Artykuły

Prosimy nie podpowiadać

Praktyka dowodzi, że wprowadzenie czynnika osobistego do telewizyjnych programów przybliża je widzowi. Niestety, niezrozumiałe przywiązanie do tradycyjnych, a nader oficjalnych form wypowiedzi usuwa ten czynnik na plan dalszy. Nigdy jeszcze nie ujrzeliśmy na małym ekranie dostojnika państwowego w swobodnej pozie podczas półprywatnej rozmowy. Nigdy nie mieliśmy możności zobaczenia osobistości ze świata nauki przy prozaicznych, codziennych zajęciach domowych. Nigdy kamera telewizyjnego reportera nie przekroczyła progów prywatnego mieszkania społecznych działaczy.

Wyłom w tym chińskim murze, zbudowanym wokół życia prywatnego, uczyniła ostatnio telewizja krakowska w wielce obiecującym cyklu "Zapraszam na wtorek wieczór''. Spotkanie z Januszem Meissnerem w jego prywatnym domu miało przyjemny nastrój intymności i wzbogaciło widza o mnóstwo szczególików z życia osobistego pisarza, który tak wiele miał do powiedzenia i do pokazania. Na pewno z większym jeszcze zrozumieniem czytać będziemy teraz jego książki.

Katowice przedstawiły z kolei coś w rodzaju "opowieści ekonomicznej" o młodym inżynierze, jego pierwszych dniach w fabryce i pierwszych rozczarowaniach zawodowych. I choć w dalszej partii program powrócił do tradycyjnych wywiadów i okazał się zwykłą informacją o ośrodku dokumentacji technicznej - to przecież wykazał, że można stworzyć opowieść produkcyjną włączającą i wątki osobiste, i problemy środowiskowe - w jeden nurt zbeletryzowanej publicystyki. I kto wie, czy ta właśnie forma (przy uniknięciu wszelkich sztuczności) nie stałaby się środkiem na zwalczenie nudy, która zagnieździła się w tego rodzaju programach.

Podobną próbę podejmuje zresztą i Poznań w swych wychowawczych lekcjach dla młodzieży. Nie do przyjęcia byłyby wygłaszane przez lektora morały na temat zachowania się wobec starszych. Tymczasem sprowadzenie ich do rodzinnej kuchni, między prozaiczne rekwizyty, usprawiedliwienie jakąś lekko zaznaczoną akcją - spowodowało, że poznański program wzbudza szerokie zainteresowanie wśród młodocianych odbiorców. Taka to już jest konstrukcja ludzkiego umysłu, że łatwiej przyjmie argumenty apelujące do uczuć, niż do rozsądku.

Wiedzą o tym bardzo dobrze mistrzowie sceny. Wiedział i Leon Kruczkowski. Toteż przeniósł wielkie konflikty społeczne pierwszych lat po wyzwoleniu w wymiary losów jednej rodziny w sztuce "Odwety", choć zagęścił przez to do nieprawdopodobieństwa istniejące wówczas realnie konflikty, chociaż wkładał niekiedy w usta bohaterów całe deklaracje polityczne ówczesnych przeciwników ideowych - to jednak dokazał tego, że sztuka, oglądana jeszcze dzisiaj, potrafi wciągnąć i zainteresować widza. W przekonującej naturalnej interpretacji (Chełmiński, Kuziemski), w dobrej pracy kamerzystów (bardzo "filmowe" zbliżenia) szukać należy przyczyn tego, że powiodło się reżyserowi (J. Gruda) ożywienie owego dnia złych wspomnień i dotkliwych rachunków sumienia. Do tragicznych wspomnień okupacji powraca też telewizyjna sztuka Zdzisława Skowrońskiego "Mistrz". Oto w inteligenckiej Arce Noego, otoczonej żywiołem gestapowskiej nienawiści, prowincjonalny Stary Aktor (Warnecki) odgrywa pod lufą niemieckich rozpylaczy rolę, o której marzył i do której wykonania w pierwszym po wojnie teatrze starannie się przygotowywał. Triumfalny i pożegnalny zarazem uśmiech Aktora, dla którego uznanie talentu równa się zaliczeniu w poczet przeznaczonych na śmierć zakładników, był najwymowniejszym zakończeniem sztuki.

I dlatego źle się chyba stało, że autor postanowił w końcowej scenie z krytykiem teatralnym podpowiedzieć, nam jeszcze do niej komentarz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji