na swoje wysokie miejsce w rankingach reżyserów o tyle zawiódł Jan Klata, reżyser "Szajby" zrealizowanej w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pierwszy błąd popełnił już wybierając tekst do inscenizacji - dzieło Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, powiedzmy to

szczerze, nie trzyma się nawet kupy (w całej dwuznaczności tego słowa). I takiego sądu nie zmienię, mimo iż niektórzy recenzenci widzieli w spektaklu wpływ Witkacego, surrealizmu i Almodovara. Klata poszedł na całość - i mający niewiele sensu tekst postanowił zrealizować w takim tempie, żeby widz nie miał czasu, aby myśleć nad brakiem sensu. Coś jednak nie wyszło i brak sensu został jeszcze mocniej wyakcentowany. Jury tę sytuację spointowało bardzo dobitnie - przyznając "Szajbie" czytanej przez Klatę nagrodę za scenografię oraz aktorską rolę drugoplanową. Trudniej o bardziej eleganckie, ale też bardziej brutalne skwitowanie klęski duetu Miszczuk-Klata.

Prawdziwą rewelacją był dla mnie spektakl "Rowerzystów" [na zdjęciu] Volkera Schmidta w reżyserii Anny Augustynowicz. Spadł na niego deszcz nagród aktorskich, nagrodę za reżyserię dostała też Augustynowicz, jednak przyznając najwyższe premie jurorzy jakby ugięli się przed kalibrem nazwisk Jarzyna i Masłowska. A jednak to Augustynowicz pokazała teatr w postaci pięknej i czystej. Jarzyna podparł swoją realizację multimediami i elektroniką, tworzy teatr epoki iPoda. Anna Augustynowicz wierzy w teatr epoki, zachowawszy wszystkie proporcje, Sofoklesa i Szekspira. Opiera go na grze aktorskiej, na słowie, interpretacji słowa i precyzyjnym ruchu scenicznym. Niektórzy twierdzą, że Anna Augustynowicz robi teatr chłodny (dla mnie lepszym wyrażeniem byłoby: teatr sterylny). I owszem, także w "Rowerzystach" można znaleźć tego dowody. Aktorzy nie wypowiadają kwestii bezpośrednio do siebie, nie mówią też do publiczności. Oni mówią, grają "w przestrzeń", przypominając tym samym szkolną prawdę o uniwersalności sztuki teatru. I jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że przed dziełem Anny Augustynowicz należy uchylić czapkę: w tym przedstawieniu wszystko jest logiczne, fabularny ciąg przyczynowo-skutkowy prowadzony jest konsekwentnie, poszczególne elementy uzupełniają się i zazębiają ze sobą, żeby jak w antycznej mozaice stworzyć jeden obraz. W poszarpanym, znerwicowanym i rozedrganym współczesnym polskim teatrze takie podejście do sztuki i rzemiosła musi budzić szacunek.

O pozostałych spektaklach pisać trzeba w kategorii niedosytu. Zawiedli dramaturdzy rosyjscy. "Proca" Nikołaja Kolady (warszawska Scena Prezentacje) rozczarowuje każdego, kto zna np. "Martwą królewnę" tegoż autora. Procę napisał Kolada jeszcze w 1989 roku, ale z powodzeniem mógłby ją obecnie popełnić na przykład Ingmar Villqist. Bo przecież homoseksualna miłość beznogiego kaleki i młodego chłopca to temat wprost dla Villqista. Być może 20 lat temu sztuka Kolady wystawiana w Rosji byłaby szokująca i niezwykła, jednak dziś w Polsce przypomina opowiastkę z gatunku "Znacie - to posłuchajcie jeszcze raz". Nie zmieni tego nawet rzetelne aktorstwo, rzetelna reżyseria. Proca pozostała bez nagród, choć trudno odmówić tej realizacji profesjonalizmu. Z kolei Iwan Wyrypajew, który jeszcze niedawno prezentowany był jako buntownik i raper teatru (proszę przypomnieć sobie jego "Tlen"), napisał sztukę odwołującą się do wzorców klasycznych. Jego "Dzień Walentego" zrealizował Teatr im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. Realizacja znów rzetelna, ale... nudna. Na nic zdało się obsadzenie w głównej roli Anny Seniuk. Niestety, zagrała ona z manierą warszawskich aktorów "z nazwiskami", którzy noszą w sobie niewzruszone przekonanie, że widzowie przychodzą do teatru nie po to, żeby zobaczyć jakiś spektakl, jakiś kawałek prawdy o człowieku i świecie.

W tym roku w Zabrzu zaprezentowany został tylko jeden spektakl z nurtu brutalistycznego, który dominował na polskich scenach dekadę temu. Chodzi o "Zbombardowanych" Sarah Kane w wykonaniu Teatru Konsekwentnego w Warszawie. Pierwsza cześć spektaklu niezła, ale do złudzenia przypominająca "Blask życia" w reżyserii Mariusza Grzegorzka, nagrodzony w Zabrzu w roku 2005. Ta sama konstrukcja fabularna, dramaturgiczna i psychologiczna: hotelowy pokój, a w nim dominujący, psychopatyczny i okrutny mężczyzna oraz uległa mu, podporządkowana dziewczyna-kobieta o psychice masochistki. W połowie spektaklu do drzwi puka jednak Żołnierz. Pojawia się w tym świecie na zasadzie "deus ex machina", ale równie dobrze i z równym sensem do akcji mógłby wkroczyć np. Miś Uszatek. Bo widać to coraz dobitniej - autorka dra-

matu nie miała pomysłu, do czego ma prowadzić wykreowana przez nią sytuacja. Reżyser też nie miał pomysłu, w jaki sposób całość zamknąć. Widzowie byli pewni, że już nastąpił finał, a wygaszone światła nagle ponownie jaśniały, a potem akcja (a właściwie brak akcji) toczyła się dalej.

Teatr im. Modrzejewskiej z Legnicy przywoził do Zabrza już lepsze spektakle. "Fotografie" wg Janusza Andermana wystawione zostały w pomieszczeniu dawnej łaźni łańcuszkowej oczarowywały ruchem scenicznym, sposobem na wyczarowanie przestrzeni teatralnej "z niczego". Ale to właściwie główny atut realizacji, bo z Andermana wykrojono tylko skecze. To słowo pojawia się po raz kolejny - skecze wywiedzione z tekstów Masłowskiej, Miszczuk i Andermana. Teatr współczesny chyba niebezpiecznie przechyla się w stronę teledysku, poetyki tabloidu i kabaretu. W stronę magmy. Jeżeli wielu twórców współczesnego polskiego teatru zapytamy o staroświecką kategorię katharsis

- roześmieją się nam w twarz. Przecież to - ich zadaniem - tak przebrzmiałe jak leczenie anginy poprzez owijanie gardła gorącym makaronem.

Konkursowy zestaw dopełniony został przez spektakl gospodarzy

- "Brzydala" wystawionego przez Teatr Nowy w Zabrzu (o tej realizacji napiszemy oddzielnie). 9. edycja zabrzańskiego festiwalu była sukcesem - także dlatego, że pokazano w tym roku przedstawienia świeże, które miały premiery w tym roku. Wcześniej prezentowano tutaj raczej przegląd rzeczy z roku poprzedzającego (a więc sprzed dwóch artystycznych sezonów). Powiedzmy szczerze - z takim repertuarem Festiwal "Rzeczywistość przedstawiona" stanął co najmniej na równi z katowickimi "Interpretacjami", które dysponują o ileż większymi możliwościami i siłą przebicia ze względu na regionalną stołeczność. Gratulacje dla Zabrza.

Festiwal ma przyszłość. Bo oczywiście ważne jest czytanie współczesności przez pryzmat - na przykład - Szekspira lub Wyspiańskiego. Ale tak naprawdę puls życia, puls prawdy o obecnych czasach bije w tekstach pisanych współcześnie. Powtórzmy na koniec zdanie brzmiące niczym frazes, ale niosące w sobie ładunek prawdy: współczesna sztuka to barometr naszej kondycji. Potrafi pokazać współczesne problemy i dramaty, potrafi je diagnozować, ale może również bezlitośnie wykazać niemoc ludzi teatru w realizacji powierzonej im misji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji