Artykuły

Kondziu jest podobny do mnie

- U mnie plany są takie dosyć krótkie, jak to w Polsce, gdzie nie można nic planować na dłuższą metę, bo do końca nie wiadomo, czy ten najważniejszy podpis, który uruchomi produkcję, zostanie złożony. Nie ma pewności, że przyjdą pieniądze na ten cel i czy rzeczywiście będzie je można wykorzystać - rozmowa z aktorem ADAMEM FERENCYM.

Elżbieta Podolska: Po 15 latach przerwy gościł pan ostatnio w Scenie na Piętrze w Poznaniu ze spektaklem "Blackbird". Opowiada on o spotkaniu po latach kobiety i mężczyzny, nad którymi ciąży związek z przeszłości, kiedy on już był dorosły, a ona 12-letnią dziewczyną. Widzom jednoznacznie kojarzy się on ze sprawą Polańskiego.

Adam Ferency: Teraz kojarzy on się ze sprawą Polańskiego, ale naprawdę nie ma z tą sprawą nic wspólnego. Przedstawienie powstało w 2006 roku, czyli wtedy, kiedy już się zapomniało o tej sprawie, a nie została jeszcze znowu wygrzebana.

W Polsce temat kontaktów seksualnych z nieletnimi jest nadal tematem tabu.

- Nie można tak mówić. W ostatnim okresie jest bardzo dużo poruszanych w mediach takich spraw. Przypadki molestowania dzieci od lat są śledzone przez opinię publiczną w Polsce. Ale rzeczywiście jest on skrywany środowiskowo. Zasięg tego problemu jest prawdopodobnie znacznie szerszy, niż się o tym mówi.

W Scenie na Piętrze po spektaklu zostali państwo nagrodzeni owacją na stojąco. Ludzie jeszcze długo dyskutowali o tym, co zobaczyli.

- Mieliśmy takie poczucie, że publiczność uczestniczy z nami w tym wydarzeniu. To było dla nas bardzo pomocne, bo temat jest trudny. Rzetelnie pracowaliśmy nad przygotowaniem tego przedstawienia, bo nie chcieliśmy jednoznacznie oceniać bohatera. Z punktu widzenia normy społecznej ta postawa jest niedopuszczalna, ale tak już jest na świecie, że zdarzają się wypadki, o których nie śniło się filozofom.

Czytając opis, pomyślałam sobie, że to kolejna rola drania w Pana wykonaniu. Po obejrzeniu spektaklu nie jest to już takie jednoznaczne.

- Kiedy przygotowywaliśmy te role, pracując mieliśmy na myśli nieudane, czy zaprzepaszczone przez różne czynnik historie miłosne. W gruncie rzeczy nie zajmowaliśmy się sytuacją, że dziewczynka miała lat 12, a on miał 40 i jak to się stało. Kiedy trwały castingi do roli dziewczynki i wybrano 11-letnią Karolinę, prawie dziecko, trudno nam sobie było wyobrazić jakikolwiek z nią romans, dlatego łatwiej przyszło nam myślenie o straconej, trudnej miłości, która nie powinna się zdarzyć, a jednak przyszła i zdemolowała życie nie tylko tego dziecka, ale także mężczyzny.

Bardzo dużo fanów przysporzyła Panu, dla odmiany, rola w serialu "Niania".

- No tak, szalenie. Publiczność polubiła tego leniwego kamerdynera. Czasem sobie nie zdaję sprawy nawet, jak bardzo lubili tę postać.

Jak Pan zareagował, kiedy otrzymał Pan rolę?

- Och, to nie było tak, że ja dostałem propozycję. Dostałem, owszem, propozycję, ale zaledwie wzięcia udziału w castingu do tej roli. Był bardzo długi i wielostopniowy. Było mnóstwo kandydatów. Miałem najmniejsze szanse na otrzymanie "posady" Konrada, dlatego, że jestem kompletnie niepodobny do pierwowzoru amerykańskiego, a zazwyczaj w formatach, aktorzy z danego kraju, który kupił prawa, są dokładnie tacy jak w wersji pierwotnej. Miałem więc znikome szanse. Na ogół nie biorę też udziału w castingach, bo po prostu mi się nie chce.

To jest bardzo dobry powód.

Jestem leniwy i po prostu mi się nie chce. Nie lubię też tej rywalizacji. Zwykle nie umiem zdobyć się na nic ciekawego w takiej szybkiej prezentacji. Wszystko wzięło się stąd, że pojechałem na spotkanie z Yurkiem Bogayewiczem, którego znam jeszcze ze szkoły teatralnej. Chciałem spotkać się z nim po tym, jak zrobił karierę w Ameryce. To dla mnie było szalenie ciekawe, żeby mi wszystko opowiedział. Nie znałem absolutnie pierwowzoru amerykańskiego. Dostałem tekst kilku czy kilkunastu scen z kamerdynerem i zobaczyłem, że jest to naprawdę świetnie napisana rola. Kamerdyner Konrad to nie kamerdyner.

To postać, której rodowód trzeba czerpać z tradycji błaznów np. szekspirowskich czy błaznów z komedii dell'arte. A w Polsce najlepszy kamerdyner dzisiaj to byłby Stańczyk, który paru osobom będącym u władzy powiedziałby prawdę o nich. To człowiek, któremu wszystko wolno, który w zasadzie nic nie robi, ale który jest ironicznym, inteligentnym komentatorem zdarzeń. To bardzo wygodna pozycja. Od samego początku w gruncie rzeczy miałem przekonanie, że jest to rola dla mnie, ale oczywiście ten wielostopniowy casting musiał przekonać przede wszystkim ludzi z wytwórni, którzy ten format sprzedawali i ludzi z TVN-u, którzy go kupili. To nie było proste.

Jak kolejna rola?

- Nie wiem. Muszę powiedzieć, ja nie miewam takich dalekosiężnych planów.

Jest Pan bardzo wszechstronnym aktorem, który potrafiłby zagrać wszystko. To na jaką rolę miałby Pan ochotę?

- U mnie plany są takie dosyć krótkie, jak to w Polsce, gdzie nie można nic planować na dłuższą metę, bo do końca nie wiadomo, czy ten najważniejszy podpis, który uruchomi produkcję, zostanie złożony. Nie ma pewności, że przyjdą pieniądze na ten cel i czy rzeczywiście będzie je można wykorzystać. Mam nadzieję, że jedną rzecz będę robił na pewno. U siebie w teatrze zagram Don Kichote Cervantesa. I nie będę grał Sancho Pansy, tylko samego Don Kichote. Mam nadzieję, że będzie to ciekawy projekt.

To rola też wbrew Pana warunkom fizycznym.

- Nikt tak naprawdę nie wie, jak wyglądał ów rycerz. Są różne ikonografie, ale są to wyobrażenia artystów, jak mógł wyglądać, a przecież mógł wyglądać jakkolwiek. Na pewno nie będę jeździł na koniu. Nie jestem też chudy i nie zamierzam zapuścić bródki i wąsów a'la Salvadore Dali. Raczej będzie ten spektakl osadzony w środowisku polskich wykluczonych, to znaczy tych, którym się w życiu nie powiodło, których los skazał na życie na obrzeżach.

Ma Pan czas na odpoczynek? Sam Pan powiedział, że jest leniwym człowiekiem.

- Jestem leniwy, ale nie mogę przestać pracować, bo muszę z czegoś żyć. Czas na odpoczynek? W nocy, kiedy człowiekowi uda się zasnąć. Lubię oczywiście jeszcze czytać i to mi się zdarza notorycznie, przy tym odpoczywam. Czasem idę do teatru na przedstawienie jako widz, czasami do kina, a czasami jadę w podróż, ale to raczej rzadko, bo nie jestem z zamiłowania wędrownikiem. Wszystko zależy od nastroju i chwili.

Łatwiej zagrać bohatera pozytywnego czy negatywnego?

- Z punktu widzenia warsztatowego nie ma to żadnego znaczenia, ale odszukiwanie w sobie negatywnych cech jest bardziej zabawne.

Co najbardziej pociąga Pana w aktorstwie?

- Możliwość zwielokrotnienia czy zmultiplikowania swojego losu. Mam takie poczucie, jakbym dzięki postaciom, które gram, przeżywał życie wielokrotnie. W ten sposób odsuwam od siebie trochę strach przed śmiercią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji