Artykuły

Zwycięzcy i zwyciężeni

Leon Kruczkowski jest dziś niewątpliwie jednym z najwybitniejszych polskich dramatopisarzy. "Niemcy", słusznie uznane przez naszą publiczność (ankieta w "Teatrze") za najlepszy dramat powojenny, zyskały autorowi sławę szeroko poza granicami kraju. Każdy jego dramat, bez względu na to, czy zdobył sobie uznanie, czy spotkał się z oceną negatywną, zawsze dawał materiał do zaciętych dyskusji. Żadnemu z nich nie groziło przemilczenie.

Ukazanie się na scenie (a wcześniej w "Dialogu") "Pierwszego dnia wolności" wzbudziło zrozumiałe zainteresowanie. Tekst sztuki a potem spektakl wywołały namiętne spory.

W trzecim akcie "Niemców" jest scena, w której po wyprowadzeniu przez Ruth w pole policji i po jej wyjeździe, wychodzi z ukrycia Peters i zanim opuści dom Sonnenbrucha odbywa z profesorem decydującą rozmowę.

Scena ta jest niezwykle znamienna dla techniki dramatopisarskiej autora "Pierwszego dnia wolności". Peters, nie zważając na czyhające na niego niebezpieczeństwo, wbrew niejako prawdopodobieństwu, wdaje się z Sonnenbruchem w długą, zasadniczą dla wymowy ideowej dramatu, dyskusję. Ta właśnie "metoda sporu" - jak ją nazywa Drewnowski - jest jednym z podstawowych założeń konstrukcyjnych u Kruczkowskiego. Dla niej, dla wyników owych filozoficznych dyskusji między bohaterami jego dramatów, autor buduje szkielet treściowy, który zawsze interesujący, jest jednak tylko konstrukcja nośną dla zasadniczej rozprawy ideowej.

Ma to wpływ na sposób kreślenia postaci. Bohaterowie Kruczkowskiego są budowy jednolitej, nie podlegają w trakcie sztuki większym przeobrażeniom, jak gdyby na wzór antycznej tragedii są wyrazicielami określonych tez autora. Zbliża to je do symbolów. Czy przez to pozbawia człowieczeństwa? Bynajmniej. I tu właśnie ujawnia się wielki talent dramatopisarski autora "Niemców".

"Pierwszy dzień wolności" posiada wszystkie wymienione cechy. Mimo iż fabuła zarysowana jest bardzo ciekawie a losy grupki polskich oficerów, którzy wyszli z obozu, splątane są umiejętnie z losami jedynej niemieckiej rodziny pozostałej w opuszczonym przez Niemców miasteczku, jednakże ta cała anegdota stanowi w gruncie rzeczy tylko pretekst do rozważań wokół problemu wolności.

Zresztą sztuka jest wielowarstwowa i dlatego jednoznaczne określenie jej problematyki zawsze będzie upraszczaniem. Pod warstwą treściową znajduje się bowiem problematyka moralna, polityczna i wreszcie uogólnienie filozoficzne. Zadaniem idealnego spektaklu (czy taki się pojawi?) byłoby ukazanie możliwie wielu tych elementów składowych - i wtedy "Pierwszy dzień wolności" zagrałby pełną gamą swych barw.

W informacjach odautorskich kreśli Kruczkowski bardzo dokładnie całą scenerię. Opuszczone mieszkanie, nieład, przez drzwi widać wnętrze sklepu itd. Jest to także cecha charakterystyczna dla jego dramatopisarstwa: ścisłe sprecyzowanie miejsca akcji, operowanie realiami. Tymczasem teatr dał wnętrze pozbawione detali, raczej umowne, z niezbędnymi tylko rekwizytami. Tendencje nowatorskie? Nie, chęć skupienia całej uwagi widza nie na scenerii i akcji zewnętrznej, lecz na problematyce utworu. Ale obok tego niejednolitość stylistyczna: oficerowie wchodzą w "zabłoconych" butach, doktor wykonuje mnóstwo drobiazgowych czynności w czasie opatrywania ręki Jana - właściwie zbędnych, Jan pije autentyczny kompot z autentycznego "wecka" jakby to miało dla sztuki jakiekolwiek znaczenie. To coś z drobiazgowości naturalistycznej. A potem maszyniści na oczach publiczności zmieniają dekoracje - to znów chwyt zmierzający do rozbicia iluzji teatralnej. Jest coś niekonsekwentnego w tych zabiegach inscenizatorskich.

Zasadniczy wysiłek reżysera poszedł w kierunku wydobycia obok wątku fabularnego głównie tego, co nazwałem warstwą moralną. Konflikt polsko-niemiecki umieszczony jest na powierzchni sztuki. Strona niemiecka, równie zróżnicowana jak polska, ma swą główną przedstawicielkę w osobie Ingi, zagorzałej hitlerówki. Głównym reprezentantem strony polskiej jest Jan. Oczywiście między tymi dwojgiem dojdzie do generalnej rozprawy.

Ale w teatrze rozprawę przeniósł reżyser w głąb, na grunt moralny. Udało mu się to całkowicie.

Jan, na początku sztuki, udzielił pomocy skrzywdzonej i ciągle jeszcze zagrożonej rodzinie niemieckiej. Humanitarny czyn Jana nie znajduje aprobaty u jego przyjaciół: wrogom nie należy pomagać. Tymczasem do miasteczka wdziera się rozbity oddział niemiecki. Wezwała go Inga, ta właśnie, której Jan dał schronienie. W walce giną żołnierze dopiero co wyzwoleni z obozu i pragnący co prędzej wrócić do domu. Gdy atak niemiecki zostaje odparty, Inga oszalała z nienawiści i rozpaczy razi zwycięzców z wieży kościoła z broni maszynowej. I wówczas Jan za zdradę i zawód, którego doznał, wymierza jej surową sprawiedliwość celnym, desperackim strzałem.

Spektakl posiada wysokie walory aktorskie. Odtwórcy poszczególnych ról dali sztukę tej samej próby co dzieło autora. Przy jego, zresztą, jako dramatopisarza wydatnej pomocy; kreśląc postacie pełne, wyraziste, obdzielił Kruczkowski każdą z nich w tym wielkim sporze moralnym odpowiednim ładunkiem racji. Ów równy podział argumentów przyczynia się do spotęgowania konfliktu, do wzmożenia napięcia dramatycznego. Jednocześnie pozwala aktorom się wygrać.

Tadeusz Łomnicki zarysowuje postać Jana z dużą finezją. Od oszołomionego odzyskaną wolnością, trawionego gorączką cichego człowieka, poprzez dynamikę podjętej decyzji, aż do pasji, w której wymierza sprawiedliwość. Ale Jan jest jednolity w swojej szlachetności. I dlatego z taką rozpaczą po strzale do Ingi ciska karabinem o ziemię. Aktor podkreśla emocjonalny protest Jana przeciwko tragizmowi czynu, którym przywrócił jednak moralną równowagę.

Inga, postać zastygła w bólu, ma w sobie bogactwo psychiki Ruth i niezgłębioną nienawiść Liesel. I ją autor obdarza wystarczającą ilością argumentów. Inga ma swoje powody, by nienawidzieć hitleryzmu a równocześnie czekać na jego powrót. By cierpieć poniżona w swojej godności kobiecej.

Aleksandra Śląska pokazała bezbłędnie, całą tę skomplikowaną postać. Od posagowego tragizmu w pierwszych scenach do nieomal szału, gdy załamały się jej wszelkie nadzieje. Scena z gramofonem znakomicie rozwiązana przez reżysera (zupełnie inaczej skomponowana przez autora w tekście) robi dzięki jej grze potężne wrażenie

Ostatnia sztuka Kruczkowskiego porusza problem wolności. Autor stara się naświetlić go równocześnie z wielu stron. Jest więc i zagadnienie wolności, która natychmiast stawia człowieka przed koniecznością wyboru drogi: od używania życia i "odkucia się" za lata niewoli, do trudnego wyrzeczenia się marzeń w imię najgłębszych racji humanitarnych. Jest zagadnienie solidarności grupy, prawa i konsekwencji złamania tej solidarności w imię swobody przekonań jednostki. Jest wreszcie zagadnienie niebezpieczeństwa wspaniałomyślności w stosunku do wroga, który wykorzystuje ją, by zadać cios z ukrycia.

W tym bogactwie problemów może wybierać teatr do woli. "Pierwszy dzień wolności" w Teatrze Współczesnym jest na pewno nieprzeciętnym spektaklem. Z tym większym zainteresowaniem chciałoby się obejrzeć dalsze wcielenia sceniczne sztuki Kruczkowskiego. Na pewno ukażą one coraz to nowe jej walory.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji