Artykuły

"Śmierć Kopernika"

GOETHE: "W.śród wszystkich odkryć i ogłoszonych opinii nic. nie wywarło tak wielkiego wrażenia na umysł ludzki jak nauka Kopernika".

TO PIĘKNE SŁOWA, ale przecież postać Kopernika nie została należycie uwieczniona w sztuce. Wielki paradoks? Ano, sztuka rządzi się odmiennymi prawami niż nauka. Wielcy uczeni niekoniecznie muszą stanowić tworzywo dla wielkich dramatów i historia potwierdza to w wielu wypadkach.

Tym razem doszło w Szczecinie do sytuacji jaka w teatrze zdarza się niezwykle rzadko. Józef Gruda podjął się reżyserii własnej sztuki "Śmierć Kopernika". Rzec można, że stanął na ziemi jałowej, bo jedyne naprawdę znane dziś dzieło, to "Koniec Księgi VI" Broszkiewicza, no i rocznicowy... "Portret doktora Mikołaja" Grudy (przyjęty we Wrocławiu raczej chłodno, w Olsztynie zaś z powodzeniem).

"Śmierć Kopernika" pomyślana została jako teatr faktu. Kronika życia Kopernika utkana z ogromnym pietyzmem, w wielopłaszczyznową mozaikę faktów, zdarzeń, dokumentów i listów. I trzeba przyznać, iż w tej mierze dzieło Grudy jest imponujące. Trudność polegała na tym, aby z też przeogromnej ilości realiów nie przegadać lecz rozegrać, "udramatycznić". Aby uzyskać efekt w pełni teatralny, a nie na przykład akademijną estradę literacką (co byłoby zabiegiem najprostszym). Rzecz też w tym, aby znaleźć właściwy klucz do postaci Mikołaja Kopernika, nakreślić paradoks konformistycznej zewnętrzności i głębokich eksplozji intelektualnych o sile na miarę dzisiejszej bomby atomowej. Tylko jak tę wewnętrzność dramaturgicznie uzewnętrznić i czy jest to w ogóle możliwe?

Gruda jest przekorny. Wcina się ostro w relacje wiążące Kopernika za życia z przedstawicielami nauki, kultury, polityki, a sięgają one aż do samego gniazda Inkwizycji - do Rzymu. Buduje układ na zasadzie ostrych zderzeń i paradoksów, których epoka rzeczywiście dostarcza, dostateczną ilość. Obraz, choć wyrazisty, wydaje się być przekontrastowany. Imponująca faktografia układa się w zbyt czarno-białej tonacji. Trudno oczywiście polemizować z ujęciem Grudy. Praca to pionierska, poparta dużą znajomością przedmiotu. W tym wypadku erudycja okazała się (choć zabrzmi paradoksalnie) zbyt ciężkim balastem dla całości, wymagającej kilku zdecydowanych cięć.

Kopernik administrator, polityk, astronom, lekarz, nauczyciel, także kochanek i nieustanny podmiot intryg. Tylko, że kręgi owych intryg i konfliktów jeszcze nie niosły w sobie dramatu, który mógłby nim wstrząsnąć za życia. Rysuje nam się portret dostatecznie odpornej jednostki, zdolnej swą najwyższą wiarę i niezłomność przelać jedynie w prawdę absolutną. Prawdę, która ujawniła się dopiero wraz z jego śmiercią. Kopernik zda się być jedynie obserwatorem tragedii innych.

Prawdziwy dramat silnie zresztą w finale akcentowany przez Grudę ma miejsce po ogłoszeniu dzieła. Tylko, że Kopernika wówczas już nie ma. Nawet jako obserwatora. I znów tragedia rozgrywa się poza nim. Tyle tylko, że właśnie on ją świadomie rozpętał. I ostatnie jego słowa: "Życie jest krótkie by wiele wiedzieć, a to co wiedzieliśmy wydziera nam z umysłu, kradnąc wiedzę złowrogie i przepastne zapomnienie", A więc antytragiczny bohater za którego na stosie rozgrywały się tragedie innych. Finał byłby przejrzysty, gdyby nie zbytnie dawkowanie napięcia - przed czasem, tam gdzie go w istocie jeszcze nie było. Albo też zbyt mało znamy psychikę ludzi nauki, nieskorych przecież do gwałtownych uniesień

Gruda-autor i Gruda-reżyser. Zderzenie z pewnością ciekawe i niecodzienne okazało się w tym wypadku kontrowersyjnym mariażem. Jako reżyser od początku dąży do ożywienia i uteatralnienia zebranej fotografii. I to mu się w zupełności udaje. Jest tu wiele scen pięknych. Pomysł z kręgiem na środku sceny tyleż prosty co znakomity. Cięte, inscenizowane dialogi, wieloznaczność roli spikera, czy nawet próby przekroczenia scenicznej - wszystko to świadczy zdecydowanie na korzyść spektaklu. I jednocześnie bariera zbytniego pietyzmu do słowa, dokumentu, kroniki historycznej obcoąża Grudę-autora. Jak też zbyt szeroki rozmach w kreśleniu zdarzeń, nadmiernie rozdęta relacja Kopernik - Ludzie - Epoka - Współczesność.

Rolę Kopernika kreuje Ryszard Zieliński. Już same predyspozycje fizyczne czynią go innym od dotychczasowych wyobrażeń o wielkim astronomie. Nie jest to Kopernik ładny. I może to dobrze. Bije z niego wewnętrzna siła i porażający spokój, choć potrafi być i porywczy i gwałtowny. Tak właśnie wyobrażamy sobie żarliwych buntowników. Zdecydowanych do końca. I jeśli mówi: "I moja śmierć nie zatrzyma biegu ludzkich myśli, prawda będzie sobie torować drogę także i bez nas" - jesteśmy w stanie mu uwierzyć. A przecież "jedne i te same usta nie mogą wielbić Chrystusa i Jowisza" jak mówi Watzenrode. Wielki konformista, który zrewolucjonizował całą wiedzę o wszechświecie. Bardziej przekonuje jako polityk, czy administrator niż jako brat czy kochanek. Czuć tu ukrytą potencję, twórczą, witalność zaś głęboko ukryta. Aż trudno uwierzyć, że mógłby naprawdę pokochać. I czy taki Kopernik może być bohaterem wielkiego dramatu?

Z pozostałych kreacji świetny jest Mieczysław Banasik - kardynał i legat papieski. Ciekawą postać Anny Szylling stworzyła Marta Grey, świetny Michał Lekszycki jako Watzenrode i Kepler, Andrzej Lajborek jako tragiczny Andrzej Kopernik, a przede wszystkim znakomity Jan Młodawski w odpowiedzialnej roli narratora, kronikarza i komentatora zdarzeń. I jeszcze Andrzej Saar w roli rybaka. Potrafił epizodowi nadać rangę przejmującego aktu, wyrazić prawdę uczuć ludzkich w sposób wzruszający i prawdziwy.

OTRZYMALIŚMY WIĘC w sumie ważny rocznicowy dokument, który w tym wymiarze nie mógł stać się wielkim dziełem teatralnym. Kolejną próbę zbliżenia Kopernika nam współczesnym można uznać za sukces połowiczny. A może inaczej się nie da?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji