Artykuły

Jeszcze jedno zwycięstwo

Teatr Rozmaitości w Warszawie: "POPIÓŁ I DIAMENT" Jerzego Andrzejewskiego. Adaptacja, inscenizacja i reżyseria: Andrzej Maria Marczewski, scenografia: Józef Napiórkowski, Ryszard Stobnicki, muzyka: Tadeusz Woźniak. Premiera 22 VII 1984.

Żadne ludzkie mniemanie nie jest warte, by dlań żywcem usmażyć człowieka. Są sytuacje, kiedy nie trzeba czytać Montaigne'a, aby mądrość powyższej maksymy stała się iluminacją własnego umysłu, lub inaczej, są sytuacje, które słowa autora "Prób" w dramatyczny sposób potwierdzają jako najbardziej osobiste doświadczenie. Podobna iluminacja, sprowokowana rodzącą się miłością, określa bohatera "Popiołu i diamentu" Jerzego Andrzejewskiego. Film Andrzeja Wajdy historyczne zapisane przez pisarza doświadczenie w znacznym stopniu zuniwersalizował, przede wszystkim z powodu Zbigniewa Cybulskiego w roli Maćka Chełmickiego.

Stała się ona - co do tego zgodni są wszyscy - najwybitniejszym osiągnięciem artystycznym aktora, wielokrotnie wręcz była mitologizowana. Ale najważniejsze jest to, że od roli Chełmickiego Cybulski liczył się jako gwiazda, idol swojego pokolenia, masowo powielany wzór postawy. Cybulski nie rekonstruował postaci młodego AK-owca uwikłanego, w chwili zakończenia wojny, w walkę ideologiczną, lecz postawił jakby siebie w okolicznościach i wobec wyborów swego bohatera. Nieskrępowane mówienie aktora od siebie, prezentowanie prywatnej postawy wobec rzeczywistości, notabene ukształtowanej wyraźnie w środowisku gdańskiego Bim-Bomu, było w naszym filmie, przyzwyczajonym do ukrywania się aktora za graną postacią, nowością. Cybulski swoją, niekonwencjonalną wówczas, metodą stworzył portret współczesnego człowieka, przeżywającego, jak wielu ludzi jego pokolenia po 56 roku, kryzys światopoglądowy, kryzys wewnętrznego przekonania wobec organizacyjnych nakazów i dyscypliny. Realia historyczne, ideologia organizacji były, rzecz jasna, odmienne, ale postawa wątpienia, dostrzeganie niewspółmierności między materią życia a próbą zamknięcia jej w ideowe formuły, poczucie wynaturzenia idei czy wreszcie absurdu sytuacji były wspólne. Film Wajdy określany mianem arcydzieła i kreacja Cybulskiego wyznaczyły kierunek interpretacji utworu Andrzejewskiego "ku współczesności". Dowodnym przykładem, że na tej samej drodze uczyniono krok dalej, jest zrealizowane parę lat temu dla teatru TV przedstawienie Zygmunta Hübnera według adaptacji córki pisarza Agnieszki Andrzejewskiej i Antoniego Libery, z Tadeuszem Łomnickim (Szczuka) i Krzysztofem Kolbergerem (Chełmicki) w rolach głównych. Wątek sędziego Kosseckiego, obrachunek z moralną postawą w obozie tzw. porządnego człowieka, w powieści równorzędny z innymi, został w przedstawieniu telewizyjnym zredukowany do minimum, o Kosseckim mówi się, ale ani razu nie pojawia się on na ekranie.

Ciekawe, że w ćwierć wieku po nakręceniu filmu teatr przejawia jakby szczególne zainteresowanie "Popiołem i diamentem", trzy różne adaptacje pojawiły się niemal jednocześnie - Jan Maciejowski zrealizował swoją w Szczecinie (wcześniej wystawił w Łodzi, Wrocławiu i Katowicach), Andrzej Ziębiński na Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego i Andrzej Maria Marczewski w warszawskich Rozmaitościach. Zmierzenie się z najbardziej chyba czytaną powieścią powojenną (wydana w przeszło 3 min egzemplarzy) i jednym z najbardziej popularnych filmów czterdziestolecia jest rzeczywiście aktem odwagi i niemałym ryzykiem artystycznym.

Wiara w nośność prozy Andrzejewskiego stała się słuszną przesłanką działań adaptacyjnych Andrzeja M. Marczewskiego, ponieważ w przedstawieniu warszawskim najciekawszy jest stworzony przez pisarza obraz ludzkich losów i postaw moralnych, sprawdzanych w ekstremalnych sytuacjach, obraz skomplikowanej rzeczywistości powojennej. Marczewski zachował wszystkie główne wątki powieści, kondensując je dla potrzeb sceny, co nie znaczy jeszcze, że przedstawienie toczy się całkiem sprawnie i niektóre sceny nie nużą przegadaniem. Parę z nich mogłoby być jeszcze bardziej skróconych lub inaczej zagranych, Marczewski jest reżyserem przedstawienia, zastrzeżenia kieruję pod ten sam adres.

Na przykład scena pierwsza rozmowy Kosseckiej z Rozalią o wełnie i skradzionych pieniądzach. Zagrana przez obie aktorki bardzo retorycznie, nie wnosi wiele do całości i na dobrą sprawę mogłoby jej nie być albo powinna być dużo lepiej zagrana. Celebrowana ponad miarę cierpliwosci jest też scena rozmowy Kosseckiego ze swym dawnym aplikantem Podgórskim. W pierwszej chwili myślałam, że Józef Fryźlewicz ma kłopoty z kręgosłupem, nie może swobodnie poruszać się, mówić, ale potem okazało się, że to taka "koncepcja". Kossecki jest rzeczywiście człowiekiem wypalonym w środku martwym, ale żeby z tego powodu grać mumię? Na miejscu scenek z babcią klozetową Jurgieluszką wolałabym zobaczyć scenę bankietu w hotelu Monopol (jak by nie było, jest to transpozycja literacka chocholego tańca z "Wesela"), które toczy się jakby poza sceną, ale co chwila jacyś uczestnicy libacji wychodzą na front sceny odbyć ważne dla dalszego ciągu akcji czy charakterystyki postaci rozmowy. Takie, jak jest, rozwiązanie II aktu sprawia wrażenie kompozycyjnego bałaganu i niepotrzebnie dodaje postaciom farsowego wymiaru.

Niemniej zaletą tej adaptacji jest bardzo wyraźne wydobycie wątku pokolenia "z kompleksem starszego brata", czyli najmłodszych, bo zaledwie kilkunastoletnich bohaterów powieści, zafascynowanych postacią Lafcadia z "Lochów Watykanu" Gide'a. Nie pytają oni o cel i sens zdobywania broni i bezwzględnego posłuszeństwa przywódcy, tylko chcą się organizować w kilkuosobowe bojówki, jawnie terrorystyczne, skoro na wzór grupki Wierchowieńskiego z "Biesów" zabijają wspólnie kolegę podejrzanego nie o to, że zdradził, ale że mógłby zdradzić. Historia w rękach młodocianych bandytów, być może nieświadomych swego powinowactwa z faszystowskimi bojówkami, to przejmujący sens tych scen, dobrze zresztą zagranych przez młodych aktorów teatru z Janem Jankowskim w roli Jurka Szrettera przede wszystkim.

Na tle bardzo wyraźnie zarysowanych postaci najmłodszych, zdecydowanych i bezkompromisowych, postać Maćka Chełmickiego wydaje się nie tyle niezdecydowana, ile głównie zagubiona. Wojciech Osełko jest aktorem o drobnej, wątłej postawie, w okularkach krótkowidza sprawia raczej wrażenie zagubionego w świecie walki intelektualisty niż walczącego bohatera. Ktoś o podobnym wyglądzie może być bohaterem, ale obsadzenie tego aktora w roli Chełmickiego dowodzi, że właśnie idzie o to, by w sytuacji Maćka znalazł się człowiek pozbawiony atrybutów bohaterstwa, siły, mężności itp. Każdy mógł być w tej samej sytuacji, każdy mógł zostać postawiony przed dramatycznym wyborem, a właściwie koniecznością: trzeba zabić, by móc żyć od tego ostatniego razu normalnie, zacząć nowe, spokojne życie bez wojny i strzałów. Myślę, że aktorowi udało się godnie zmierzyć z mitem roli Cybulskiego i zaproponować koherentną interpretację roli Chełmickiego jako człowieka świadomego faktu, że historia i polityka rozgrywają się w wymiarze szerszym niż jednostkowy, a wobec powyższego możliwości wyboru jednostki są ograniczone.

Postacie stworzone przez Andrzejewskiego dają aktorom duże szanse zbudowania niejednoznacznych, żywych postaci, z których to możliwości nie wszyscy korzystają w jednakowym stopniu. Aleksander Błaszyk jako Szczuka jest przejmujący w poczuciu własnych racji, ale jednocześnie, nie tak przejmujący jak Tadeusz Łomnicki w telewizyjnym spektaklu Hübnera. Andrzej Ferenc ( Andrzej Kossecki) ma znakomite warunki i równie znakomicie zapowiadającą się swobodę "bycia" na scenie. Krysia Rozbicka Małgorzaty Zajączkowskiej pełna jest wdzięku, bezpretensjonalności i kobiecego ciepła, co w pełni usprawiedliwia uczucie Maćka i jego późniejszą przemianę. Są jeszcze dwa dobre, wyróżniające się epizody; Monika Doroz precyzyjnie pokazuje w krótkiej scence, jak wojna może przewrócić zdrową normalnie chłopską moralność, a Edward Wichura daje świetny plastycznie i gęsto nasycony obyczajową obserwacją portret zapitego dziennikarzyny Pieniążka. Nie ma w tym przedstawieniu kreacji, ale jest dobrze poprowadzony zespół, którego zasługą jest to, że znany, niejednokrotnie oglądany utwór jeszcze raz daje się wysłuchać, a momentami rzeczywiście przykuwa uwagę.

Jest więc przedstawienie Marczewskiego jeszcze jednym zwycięstwem pisarza, który miał odwagę podjąć temat współczesny "nie oglądając się na nikogo na Siebie samego", jak mówił Tadeusz Breza, juror nagrody "Odrodzenia" w przemówieniu gratulacyjnym, i chyba także zwycięstwem teatru, który podjął ryzyko wystawienia po wielu latach "Popiołu i diamentu" odnajdując w tym utworze obraz wojennej rzeczywistości, którego kształt artystyczny pozwala na nowe uniwersalizacje społecznych konfliktów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji