Artykuły

Wielka komedia

Gdy ważyły się sceniczne losy "Policji" w War­szawie, a więc i w Pol­sce, już po wydrukowa­niu sztuki w 6 numerze "Dia­logu" Andrzej Wirth napisał w "Polityce" jezuicką recenzję, którą oddał sprawiedliwość pisarskiemu kunsztowi Mrożka - pracowicie deprecjonując przy tym sens Mrożkowej du­szy. "Humor Mrożka - tłumaczył - czerpie ze źródeł abstrakcyjnych i wyładowując się w czystej grze możliwości nie jest w stanie ani odzwierciedlić rzeczywistości ani de­strukcyjnie na nią oddziałać". Nie wiem jakie pobudki kie­rowały autorem tych słów, nie wątpię, że najpoczciwsze, pewne jest jednak, że Wirth trafił kulą w płot. Oczywiście wyłączając ostatnie stwierdzenie. Z wyborną ripostą wystąpił wówczas świetny rysownik "Polityki" Szymon Kobyliński, przedstawiając dygnitarza w stylu Restauracji z albumem rysun­ków Goyi w ręku i usłużnym fagasem za plecami syczącym rozpartemu na fotelu, suwerenowi: - "Ależ Wasza Wyso­kość to tylko abstrakcyjne igraszki formalne..."

Myślę, że nie ma sensu pracowicie czarne nazywać bia­łym i idąc śladami Wirtha za­chowywać się tak jakby "Policję" napisano na księżycu. Byłoby to zresztą grzechem wo­bec autora. Mrożek bowiem swoją wytrawną metodę widzenia świata odgrywającą w literaturze naszej coraz poważniejszą rolę opiera na doprowadzeniu do absurdu wszystkich idei wydedukowanych z rze­czywistości. Z idei tych doprowadzonych do stanu absur­dalnego natężenia kształtuje dopiero akcję o świetnych, komicznych założeniach prowadzących do bezlitosnej drwiny. Ale drwina Mrożka ma przejmujący smak wielkiego uogólnienia, jak chociażby w tym komunikacie drukowanym kiedyś w "Postępowcu", a głoszącym, że w miejscowości X rozpoczęto zbiórkę pustych butelek po wódce. "Z butelek tych powstać mają szklanne domy o jakich marzył już Żeromski". Jest w niej celność aforyzmu oraz niezwykła trafność metafory i aluzji. Jest zdumiewająca ostrość widze­nia rzeczy i zdolność ich po­jęciowej metamorfozy w kie­runku absurdalnych przeryso­wań i niewidzianych, groteskowych zestawień. Cała twórczość tego największego satyryka współ­czesnej naszej literatury opie­ra się na metodzie doprowa­dzonych do absurdu idei upersonifikowanych w postaci bo­haterów, postawionych w niezwykłych sytuacjach i podda­nych upraszczającemu działa­niu abstrakcji. Tak jest w "Słoniu"', tak jest również w "Policji".

"Policja" - komedia idei doprowadzonych do absurdu wyroła tedy na gruncie rzeczy­wistości i to rzeczywistości bynajmniej nie księżycowej. Fakt, że gra się ją dzisiaj w całej Polsce przynosi zaszczyt poczuciu humoru ludzi, którzy zapewnili jej zielone światło na naszych scenach, a także świadczy pochlebnie o ich rozsądku politycznym, nie obawiającym się jak widać karykatury bliskich nam - w czasie - form. Karykatury i swoi­stego ostrzeżenia przed schematyzacją postawy i fetyszyzacją metody jaka prowadzić może do czystego absurdu...

W tej pozornie łagodnej, a w istocie ostrej drwinie nie należy się jednak doszukiwać zbyt natrętnych aluzji ani na­zbyt jednoznacznych pierwo­wzorów - zgodnie zresztą z filuternymi "uwagami do ewentualnej inscenizacji" w jakie zaopatrzył Mrożek tekst swo­jej sztuki. Oparta na meto­dzie redukcji ad absurdum komedia ta nie znosi odwrotne­go procesu konkretyzacji i dla tego jednym z warunków jej powodzenia jest utrzymanie nadanego przez Mrożka stop­nia historycznej amorficzności, bezczasowego uogólnienia, utrzymanego w lekkiej, pogodnej, zgoła haszkowskiej tona­cji formalnej. Dopiero wów­czas najpełniej uwypukla się jej powszechność, jej wielkie uogólnienie. "Policja" bowiem, wyrosła z konkretnej gleby, stała się komedią uniwersal­ną, komedią postaw, niezależ­ną od swego historycznego pierwowzoru. Stała się pamfletem na sposób myślenia i obyczaje określonej grupy ludzi w ogóle, niezależnie od przestrzeni i czasu - dlatego też prorokuję tej komedii świet­ną karierę na tzw. "szerszej arenie".

Problemy te świetnie zrozu­miał teatr i ustrzegł się nie­bezpiecznej pokusy nadmiernej konkretyzacji rozgrywając komedię w konwencji abstrakcyjnej zabawy - bardzo blis­kiej owej haszkowskiej, przypominającej Szwejka styliza­cji oryginału w jaką przezor­nie zaopatrzył swoją komedię i sam Mrożek. W tym sensie przedstawienie kieleckie jest bardziej adekwatne w stosun­ku do tekstu, od pysznej, pra­premierowej inscenizacji warszawskiej, bardzo soczystej, bardzo charakterystycznej, ale właśnie przez soczystość swo­ją i charakterystyczność (znakomita kreacja Aleksandra Dzwonkowskiego!) wprowadzające swoisty rozdźwięk mię­dzy równie arbitralną co ab­strakcyjną wizją Mrożka, a pysznym konkretem aktors­kiej realizacji.

Faktem jest, że komedia ta przez swoją strukturę formal­ną i intelektualną nastręcza teatrowi nieprawdopodobnych trudności i wymaga od akto­rów niezwykłego doświadcze­nia, owej umiejętności utrafienia w styl autorskiej abstrakcji, jaką nie wykazał się Teatr Dramatyczny Warszawy - mimo świetności przedstawienia - i jakiej również, niestety, nie zaprezentował nam Teatr kie­lecki. Ta szczególna właści­wość "Policji" wywołała na­wet famę o jej rzekomej nieteatralności, w którą osobiście nie wierzę, podkreś­lając jednak karkołomne pułapki, jakie przed realizatora­mi stawia pozornie prosty tekst. W Teatrze Żeromskiego popełniono błąd przeciwny temu, jaki stał się udziałem warszawskiej prapremiery.

Tam charakterystyczność i plastyka aktorskiego wyrazu zagroziła wyrazistości abstrak­cyjnego symbolu - tutaj zno­wu tekst w ustach wykonaw­ców nie posiadał owej nie­zbędnej indywidualizacji, jakiej mimo wszystko, oczekujemy od przedstawienia. W Warszawie mrożkowych bohate­rów grali wytrawni aktorzy, znakomici koryfeusze sztuki scenicznej w Kielcach, nato­miast prawie wszystkie role przypadły adeptom, niewątliwie zdolnym i obiecującym (o czym przekonała mnie właś­nie "Policja"), ale przecież nie mogącym sprostać pułap­kom tekstu - tak zresztą jak w nieco inny sposób nie spros­tali im również realizatorzy warszawscy.

Co z tego, że Zenon Jaku­biec interesująco układa maskę zatroskanego Naczelnika i groźnie strzyże oczyma, skoro debiutując nie może stać się partnerem tej kome­dii w takim stopniu, w jakim wymaga tego charakter tekstu. Co z tego, że Bolesław Idziak jest wyrazistym, zdol­nym debiutantem, kiedy właściwości i metamorfozy Sierżanta przekraczają jego szczupłe jeszcze umiejętności warszta­towe wyniesione ze szkoły. Jedynie Kazimierz Kurek, jako Generał, stworzył postać na miarę tekstu - znakomicie wytrzymaną, bardzo charakte­rystyczną, kapitalną w obserwacji, nienaganną w realizacji - w jakiej było coś z celebrowanego dostojeństwa carskiej generalicji. Właśnie ów dystans wobec postaci, owo wypełnienie abstrakcji obser­wacją nie zagrażającą jednak preponderencji autorskiej idei wyrażonej przez postać, uczy­niły z Generała pełnowartościowego nosiciela komedii w ta­kiej postaci jaką pragnąłbym zobaczyć na kieleckiej scenie. Dobrze również - acz w innej konwencji - zagrała Prowokatorową Ludwika Śniadecka. Więzień Witolda Tokarskiego wydał mi się za mało ostry, za mało drapieżny jak na sens wypowiadanych myśli i reprezentowanych postaw.

"Policja" kielecka jest mdła. Bardzo mdła. Chwilami tekst płynie sobie, aktorzy sobie i przedstawienie traci resztkę napięcia żarząc się jedynie bladym blaskiem. Kto wie czy ów brak napięcia, napięcia psychicznego i intelektualnego; nie jest najpoważniejszą sła­bością tej realizacji? Oczywiście impotencja wyrazu nie dotyka całej akcji. Są w niej partie żywsze, bardziej autentyczne, ale to, co określa wypadkową, średnią przeciętną, jest chwilami bardzo niedobre. Nie rozumiem również zamie­rzeń realizatora - Tadeusza Byrskiego - w jego symbo­lach. Z pokoju Naczelnika Policji prowadzi dwoje drzwi: do więzienia i na wolność. Więzienie przedstawione jest jednoznacznie, natomiast na wolności kwitną purpurowe kwiatki, zielone liście rysują się ostro na tle jasno oświet­lonego błękitu, a sielance tej towarzyszy muzyka, którą je­dynie bardzo wytrawny znawca określiłby zapewne mianem tandety. Muzyka, która tej widowni musi się podobać, podobnie jak i ów wzruszający obrazek z kwiatkami którego parodystyczne - jak mniemam - intencje wcale nie są tak jednoznaczne. Powstaje nieco karmelkowa sielanka mogąca - od biedy - uchodzić za synonim wolności. Dobrze, ale wolność pod rzą­dami Infanta i jego Wuja Regenta, jak wynika z tego, co mówią na scenie, wcale nie jest aż tak sielankowa. A więc? Czy symbolika kwia­tów nie zaciemnia przypad­kiem ideowych wartości komedii? A dalej - czy czołganie się na klęczkach więźnia przeżywającego przełom ideowy jest na pewno zgodne z cha­rakterem postaci operujących jedynie błyskiem myśli, lśnie­niem argumentu, efektem riposty?

Scenografię do przedstawienia przygotowała Irena Byrska. Mundury były nawet zręczne, z wyjątkiem stroju więź­niów przypominającego mi natrętnie moją rodzoną piżamę, ale za to o reszcie tej plastyki mogę tylko powiedzieć, że stanowczo wolę reżyserskie lub aktorskie kreacje ich au­torki - nawet gdyby miała ochotę pokazać nam najsłabsze swoje dzieło...

No cóż - przedstawienie nie jest dobre, nie jest nawet poprawne i od strony przygo­towania scenicznego stanowi typowy niewypał. Jeśli mimo tego na sali rozlega się raz po raz gromki śmiech - jest to najczęściej zwycięstwem samego Mrożka. Bo znakomitej ostrości tej sztuki, jej wybornej drwiny i - równocześnie - niewinnego, zgoła ponadczaso­wego humoru nie przekreśla jeszcze niedostatek realizacji. Dlatego - mimo zastrzeżeń gorąco polecam tę komedię. Nie­wiele jej podobnych znają li­teratury świata. Teatr Żeromskiego dał nam możność prze­życia zabawy, w której - kto wie - może nie prędko przyjdzie nam uczestniczyć raz jeszcze i za to właśnie należy mu się nasza wdzięczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji