Artykuły

Poddaństwo kobiet i coś jeszcze

"U NAS całe życie stoi na kłamstwie", mówi w pewnym miejscu tej sztuki młodziutka, ale odpowiednio cyniczna Warwara (Renata Kossobudzka). A. rzeczywiście. Choćby to poddaństwo kobiet. Mężatki zamknięte na klucz. Poddane rozmaitym upokorzeniom. Z biciem włącznie. Czy to z nadmiaru poczucia siły u mężczyzn? Gdzie tam? Wręcz przeciwnie. To kompensata ich słabości, ich uzależnienia, ich bezsilności. Muszą to przecież jakoś wyładować. Henryk Ford Wielki napisał kiedyś taką sentencję: "zachował się jak prawdziwy mężczyzna, za niepowodzenie w biurze zrobił piekło w domu". Być może spostrzeżenie trywialne. Ale jakie trafne.

Całe życie na kłamstwie... Choćby i ta "mateńka". Patrzysz na kreację Zofii Małynicz i myślisz sobie: cóż za matriarchalny despotyzm, co za siła, cóż za stalowa wola. No tak, jeśli sądzić po zewnętrznych objawach i pozorach. Zupełnie inaczej, gdy dobierzemy się głębiej. Zanim stała się despotyczną wdową przeżyła pewnie dziesiątki lat małżeńskich. Pod kluczem, wśród upokorzeń. Teraz bierze odwet. Na synowej.

Młodzi mężczyźni wychowywani w żelaznym "szacunku" do starszego pokolenia. Są posłuszni. Ulegają wszystkim zachciankom, przypływom i odpływom złego humoru. Czy z przekonania? Nic z tych rzeczy. To po prostu działają mechanizmy prawa cywilnego. Własność i spadek.

JAK TU ŻYĆ?

W tej rzeczywistości jest koszmarnie. Jest duszno i ciężko. A żeby było jeszcze koszmarniej, jeszcze duszniej i jeszcze ciężej, straszą was na każdym kroku piekłem. Mówią wam: jest źle. Ale pocieszcie się, jeśli potraficie - będzie jeszcze gorzej.

Cóż pozostaje? W sztuce Ostrowskiego widzimy trzy w gruncie rzeczy rozwiązania. Rozwiązania, rozumie się, dla tych co na dole. Przynajmniej na razie na dole. Więc to pierwsze, któremu najdobitniej da wyraz Warwara. Przyjęcie konwencji z jej regułami gry. Jeżeli robić świństwo, to chyba najlepiej robić je w pełni świadomości. Co, jak i po co. Skoro całe życie stoi na kłamstwie, czemuż ja mam być wyjątkiem? Wśród utytłanych czyścioszek będzie zawsze budził niesmak i podejrzenia. Łapmy z zastawionego stołu życia co się da. Nie zastanawiajmy się zbytnio. Jakoś to będzie. Renata Kossobudzka wypadła w tej roli świetnie. Do tego stopnia, że kiedy dowiadujemy się, że koniec końców uciekła z kochankiem, mówimy sobie - wróci. Na pewno wróci. Jakoś się skandalik towarzyski zatuszuje, sklei się bogobojne małżeństwo, z całym repertuarem "poddaństwa kobiet", który będzie przez zainteresowaną przyjęty z odpowiednim dystanse psychicznym (wszak to właśnie reguła gry, kobieta zamężna musi być trochę potarmoszona...), potem wdowieństwo, będzie nowa "mateńka" odbijającą sobie sadyzmem to, co straciła na masochizmie.

Drugie rozwiązanie - to to, co przyjmuje większość mężczyzn w tej sztuce. Oderwać się od tej rzeczywistości. Pogrążyć się w czymś innym, niż rzeczywistość. Czy to możliwe? Ależ na pewno tak. Człowiek nie godzący się z sytuacją ma sto sposobów, aby od niej uciec. Najprostszy środek w tym repertuarze - alkohol. Są i bardziej finezyjne. Marżenia na przykład. Takie szczególne marzenia, które Rosjanie nazywają "maniłowszczyzną", a my - marzeniami ściętej głowy. To niezupełnie to same ale coś koło siebie. Bezsilność, rejterada, znajdujące wyraz we wzniosłym bełkocie. Henryk Borowski, kreujący w tym przedstawieniu postać raczę drugorzędną, był chyba najbardziej przekonywającym eksponentem takiej właśnie postawy. "Gdybym miał milion..." Albo "...gdyby tak perpetuum mobile". No cóż, miliona nie będzie, cudownej maszyny nie będzie, a żyć jakoś trzeba. Żyjmy więc alkoholicznym, albo marzycielskim snem.

TRZECIE WYJŚCIE, CZYLI NINA ANDRYCZ

...w roli młodej mężatki. Właśnie ma być poddana psychotechnice "poddaństwa kobiet". Do nóg padaj mężowi, woła w pewnym momencie Mateńka. I niezwykły jest ten ułamek sekundy między tym rozkazem i jego wykonaniem. To przejście od jakiej takiej godności do poniżenia. Jak to zrobiła Nina Andrycz! Wielkiego kunsztu, ale i wielkiej dojrzałości artystycznej potrzeba, żeby w przedstawieniu był taki właśnie ułamek sekundy, chwilka z maleńka, w której ciarki człowieka przechodzą. Ona właśnie, ta maleńka chwilka, ten ułamek sekundy nadadzą sens i rangę artystyczną całemu przedstawieniu.

A potem -- co? Poczucie niezgody i obrzydzenia. Przeczucie, że stanie się coś złego. Czy romans z młodym człowiekiem jest próbą buntu? Można by to i tak interpretować. Trafniej jednak byłoby chyba rzecz postawić inaczej. Podświadomość sygnalizuje, że przy tak zasadniczym sprzeciwie wobec rzeczywistości prędzej czy później musi nastąpić katastrofa. Tylko katastrofa. Na bunt bowiem braknie siły i woli. Jeśli ma nastąpić - niechże nastąpi jak najprędzej. Cudzołóstwo jako forma buntu przeciw rzeczywistości jest śmieszne. Ale jako sposób - podświadomy oczywiście - przyśpieszenia tego, co i tak nastąpi, to rzecz całkiem serio. Przeznaczeniem Katarzyny Pietrowny jest załamanie się. Śmierć fizyczna. Autodestrukcja. Współpracować z przeznaczeniem, aby spełniło się rychlej, to nie takie głupie...

Protest przeciwko rzeczywistości za pomocą samobójstwa? Nie wzruszajcie ramionami. To też metoda.

BEZ POZYTYWNEGO BOHATERA?

W tej sztuce jedni budzą wstręt, drudzy litość, inni jeszcze politowanie. Cała reszta to statyści. Więc bez pozytywnego bohatera? Więc tylko samobójczy pesymizm? Powierzchownie rzecz biorąc chyba tak. Jeśli spojrzeć głębiej? Lenin mówił, że dwie są przesłanki sytuacji rewolucyjnej. Gdy uciskani przestają chcieć żyć po staremu, a uciskający już nie mogą posługiwać się starymi metodami. Na początku wszystkiego jest ta właśnie wewnętrzna niezgoda uciskanych. Że jeśli ma być tak dalej, to już lepiej do grobu... Samobójcze protesty, to tylko początek.

Początek przekonania, że tak dalej być nie może. Est modus in rebus, mawiali starożytni. W sztuce Ostrowskiego jest jakaś odrobina tego właśnie. To jest ten pozytywny bohater. Może dlatego sztuka ta w Związku Radzieckim cieszyła się i cieszy tak wielką popularnością. Nie tylko na zasadzie "klasyki". Także dlatego, że twórczość Aleksandra Ostrowskiego zapowiadała ową narastającą "niezgodę na rzeczywistość". Z tej niezgody wybuchł rok 1905, potem 1917. Jakaś więc genealogia radzieckiej współczesności.

Bo to coś więcej niż satyra na mieszczaństwo; coś więcej niż obnażenie ohydy i posępności systemu. O tyle właśnie Ostrowski jest głębszy i dynamiczniejszy od "przeciętnych" zachodnioeuropejskich krytyków burżuazji: o to właśnie płynące z najgłębszego przekonania - które na razie jest tylko samobójczą rozpaczą, ale z pewnością przeobrazi się w coś innego - że tak dalej być nie może. Że musi coś nastąpić. Lenin napisał kiedyś pięknie: "Rossija wy sir a dał a marksizm". To znaczy, że wola i myśl rewolucyjna zrodziły się w tym kraju z ostatecznego już upokorzenia, z ostatecznej już desperacji - które rodzą rewolucyjną determinację.

TROCHĘ O SCENOGRAFII

Rozrasta mi się ten felieton. Pozwólcie jednak na słówko o scenografii. Chcę pogratulować Jarnuszkiewiczowi. Osobiście najbardziej lubię Ostrowskiego w tradycyjnym "wnętrzu". Cierpłem ze strachu, że ktoś "zaeksperymentuje". Jarnuszkiewicz to uczynił i okazało się, że strach mój był bezpodstawny.

Wypadła bowiem ładna, pełna umiaru i, powiedziałbym, dystyngowana synteza elementów tradycyjnego "wnętrza" z nowoczesną skrótowością, umownością, troszeczkę wajdowskim (w dobrym tego słowa znaczeniu) ekspresjonizmem. Duże brawa dla scenografa. Podobnie jak i dla reżysera (J. Kulczyński) za wiele rzeczy, których już tutaj omawiać nie ma miejsca, ale przede wszystkim za zręczne uniknięcie pewnych dłużyzn przy zachowaniu maksymalnie możliwej w tych warunkach wierności tekstowi.

Miejmy nadzieję, że pierwsze w tym sezonie spotkanie Teatru TV z wielkim repertuarem rosyjskim i radzieckim nie będzie spotkaniem ostatnim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji