Artykuły

Melancholijne grzebanie w pikselach

"Między nami dobrze jest" w reż. Grzegorza Jarzyny Schaubuhne am Lehniner Platz w Berlinie i TR Warszawa. Pisze Zofia Bartosiewicz w Czasie Kultury.

Fajne przedstawienie. "Między nami dobrze jest" wyreżyserowane przez Grzegorza Jarzynę w TR Warszawa to fajne przedstawienie. Ten niewyszukany przymiotnik jest, moim zdaniem, najwłaściwszy do opisu trwającej circa sto minut litanii pod wezwaniem pozornie antypolskim, która kończy się rozdzierającym i traumatycznym okrzykiem rozgrzeszenia (w ostatniej scenie Mata Metalowa Dziewczynka domaga się chleba, jej krzyk brzmi smutno i beznadziejnie). Fajne przedstawienie, w tym przypadku, to też takie, które zostawia nas z przeświadczeniem, że to byt najlepszy wybór, jeśli chodzi o spędzenie wieczoru, oraz że koniecznie musimy polecić je znajomym, gdyż przekonani jesteśmy, iż nowego Jarzynę trzeba zobaczyć.

Spektakl powstał w ramach tegorocznej edycji niemieckiego Międzynarodowego Festiwalu Dramaturgów poświęconego Tożsamości i Historii (Internationales Autorenfestival zu Identitat und Geschichte), w tym roku noszącego podtytuł "Digging deep and geeting dirty" (Kopiąc głęboko i brudząc się). Prapremiera odbyła się w berlińskim teatrze Schaubuhne am Lehniner Platz, który jest też koproducentem przedstawienia. To druga, po metafizycznym "T.E.O.R.E.M.A.C.I.E" i po okresie długiej nieobecności w stolicy, realizacja Grzegorza Jarzyny w macierzystym teatrze TR Warszawa. Ponownie strzał w dziesiątkę, wymierzony na tyle precyzyjnie, że pozwala zapomnieć o przypominającym zapiski gimnazjalisty "Portrecie Doriana Graya" (premiera: 3 marca 2009, TR Warszawa), drugiej premierze w okresie odradzania się tego teatru.

Świetny tekst dramaturgiczny Doroty Masłowskiej1 Jarzyna, zgodnie z intencją autorki, czyta jako traktat o polskości d rebours. Inaczej jednak niż Masłowska rozkłada akcenty. Cała potworność polskości, umiejętnie zamknięta przez pisarkę w języku, ulega takim scenicznym przekształceniom, które odbierają jej trau-matyczność czy kategoryczność (wyjątkiem jest ostatnia scena, o której poniżej), a nasycają humorem, żartem, komizmem. Dlatego jest fajnie, ale nie jest refleksyjnie. Śmiejemy się, bo rozumiemy, że na scenie postawiono świat przerysowany, stereotypowy, wynaturzony ręką reżysera. Gdzieś po drodze zgubiony zostaje elegijny ton, autentyczna tęsknota trzech pokoleń kobiet porzuconych i nie potrafiących się komunikować, poczucie frustracji pod hasłem "Polska". W konsekwencji inny charakter u Jarzyny mają kluczowe dla gęstości tekstu literackiego Masłowskiej środki stylistyczne: ironia, groteska, melancholia. Charakterystyczny dla tekstu Masłowskiej zabieg podwójnej negacji:

BOŻENA: Po drodze nie zahaczymy jeszcze o Kobyłkę, gdzie mieszka

kuzynka... / wprost stamtąd też nie pojedziemy nigdzie!

HALINA: No to pewnie się spotkamy - masz numer na mój brak komórki.

Nigdzie, stare dobre nigdzie, wszystkie wspomnienia mam właśnie

stamtąd2,

zabieg genialny, znamionujący siłę artystycznej kreacji pisarki, jej ogromną wrażliwość na język, podany ze sceny każe się roześmiać. W gromkim śmiechu widowni nie słychać jednak autorefleksji, jedynie czystą radość, jaką na podstawowym poziomie dostarcza sceniczny gag. Trochę za mało, aby przejąć się pokoleniową pustką, którą rozpisuje Masłowska na trzy głosy. Słynne echolalie Masłowskiej nie wykraczają u Jarzyny poza definicyjną funkcję, czyli oddanie rytmu i melodyjności tekstu. U Masłowskiej ich funkcja podniesiona została na wyższy poziom, ilustrowały one upadły stan umysłowości Polski egzystującej na obrzeżach. Tam postaci rzewnie śpiewały tren o Polsce, u Jarzyny ze sceny płynie piosenka.

Przedstawienie rozegrane jest w stylistyce zdecydowanie odmiennej od tej, do jakiej przyzwyczaił nas reżyser. Scenografia, kostiumy, światło i muzyka wprawiają w dobry humor. Królują kwiatki na sukienkach, warkocze i wesołe animacje projektowane na trzech ściano-ekranach mieszkania. Scenografia jest pyszna. Masłowska nazywa ją estetyką sofy i laptopa. Wirujące po ścianach animowane, komputerowo wykreowane czajniki, kubki, noże i nożyczki poruszają się w somnambulicznym tempie pyłu unoszącego się po wojennym bombardowaniu Warszawy. Mieszkanie tonie w świetle różowym albo zielonym, albo fioletowym, albo skąpane jest w mroku, z którego cicho i podstępnie wyłania się postać Adama Woronowicza - autora? narratora? wielkiego kreatora historii? Masłowskiej?

Chociaż przedstawienie wyrasta z fundamentalnego dla Jarzyny tematu, którym zajmuje się on konsekwentnie w kolejnych realizacjach teatralnych i operowych, tematu kondycji współczesnej rodziny, jej emocjonalnych wynaturzeń, to perspektywa, z jakiej tym razem rodzinie przygląda się Jarzyna, jest nowa.

Dorota Mastowska lubi ujawniać swoją obecność w tekście. Na przykład w "Wojnie polsko-ruskiej", ekranizacji debiutu Mastowskiej, autorka gra Dorotę, a główny bohater (Silny - Borys Szyc) szybko się dowiaduje, że ktoś pisze jego losy za niego.

Nie tyle skupia się na toksycznych związkach rodzinnych i zamkniętych w czterech ścianach patologiach, na pozbawionych emocji wrakach ojców i matek. W centrum swojego zainteresowania stawia podejrzaną grupę, jaką jest rodzina p o l s k a. To kategoria dosyć niejednoznaczna, cokolwiek podejrzana i wciąż fascynująca, nieustannie przyprawiająca o stany lękowe lub salwy niepohamowanego śmiechu, co świetnie Jarzyna punktuje. Niekoniecznie jest to najmniejsza jednostka życia społecznego. Polska rodzina to wnuczka (Mała Metalowa Dziewczynka - Aleksandra Poplawska), matka (Halina - Magdalena Kuta) i Osowiała Staruszka na Wózku Inwalidzkim (babcia - Danuta Szaflarska). Polska rodzina to także rodzina celebrytów, czyli person, które są znane z tego, że są znane, oraz rodzina osiedlowa składająca się z wykluczonych, sąsiadek, psiapsiółek, spikerów z Radia Maryja (osiedlowy gej, Bożena - Marta Maj, glos z radia - Lech Łotocki), czy rodzina czytelniczek gazetki Tesco. U Jarzyny polska rodzina rozrasta się i ogromnieje w oczach, dopisując do swojego drzewa genealogicznego kolejne typy. Okazuje się, że owa polska rodzina to cala Polska, a dla niektórych Polska to cały świat.

Wydawałoby się, że wszystko dobre, co się dobrze kończy. Nie tym razem jednak. Jarzyna ostatnią sceną robi zręczną woltę, dobitnie uzmysławiając, że wcale, ale to wcale nie ma się z czego śmiać. Z pewnością nie z polskości, którą możemy wyśmiewać, upokarzać, odrzucać, możemy się jej wypierać na tysiąc sposobów, krzyczeć pełną piersią, że jesteśmy Europejczykami, że polskiego nauczyliśmy się z kaset naszej sprzątaczki. Nic to nie da. Na końcu zostanie owo symboliczne wołanie o chleb. Tak wolała Osowiała Staruszka na Wózku Inwalidzki, wolała też tak Halina i woła tak wreszcie Mała Metalowa Dziewczynka. Tak jakby każde kolejne pokolenie dziedziczyło ten krzyk bez możliwości odrzucenia spadku. W krzyku tym, myślę, zawiera się cała bolesna historia Polski, która zakorzeniła się w pamięci babek, matek i córek. Historia, która jest zbyt ciężkim bagażem do udźwignięcia, a w której dźwiganiu nie możemy liczyć na niczyją pomoc. Ten bagaż uwiera, chcemy się go pozbyć, oddać, wyzwolić. Jarzyna pokazuje też, że nie udaje nam się uzgodnić historii i wypracować wspólnej perspektywy dla jej rozumienia. Nie umiemy jej uzgodnić, renegocjować naszych wersji, zaciekawić się kolejnymi jej inkarnacjami. Trzy pokolenia egzystują obok siebie, nie ze sobą, dzieli je trauma wojny, histeryczność zmian systemowych i krwiożerczy kapitalizm. Nasze wady pozostają tylko naszymi wadami. Nie stają się podstawą do dyskusji prywatnej i debaty publicznej. Blokują zamiast rozwijać. Trwamy więc w nienaruszonym i nienaruszalnym na razie przekonaniu, że między nami dobrze jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji