Artykuły

Co się stało z trzema siostrami

Znakomity francuski aktor, Jean Louis Barrault tak (nieco złośliwie) streszczał akcję "Trzech sióstr" Czechowa: akt pierwszy - siostry Prozorow chcą pojechać do Moskwy; akt drugi - czy pojadą do Moskwy; akt trzeci - nie, nie pojadą. Gdyby zastosować metodę Barrault do streszczenia "Czwartej siostry" Janusza Głowackiego można by to zrobić jeszcze zwięźlej: akt pierwszy - czy siostry wyjadą z Moskwy?; akt drugi - nie, nie wyjadą.

Tak tedy Moskwa z ziemi obiecanej u Czechowa stalą się rajem utraconym u Głowackiego, ziemią zatracaną, której nawet uciec nie można. Siostrom nadto przybyła, jak z tytułu wynika, czwarta. Ale najważniejsza różnica polega na zmianie tonacji - oto dramat psychologiczno-symboliczny zastąpił tekst nieledwie kabaretów, groteskowa farsa, w której przeglądają się rozmaite stereotypy o Rosji i Rosjanach, ale także rozmaite lęki mieszkańców dzisiejszej Moskwy, poszukujących odpowiedzi na pytanie, dokąd to wszystko mianowicie zmierza. A więc typowe dylematy etapu transformacji i zagubienia, tyle tylko że ukazane z perspektywy hollywoodzkiej, w sam raz na teleklip albo skecz.

Nie czynię zresztą Głowackiemu z tego zarzutu, nawet z powodu wymordowania pod koniec sztuki wszystkich bohaterów na sposób witkacowsko-gałczyński. Przypomnę, że i Sławomirowi Mrożkowi przed kilku laty próba ukazania historii najnowszej Rosji w "Miłości na Krymie" tylko po części się powiodła. Łatwo bowiem nie tylko ugrzęznąć w powierzchownych wicach i wyobrażeniach kształtowanych przez codzienną papkę informacyjną, ale kusi nadto chętka przedrzeźniania świata na sposób Benny'ego Hilla. Głowacki nie tylko Rosjanom, ale ich oceniaczom wystawia takie kabaretowe świadectwo niedojrzałości. Przy czym tekst w bardzo wielu scenach i sytuacjach zaleca się ciętością dialogu, znakomitymi bon molami i porażającą ironią.

Jeśli jednak ktoś uda się do Teatru Powszechnego w Warszawie, aby pooddychać na "Czwartej siostrze" "siostrzaną" atmosferą Czechowa, doczeka się tylko parodii albo zgrabnych cytatów, kiedy to siostry układają się w żywe rzeźby swych wielkich scenicznych poprzedniczek, rozmarzone i wpatrzone w siną dal. I tutaj bohaterowie cierpią na ból istnienia, nazywany co i raz depresją, ale jest to ból istnienia zgoła nowego chowu, na pokaz bardziej, likwidowany za pomocą środków farmakologicznych, kamizelek kuloodpornych i przepływu gotówki. Głowacki parodiując świat, strojąc rozmaite miny pokazuje, jak skarlały marzenia, W duszy rosyjskiej wprawdzie odległymi tonami odzywa się Dostojewski, ale tak naprawdę dzwoni w niej "Pretty Woman". Emerytowany General, ojciec sióstr, w alkoholu szuka pociechy na swe znękane serce i zawodzi na znaną nutę: "Rozpadł się nasz kraj na kawałki, jakby go psy rozszarpały", a każda z sióstr o swym wielkim szczęściu śni i trochę po czechowowsku męczy się niespełnieniem. Jest tu śmiesznie i strasznie.

Rozmaite figury jak straszydła przewalają się po scenie, monumenty głupoty i nieszczęścia: nienasycony erotycznie polityk a la Żyrinowski (Piotr Machalica), mafioso, były pierwszy tancerz Teatru Bolszoj, rozdający z łaski swe fotografie pamiątkowe (Gustaw Lutkiewicz), jego pechowy przyboczny, wykonujący pomyłkowo wyroki na niewłaściwych osobnikach, wielbiciel jazzu (Piotr Kozłowski), początkujący mafioso, zwany biznesmenem, handlujący dywizjami czołgów w chwili potrzeby (Rafał Królikowski, porywający w dowcipnym tańcu erotycznym), jego matka, Babuszka, robiąca na koniec karierę w reklamach telewizyjnych (Elżbieta Kępińska), a przede wszystkim siostry (żywiołowe Edyta Olszówka, Katarzyna Herman, Anna Moskal), ich mizantropiczny ojciec General (Władysław Kowalski) i przygarnięta sierota Kola, pomywacz podłogi na bogacza wyniesiony (Krzysztof Szczerbiński). Między nimi toczy się gra, pełna groteskowych zwrotów sytuacji, udawania i naciągania, tęsknoty i niechęci - kabaret życia i śmierci.

Władysław Kowalski (reżyser) klucz do tego kabaretu, w stylu przypominającym niekiedy komedię dell'arte, odnalazł w telewizyjnym klipie: idzie tu zresztą (tyle że nieco dalej) za sugestiami autora, otwierając obie części spektaklu niemymi scenkami z ilustracją muzyczną, wyglądającymi jak migawki telewizyjne. W tych scenkach bliskich telewizyjnej reklamie, technice manipulacji tkwi ważna informacja - oto otwiera się świat podglądany, ale jednocześnie spreparowany w specyficznej konwencji teleskrótu, w gruncie rzeczy żyjemy w epoce triumfującej reklamy, a każdy staje się w większym lub mniejszym stopniu domokrążcą. Nawet autor dramatyczny.

Aktorzy czują się w tekście Głowackiego wyśmienicie, grają ze wspaniałym wyczuciem delikatnej granicy między kabaretem a gazetowym frazesem. Para Generał - Babuszka, komentująca rzeczywistość z punktu widzenia epoki minionej, zbiera zasłużone brawa przy otwartej kurtynie. Na drugim biegunie sytuują się ludzie "przyszłości", potwory polityki i szalejącego bandytyzmu. Wigor wykonawców udziela się widzom, którzy tym chętniej znoszą pewien niedosyt, jaki jednak utwór Głowackiego budzi. O ile w "Antygonie w Nowym Jorku" udało mu się osiągnąć harmonijne rozłożenie akcentów i dać dramatyczny obraz ludzkiego losu, o tyle w nowej sztuce rejteruje od stawiania diagnoz, dramat zastępując farsą. Ale dajcie nam święci od teatru więcej takich fars, a teatry na sztukach współczesnych będą pękać w szwach, a dyrektorzy spać spokojnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji