Artykuły

W stronę nowoczesnego teatru w Kielcach

Spotkanie w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej pokazało, że Kielce mają wspaniałe tradycje teatru żywego, nowoczesnego, otwartego. Tradycje, które przez lata zostały całkowicie zmarnowane. By je ożywić potrzebna jest konsolidacja środowiska i pomoc władz - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej - Kielce.

Kielce potrzebują nowoczesnego teatru. Istniejąca formuła "jeden miejski teatr dramatyczny zamknięty na komunikację z publicznością" ewidentnie się nie sprawdza. Teatr im. Żeromskiego nie tylko znikł z teatralnej mapy Polski (nie pojawia się na ważnych festiwalach, nie przyciąga uwagi krytyków), ale też nie tworzy wokół siebie wspólnoty, nie prowadzi dialogu z lokalną społecznością. Działające w Kielcach mniejsze grupy niezależne nie mają środków ani siły przebicia, by przejąć odpowiedzialności m.in. za działalność edukacyjną, pracę z młodzieżą, wypracowanie nowych strategii kontaktu z widzem. Czas na stworzenie alternatywy dla teatru będącego pluszowym, pozłacanym pudełkiem na oderwane od lokalnego kontekstu spektakle. Co do tego zgodni byli wszyscy goście oraz paneliści (prowadzący Paweł Sztarbowski, teatrolożka Jagoda Hernik-Spalińska, dramaturg i reżyser Łukasz Chotkowski, aktor i animator kultury Grzegorz Artman, krytyczka "Gazety Wyborczej" Joanna Derkaczew) piątkowego spotkania w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej.

Choć punktem wyjścia do debaty były doświadczenia dyrektorskie i pedagogiczne Ireny i Tadeusza Byrskich (kierowali Teatrem im. Żeromskiego w latach 1952-58, wprowadzając model teatru żywego, otwartego na działalność społecznikowską), rozmowa nie miała w sobie nic z wieczoru wspominkowego. Pomysły Byrskich nakreślone przez Jagodę Hernik-Spalińską okazały się brzmieć niemal prowokacyjnie w mieście, gdzie idea "teatru dla społeczeństwa" zamarła. Byrscy prowadząc teatr, nie bali się scedować odpowiedzialności za jego prowadzenie także na widzów. Wsłuchiwali się w potrzeby miasta, zamiast narzucać ze sceny jakiś jedynie słuszny komunikat. Czy taka sytuacja byłaby w Kielcach do powtórzenia?

Doświadczenia Łukasza Chotkowskiego, prowadzącego wraz z Pawłem Łysakiem Teatr Polski im. Konieczki w Bydgoszczy pokazały, że początkowy opór przed nowym da się przewalczyć. Gdy Chotkowski i Łysak trzy lata temu przejęli bydgoską scenę, przede wszystkim otworzyli ją na inne dziedziny sztuk. Szukali kontaktu ze środowiskiem artystów wizualnych, muzyków, oddali jedną ze ścian grafficiarzom, organizowali jam-sessions, tematyczne warsztaty dla młodzieży, wciągali mieszkańców do przedstawień. I choć pierwsze reakcje były pełne świętego oburzenia ("teatr ma produkować wielkie spektakle, a nie udawać dom kultury!" - grzmiała prasa), szybko okazało się, że bydgoszczanie pokochali Teatr Polski, który stał się "ich teatrem".

Ten model - teatru jako multidyscyplinarnego ośrodka życia kulturalnego - z powodzeniem funkcjonuje od lat na zachodzie. Naturalną (a np. w Niemczech wręcz zalecaną przez ustawodawcę) rzeczą jest współpraca teatru ze szkołami (nie na zasadzie wysyłania uczniów na lektury, ale wspólnych projektów i opieki nad młodzieżą), bibliotekami, galeriami, instytucjami kultury. Edukacja w nowoczesnych ośrodkach w Polsce (np. w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu czy Teatrze Ludowym w Krakowie) i na zachodzie polega nie tylko na pokazaniu dzieciakom kulis, ale też na wykorzystaniu teatru jako narzędzia do rozwoju osobowości. We wszystkich nowoczesnych ośrodkach gest otwarcia przyszedł jednak z góry. To władze i dyrektorzy teatrów (Łysak w Bydgoszczy, Piotr Kruszczyński i Sebastian Majewski w Wałbrzychu) dostrzegli, że teatr to instytucja lokalna. Musi więc dostosowywać się i otwierać na problemy i historie miejsca, gdzie działa. Może to oznaczać pracę z bezrobotnymi i zatrudnianie ich jako statystów. Może wiązać się z wykorzystaniem legend miejskich do tworzenia scenariuszy spektakli. Może wyrażać się przez organizowanie festiwali sztuk, podczas których widzowie głosują, którą z nich chcieliby widzieć na scenie. Wiele zależy oczywiście także od mądrej polityki władz.

(...)

W Kielcach władze nadal wolą inwestować w imprezy plenerowe. Wieloletnie działania edukacyjne Grzegorza Artmana nie zmienią miasta, jeśli nie będzie reakcji i woli współpracy ze strony innych placówek odpowiedzialnych za kulturę. Zamiast wąskiej specjalizacji (my tylko wypożyczamy książki, my tylko dajemy premiery) potrzebne jest "poszerzenie pola walki".

W wielu polskich teatrach pokutuje nadal praktyka okopywania się, stania na straży "specyfiki teatru". Nie służy to niczemu poza marnowaniem szans i potencjału lokalnych wspólnot. Kielce potrzebują więc konsolidacji środowiska artystów i działaczy, rozpoznania potencjału kulturalnego, stworzenia sieci kontaktów. Choć brzmi to utopijnie - współcześnie tak właśnie działa kultura. To właśnie dzieje się w innych ośrodkach. Czas, by także mieszkańcy Kielc dostrzegli korzyści z takiego pojmowania roli placówek publicznych. Zwłaszcza w perspektywie stworzenia w ciągu kilku lat nowego centrum teatralnego.

Cały artykuł w Gazecie Wyborczej - Kielce.

Na zdjęciu: statystki biorące udział w spektaklu "O zwierzętach", Teatr Polski w Bydgoszczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji