Artykuły

Warszawski notatnik teatralny: "Hamlet"

Teatr Narodowy, poszerzając zasięg klasyki, nie mógł nie włączyć do swego repertuaru "Hamleta". Tym razem reżyser i inscenizator ADAM HANUSZKIEWICZ nie poszedł po linii eksperymentów, z jaką publiczność warszawska zetknęła się w "Nieboskiej Komedii" i "Kordianie", w zasadzie pozostał wierny zarówno tekstowi jak i duchowi utworu, nie starał się unowocześnić go za wszelką cenę.

Nowością jest obsadzenie wszystkich prawie ról wykonawcami względnie młodymi. Nie można temu nie przyklasnąć. Tylko że w wypadku "Hamleta" sama młodość wykonawców nie wystarczy. Bo utwór Szekspira, to dramat genialny. Ukazuje tajniki i zakamarki myśli człowieczych, człowieczych wahań, wątpliwości i załamań. Poza tym arcybogatą treść filozoficzną i jeszcze jedno: postacie sztuki nie mieszczą się w rysunku syntetycznym, skrótowym, kryją w sobie ogromne bogactwo odcieni. Chyba dlatego i w Polsce i na całym świecie dramat Szekspira znajdował i znajduje dotychczas wykonawców wyposażonych w doświadczenie, rozwagę, umiejętność przekazywania widowni filozoficznej wiedzy autora o świecie i człowieku.

Doświadczenie warszawskie zademonstrowało, że sama młodość, to jeszcze nie wszytko. Odnosi się to przede wszystkim do DANIELA OLBRYCHSKIEGO, wykonawcy roli tytułowej. Jest gorący, namiętny, gniewny, wierzymy w jego cierpienia, rozpacze i zwątpienia. Ale kiedy wypowiada monolog "być albo nie być", czujemy niedosyt, prawowanie się jego z losem i ze światem, nie ma dostatecznej siły wewnętrznej. Mało wyraziście zarysowuje również Olbrychski swoje stany czysto emocjonalne. Przecież Hamlet mimo popełnionej przez matkę zbrodni, kocha ją, a w każdym razie cierpi nad tym, że właśnie ta ukochana istota dokonała zbrodni mężobójstwa. Na tym uczuciu tragicznej miłości do matki zbudował kiedyś, już w wieku dojrzałym, rolę Hamleta - Karol Adwentowicz. Kto miał szczęście oglądać go i we Lwowie w latach przed pierwszą wojną światową i później, między innymi w Łodzi, ten nie tak łatwo pogodzi się z Hamletem, którego dominującą zaletą jest młody wiek. Ani z tym, że ten Hamlet, świetnie wygimnastykowany, z piętrowego pomostu skacze prosto na łoże swojej matki. ZOFIA KUCÓWNA jako królowa-matka również chyba zbyt powściągliwie ukazuje kłębowisko uczuć, które w niej przecież żyją, żyć muszą! Podobnie wygląda sprawa Poloniusza, odmłodzonego, rześkiego ojca Ofelii. Grający go MARIUSZ DMOCHOWSKI nie przejmuje się zbytnio obłędem córki, spowodowanym przemianą Hamleta, jest niemal wyłącznie pochłonięty sprawami, związanymi ze swoim urzędem dworskim.

Siłą i magnesem "odmłodzonego" Hamleta jest to, że publiczność ma do czynienia utworem, w którym się wieli dzieje, pulsującym tak zwaną akcją. Pięknie. Ale Szekspir to ani Wiktor Hugo, ani Sardou. Słowa, płynące ze sceny w "Hamlecie", to wszystko co się na niej dzieje, winno interesować przede wszystkim jako arcybogaty materiał do myślenia, do refleksji. Chyba jedyny GUSTAW LUDKIEWICZ jako grabarz, nie tylko ryje ziemię, ale myśli głośno, ciekawie, chwilami przerażająco.

Łódzki Teatr Nowy wystawił w okresie, kiedy kierował nim Kazimierz Dejmek, nieznaną sztukę Jana Kasprowicza "Świat się kończy". Okazało się, że jest to utwór wartościowy, godny wydobycia go z lamusa (ostatnio "Świat się kończy" był wyświetlany z powodzeniem na szklanym ekranie telewizji warszawskiej). Teatr Dramatyczny sięgnął po bardziej znany utwór teatralny Kasprowicza, po "Marchołta". Jest to moralitet poetycki na temat doli człowieczej, rozgrywający się w polskim środowisku wiejskim. Słuchając strof poetyckich Kasprowicza trudno w tym jego języku poetyckim nie odnaleźć wyraźnych śladów Młodej Polski. Niektóre fragmenty można by postawić obok poetyki Wyspiańskiego, jakkolwiek Kasprowicz nie czuł tak sceny jak autor "Wesela". Nie koniec na tym. Historia Marchołta, chłopka, wyniesionego na wyżyny władzy i strąconego z tych wyżyn, graniczy z teatrem absurdu, sposobem ujęcia każe chwilami myśleć o Witkiewiczu i Yonesco. Jest nad czym podumać, pofilozofować.

Reżyser LUDWIK RENE zainscenizował "Marchołta" niezwykle barwnie i pomysłowo. Cały ten niewydarzony świat chłopski, ukazany został ze swoimi zabobonami, gusłami, przesądami, z żywiołowością i prymitywizmem. W pierwszym akcie folklor zalatuje chwilami "Mazowszem", ale w akcie drugim, w którym sala bilardowa zmienia się w jakiś sejmik chłopski, obalający Marchołta, jest majstersztykiem, wolnym od jakichkolwiek wpływów czy filtracji. Reżyserowi przyszedł z walną pomocą scenograf JAN KOSIŃSKI. Od niektórych scen oczu po prostu oderwać nie można. Wykonanie na ogół na poziomie wysokim, bardzo wyrównanym. Marchołt Franciszka Pieczki nie jest wprawdzie ani sprośny ani gruby, jak o tym mówi w tytule Kasprowicz, ale wobec tak wybitnych osiągnięć inscenizacji można nad tym ostatecznie przejść do porządku. Krwiście, soczyście, jednak z umiarem gra wiejskiego Belzebuba TADEUSZ BARTOSIK. W głównej roli kobiecej zaprezentowała się jak najkorzystniej niedawna absolwentka szkoły teatralnej MAŁGORZATA NIEMIRSKA. Ma wdzięk, urodę, a co najważniejsze, szeroki wachlarz środków technicznych.

Sztuka Szatrowa "Bolszewicy" wystawiona przez Teatr Polski w związku z rocznicą leninowską, ukazuje moskiewską Radę Komisarzy Ludowych bezpośrednio po zamachu na Lenina, dokonanym latem 1918 r. Jesteśmy świadkami zaciekłej dyskusji, czy odpowiedzią na terror stosowany przez wroga klasowego ma być kontrterror. Mimo zastrzeżeń niektórych dyskutantów, powołujących się na doświadczenia i nauki płynące z Rewolucji Francuskiej, decyzja odpowiedzenia terrorem na terror zapada jednogłośnie. Teatr uczynił wszystko, aby pasjonująca debata nie szeleściła papierem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji