Aby widz telewizyjny poczuł jak wielki jest to teatr
Widownia jest jeszcze pusta, gdy na scenie staje ubrany w długą, białą, ozdobioną falbanką koszulę Wiktor Sadecki. Ten dzień rozpoczyna się od snu Senatora. Chwila oczekiwania na publiczność - odwrotnie niż w normalnym spektaklu. Wchodzi grupa młodych dziewcząt i chłopców jak się okazuje studentów Uniwersytetu, kilku starszych panów. Publiczność to nietypowa, spędza w teatrze ósmy dzień. Ten jest ostatnim, kończącym pracę nad rejestracją telewizyjną "Dziadów" w Starym Teatrze.
Pierwszą scenę statystująca publiczność obejrzy z zainteresowaniem. Potem w rękach studentów pojawią się książki, skrypty, zeszyty. Będą je odkładać tylko na hasło "uwaga - nagranie". Dla biernego, nie uczestniczącego w pracy obserwatora kilka powtarzających się przez ponad pięć godzin scen jest po prostu bardzo nużących. Ale tylko dla niego. Na znużenie nie może sobie pozwolić reżyser przeniesienia ani aktorzy.
Sen Senatora powtarzany jest kilka razy. Nie dlatego, by aktor w czymkolwiek uchybił, lecz po to, by kamery mogły zarejestrować go widzianego jakby z różnych miejsc, pod różnymi kątami, Tak będzie z każdą kolejną sceną, nieraz z fragmentem kwestii, gestem.
Rzeczą najprostszą wydawałoby się w przypadku telewizyjnego przeniesienia ustawienie kamer i zarejestrowanie spektaklu. Byłby to jednak, jak powiedział w jednym z wywiadów Laco Adamik zimny reportaż o przedstawieniu. Zimny, bo pozostawiający również telewidza chłodnym. Laco Adamik jest twórcą wyjątkowo dobrze czującym specyfikę małego ekranu, o tym przekonaliśmy się już niejednokrotnie oglądając jego prace telewizyjne. Dlatego zapewne zdecydował się na pracę dwoma ręcznymi kamerami. To wymaga oczywiście zwielokrotnionego wysiłku psychicznego i fizycznego kamerzystów, ale pozwala jednocześnie na widzenie spektaklu w sposób zbliżony do tego, jak widzi go siedząca na widowni publiczność.
Jak pamiętamy - ci, którzy byli na "Dziadach" - rozgrywają się one niemal w całości wśród publiczności, na biegnącym środkiem sali podeście. Inaczej zatem widzi Konrada w rozmowie z księdzem Piotrem ktoś, kto siedzi w pierwszym rzędzie foteli, inaczej ten w środku sali siedzący blisko podestu, a jeszcze inaczej widz z końca sali. Trzeba sobie jeszcze wyobrazić tego widza przed telewizorem,
siedzącego w jednym miejscu i pozwolić mu odczuć ruchliwość, przestrzenność tego przedstawienia.
Dla aktorów ta praca jest jeszcze trudniejsza. To konieczność utrzymania się w stałym napięciu, tym które przekazują widowni w czasie normalnego przedstawienia. Tylko, że to nie jest normalne przedstawienie, tu trzeba jeden fragment powtórzyć dwa, trzy razy, przerywając, wybijając się jakby z uderzenia.
Można tylko podziwiać Jerzego Trelę, gdy po raz kolejny rozpoczyna swą kwestię z tym samym wewnętrznym ogniem, Jerzego Stuhra, gdy po raz trzeci z równie diabelskim impetem wpada na podest, Kazimierza Borowca, gdy po raz trzeci z równym napięciem rozmawia z Bogiem. Annę Polony, gdy z tą samą natężoną uwagą czuwa nad każdym szczegółem scenicznej akcji. Skupienie, koncentracja aktorów w tej pracy są imponujące. Nie bez znaczenia jest tu osoba reżysera. Laco Adamik pracuje spokojnie, ale bardzo uważnie, aktorzy przez skórę jakby czują, że i jemu zależy na tym, by ze wszystkich, zagranych w ciągu 10 lat przedstawień "Dziadów" wybrać to, co najlepsze, najbardziej trafiające do widza.
Gdy po ponad pięciu godzinach pracy, która mnie, obserwatorowi
wydaje się prawdziwą harówką następuje przerwa, mogę chwilę porozmawiać z LACO ADAMIKIEM
- Dziś ostatni dzień pracujecie Państwo nad rejestracją "Dziadów". Może za wcześnie, by już oceniać je jako widowisko telewizyjne, ale Pan na pewno czuje, czy będzie to widowisko dobre czy nie.
- Myślę, że to będzie dobre widowisko. Po pierwsze dlatego, że ten gotowy już przecież spektakl jest, znakomity. Naszą, moją, rolą jest właściwe skierowanie kamer, wydobycie nimi wszystkich walorów spektaklu tak, aby widz telewizyjny poczuł jak wielki jest to teatr, aby odebrał wszystkie emocjonalne i racjonalne jego treści. Po drugie muszę powiedzieć, że zarówno ekipa telewizji krakowskiej jak i cały zespół teatralny pracują z wyjątkową ofiarnością, w wielkim skupieniu i z wewnętrznym przekonaniem o wartości tego co robią, a to przecież musi i z pewnością odbije się na ostatecznym kształcie widowiska.
- Nie po raz pierwszy dokonuje Pan telewizyjnego przeniesienia wielkiego spektaklu Starego Teatru. Czy uważa Pan takie przeniesienia za szansę czy za obowiązek telewizji.
- Uważam, że obowiązkiem telewizji jest przede wszystkim tworzenie własnych,oryginalnych widowisk, które co prawda z teatrem mają wiele wspólnego, są jednak czymś odmiennym, specyficznym gatunkowo i przynależnym tylko telewizji. Przeniesienia są obowiązkiem o tyle, że pozwalają na utrwalenie najwybitniejszych osiągnięć teatralnych. Ale przecież w wyniku przeniesienia może powstać dobry, żywy, atrakcyjny dla widza spektakl telewizyjny. Jest to bardzo trudne, ale wierzę, że możliwe. Myślę, że właśnie "Dziady" w telewizji będą wydarzeniem artystycznym pozostając jednocześnie dokumentalnym zapisem spektaklu Konrada Swinarskiego.
- Aktorzy, z którymi rozmawiałam, mówią o współpracy z Panem w czasie tej realizacji w najlepszych słowach...
- Tak, ja tu czuję, bo dla mnie ważne jest, czy aktorzy lubią ze mną pracować. Są reżyserzy, którym jest to obojętne, a mnie potrzebna jest aprobata współtwórców dzieła.
- Czy to znaczy, że aktorów Starego Teatru darzy Pan szczególną sympatią?
- Tak. Pracowałem z nimi wielokrotnie. Z Krakowem i nimi właśnie związane są najlepsze moje osiągnięcia telewizyjne. Za każdym razem możliwość pracy z zespołem Starego Teatru jest dla mnie prawdziwą satysfakcją.
Dziękuję Laco Adamikowi za rozmowę i wychodzę z teatru. Ekipa realizacyjna i zespół teatralny powrócą tu za godzinę, by do późnego wieczora pracować nad telewizyjnymi "Dziadami" Starego Teatru.