Artykuły

Hello, Dolly!

Omawiając najnowszą premierę Operetki Dolnośląskiej musical M. Stuarta i J. Hermana "Hello, Dolly!" chciałbym odstąpić od tradycyjnego recenzowania całości a ograniczyć się li tylko do tych elementów, które szczególnie utkwiły mi w pamięci. Na pierwszym miejscu należy wymienić wspaniałe kostiumy zaprojektowane przez Wojciecha Zielińskiego, a wykonane przez pracownie krawieckie pod kierownictwem Emilii Budy i Józefa Muchy. Tak świetnego dobrania kolorów, tak wspaniale oddanego w każdym szczególe stylistycznym ubioru nie oglądaliśmy już dawno. Pod tym względem nasza scena mogłaby konkurować z najsłynniejszymi teatrami europejskimi.

Równie wielkie słowa uznania należą się Stefanowi Rachoniowi, który prowadząc premierowe przedstawienie pokazał jakie można osiągnąć rezultaty, jeśli ma się prócz wiedzy i rutyny zapał oraz pracuje się z pełnym zaangażowaniem, (uczcie się dyrygenci operowi!). W dobrym przygotowaniu orkiestry pomogła także Maria Oraczewska - Skorek.

Do bezspornych aktywów ostatniej premiery zaliczyłbym duet Jerzego Krobickiego i Zbigniewa Gocmana w partiach Korneliusza Hackla i Barnaby Tuckera oraz Danutę Płocką w roli Ireny Moloy. Krobicki, to naprawdę świetny aktor - utaneczniony, zdecydowany w kreśleniu postaci, muzykalny i dysponujący głosem ładnym, a zarazem naturalnym, inteligentny i młody. Właściwie on jeden z niewielu potrafił oddać w śpiewanych piosenkach specyficzny styl amerykańskiego stylu "songowego".

Danuta Płocka, podobnie jak to czynił Krobicki, nie nadużywała głosu - dała raczej popis aktorski niż śpiewaczy. Posiadając piękny wyrównany głos na całej swojej skali wykorzystywała ten walor niejako mimochodem, osiągając bezpośredniość, ciepło, a w pewnych fragmentach szczerą intymność (np. w swojej piosence "z kapeluszem"). Szkoda, że tak rzadko mamy możność oglądania tej artystyki, która w musicalu czuje się niewątpliwie najlepiej.

Marię Wałcerz podziwiałem zawsze i podziwiam nadal, przede wszystkim za jej naturalne zachowanie się na scenie. W każdej foli, i w ostatniej, gdzie artystka kreowała postać Dolly - Wałcerzowa wykazuje duże umiejętności aktorskie. Szkoda tylko, że ten talent znajduje coraz gorszego sprzymierzeńca w głosie. Niestety, trzeba się zdecydować albo nie śpiewać w ogóle, albo całkowicie zmienić emisję. Że jest to w wypadku Wałcerzowej możliwe - świadczą te wszystkie fragmenty, w których solistka przeszła na lekkie, subtelnej śpiewne recitativo.

Nie do przyjęcia są natomiast zarówno Gustaw Kusek, jak i Józef Walczak, którzy przypominają raczej waluciarzy i cwaniaków sprzed sklepu PEKAO niż dobrych i naiwnych adeptów sztuki.

Inscenizacja i reżyseria spoczywała w rękach Leona Langera. Na ogół Langer dawał sobie doskonale radę zarówno w ustawianiu poszczególnych postaci, jak i rozwiązywaniu dość nieraz zawiłych problemów wywołanych ciasnotą naszej sceny. Nie wszystko jest jednak w jego koncepcji jasne. Dlaczego scena końcowa musicalu dzieje się w Nowym Jorku a nie W Yonkers? Czy rzeczywiście w XIX wieku w wytwornym lokalu dużego miasta zjawiający się szeryf z miejsca strzela z dwóch pistoletów. Czyni to wprawdzie dla postrachu, ale mnie osobiście ten zapał służbowy nie bardzo odpowiada.

To wszystko oczywiście drobnostki, tak jak drobnostką jest nieco drętwa atmosfera w "Harmonia Gardens" i źle brzmiąca "sekunda" (zamiast "moment") w ustach zakochanego chłopca. Jeśli się je usunie - "Hello, Dolly" może stać się premierą, o której będziemy mówili długo i szeroko.

A na taką nagrodę zasłużyli sobie wszyscy realizatorzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji