Co można zobaczyć? Kogo warto posłuchać?
Tak zwany zbieg różnych okoliczności sprawił, że recenzenci pism codziennych znaleźli się w przypadku "Hamleta" w Teatrze Dramatycznym w sytuacji niezawinionej lecz co najmniej kłopotliwej. Zazwyczaj mamy w stosunku do recenzentów pism tygodniowych pewien handicap, ponieważ ogłaszamy swe uwagi na drugi dzień po premierze prasowej, podczas gdy recenzje tygodników pojawiają się w druku kilkanaście dni po premierze (albo później - na przykład w dwutygodniku "Teatr", gdzie proces produkcyjny trwa kilka tygodni). Tym razem stało się inaczej, odwrotnie. Recenzenci dzienników czekali cierpliwie na ponowny termin odwołanej w swoim czasie premiery prasowej, a tymczasem parę tygodników zdążyło już opublikować obszerne omówienie tego przedstawienia.
Recenzent teatralny tygodnika jest uprzywilejowany w stosunku do recenzenta teatralnego w dzienniku: uprzywilejowany ilością czasu, który ma do dyspozycji dla napisania swego eseju, a także ilością miejsca, które mu w numerze można przyznać. Gdy czas i przestrzeń pracują dla tygodników niechże dziennik ma przynajmniej przywilej pierwszeństwa. Jest to warunek podstawowy właściwego wypełniania zadań przez recenzje w dzienniku. W przypadku "Hamleta" w Teatrze Dramatycznym powstała sytuacja, która przeczy zdrowemu rozsądkowi. Premiery prasowe nie mogą się odbywać ani w dwa miesiące po rzeczywistej premierze, ani w dwa dni, lecz powinny być zsynchronizowane z rzeczywistą premierą. Jeżeli tej słusznej zasady potrafi się trzymać rygorystycznie Teatr Polski wraz ze swą Scena Kameralną, czemuż nie mogą jej równie skrupulatnie przestrzegać inne teatry. Jest to nie tylko apel do ich dobrej woli ale po prostu apel do ich poczucia obowiązku.
W dotychczasowych recenzjach z najnowszego ale w listopadzie ubiegłego roku na scenę wprowadzonego warszawskiego "Hamleta" cały nacisk położyli koledzy-krytycy na aktorską kreacje Holoubka - Hamleta, niewiele mówiąc o pracy Holoubka - reżysera i lekceważąc lub pomijając pracę, całego zespołu (z wyjątkiem zwięzłych pochwał dla scenografii Kosińskiego). Sądziłem, że nie jest to sprawiedliwa jednostronność. Ale po obejrzeniu spektaklu - trudno, i ja muszę przyznać, że osobowość Holoubka-aktora przytłacza całe przedstawienie, że przypomina nam ono czasy, w których do teatru szło się częściej dla obejrzenia gwiazdy i wzruszenia się grą solisty niż dla przejęcia się tym, co miałby zespół do przekazania. A więc zacznijmy i my od Holoubka.
Kolumnę druku w "Życiu Literackim", poświęconą głównie opisowi gry Holoubka w "Hamlecie", zamknął Andrzej Kijowski zdaniem o fenomenalnej inteligencji tego aktora. Nie jest to nowe spostrzeżenie. Holoubek gra zazwyczaj tak jakby krył w zanadrzu bóg wie jakie intelektualne tajemnice, które po części wyjawia, a wyjawiłby ich więcej, gdyby mu tylko autor i reżyser pozwolili. Ta gra intelektualna znakomicie się sprawdza w filmie, ale także w teatrze wygrywa. Już pierwsza warszawska rola Holoubka była tego dowodem: sędzia Cust w sztuce Betti`ego "Trąd w Pałacu Sprawiedliwości" pogłębił zdecydowanie kryminalno-sensacyjny konflikt dramatu; a w ostatniej przed Hamletem roli Holoubka - młodociany Płatonow Czechowa wydoroślał i jeśli zachowuje się chwilami jak niedojrzały student to z zażenowaniem i starając się jak najprędzej wrócić do normy człowieka dorosłego.
Hamlet Holoubka jest człowiekiem dojrzałym i doświadczonym. Mówi o tym najlepiej scena, w której Hamlet poucza starego aktora o istocie gry aktorskiej i wypowiada myśli, do dzisiaj imponujące nieodpartą logiką i niewzruszoną słusznością. Podobnie mądry okazuje się Hamlet Holoubka w swoim myśleniu na głos o różnych "być albo nie być" - on te problemy już przetrawił i podaje je widzowi ze spokojem filozofa, a nawet sceptycyzmem starzejącego się filozofa.
Ale tu powstaje konflikt z fabułą utworu, z renesansową bujnością tragicznej historii Hamleta, książęcia duńskiego, i Holoubek jakby się zawstydził, że mu każą wierzyć w duchy i robić, gadać różne głupstwa. Robi je zatem, w sposób wyzywający, brawurowy, manifestacyjnie udany, a jest to karkołomna gra, ponieważ udanie ma dno podwójne: jedno dla dworu duńskiego, drugie dla widza. Hamlet Holoubka zachowuje się na dworze Klaudiusza jak błazen - trafnie to zauważył Kijowski - a równocześnie daje znać widzowi, że stoi ponad grą Hamleta i ponad hamletyzmem. Dlatego wierzymy mu, gdy w scenie finałowej wyznaje, że mógłby nam wiele jeszcze mądrości zwierzyć, gdyby czasu starczyło. Lecz czas ubiegł, Hamlet umiera, draśnięty zatrutą szpadą w młodzieżowym pojedynku.
Są więc w roli Hamleta-Holoubka jakby dwa nurty, młodociany i dojrzały. Młodzieżowo igra Hamlet z Ofelią (nie umiał nawet zostać jej kochankiem), okrutnie znęca się nad słabszymi od siebie w dworskiej hierarchii, nie byłby dobrym królem nimby nie dojrzał. Nic dziwnego, że po schwytaniu króla w dziecinną "pułapkę na myszy" miota królewskimi krzesłami i ryczy jak ranny łoś, zamiast zamyślić się filozoficznie nad sytuacją, w której "ktoś czuwa, aby spać mógł ktoś". Za to jako człowiek dojrzały dystansuje się dyskretnie od figlów i niektórych postępków swego młodzieńczego sobowtóra, jest to zaznaczone choćby i tym, że monologi, zwracane, to jasne, do widowni, przekazywane są przede wszystkim przejrzystym komentarzem myślowym a nie środkami techniki w rodzaju śpiewnej modulacji głosu czy czymś podobnym.
Lecz tu powstaje szczelina, którą zasypać trudno. Bo Hamlet jest młodym człowiekiem, to pewne. Tradycja, szekspirowskich sięgająca czasów, pozwala grać Hamleta aktorowi dojrzałemu, nawet aktorowi "z brzuszkiem". Ale to fakt, że od czasu otyłego Burbage'a, rówieśnika Szekspira, widz postarzał się, a Hamlet i dwór duński odmłodniali. Filozoficzne treści "Hamleta" można interpretować i oczuwać na tysiąc sposobów, od "Hamleta" renesansowego po "Hamleta po XX Zjeździe". Ale od punktu najzawilszych domyśleń intelektualnych zaczyna się proces odwrotny. Przerwane lata nauki młodego Hamleta w Wittenberdze stają się rzeczywistością, nie "znowu" lecz "dopiero" rzeczywistością. Dzisiejszy Hamlet powinien być młody, skoro jego kłopoty i przeżycia są problemami młodego człowieka. Wyczuł to świetnie film, który zarówno w "Hamlecie" tradycyjnym jak w uwspółcześnionych jego trawestacjach, umieszcza w centrum zainteresowania Hamleta młodego, jeszcze w okresie lat nauki.
JAKO reżyser musiał Holoubek umieścić Holoubka-aktora w pośrodku przedstawienia, ale na pewno chciał uczynić to bez szkody dla przejrzystości akcji i problematyki utworu. Ślady tego są w przedstawieniu wyraźnie widoczne. O tym przedstawieniu czytałem, słyszałem wiele uwag dokuczliwych, wręcz przekreślających trud Holoubka-reżysera. To nie taka prosta sprawa. Przedstawienie nie jest udane, ale sporo w nim scen podano jak należy, a nawet pięknie (pantomima aktorów, finał). Dekoracje Jana Kosińskiego - jedyne powszechnie chwalone obok gry Holoubka - sugestywne w swoim łuku murów pod łukiem chmurnego nieba i godnie proste w dwu poziomach pierwszego planu, wolnego od jakichkolwiek rekwizytów - spełniają doskonale swe zadanie. Widowisko nie traci ani linii przewodniej ani pewnej jednolitości kompozycji. Zawiodły natomiast Holoubka-reżysera interpretacje aktorskie i pewne własne inwencje.
Bardzo dziwny jest ów dwór duński, na którym rozrabia Hamlet, a którego dworzanie pozbierali się z różnych stron: na przykład Horacy (JÓZEF DURIASZ) z dramatu klasycznego, Laertes z gospody ludowej, Ofelia z piwnicy egzystencjalistów; przy czym Ozryk (CZESŁAW KALINOWSKI) przybył nawet prosto z groteskowego dworu króla Ignacego i Iwony, księżniczki Burgundy. Widmowi byli rycerze księcia Fortynbrasa, za to duch ojca Hamleta, zmaterializowany, w koronie i z berłem w dłoni, był jak żywy.
W Elsynorze dominują dwie rodziny. Więc najpierw królewska. Oprócz Hamleta i ducha ojca Hamleta (JAROSŁAW SKULSKI) - stryj Hamleta, panujący król Klaudiusz (JÓZEF PARA) i matka Hamleta, panująca królowa Gertruda (DANUTA KWIATKOWSKA), oboje jacyś niewyraźni i niepozorni, król bez rzeczywistej władzy, królowa wyglądająca jak siostra Hamleta. To może Hamletowi ułatwia zadanie ale widzom utrudnia.
A teraz druga rodzina. Poloniusza. Też dziwna. Więc najpierw sam Poloniusz WŁADYSŁAWA KRASNOWIECKIEGO, dobroduszny, nieruchawy, prawie pozytywny. Pono Szekspir sportretował w osobie nieszczęsnego szambelana naszego Wawrzyńca Goślickiego, autora szeroko w Anglii szekspirowskiej znanej i wysoko cenionej księgi "De optimo senatore"; miał go Szekspir znać osobiście i odnosić się doń życzliwie. To by tłumaczyło sprzeczności. Gdyż są dwaj Poloniusze: sklerotyczny starzec, z którego nielitościwie natrząsa się Hamlet, i sprytny dworzanin, mędrzec oportunizmu, rzekłbym. Krasnowiecki gra tylko oportunistę, który dla świętego spokoju przyjmuje pogodnie nawet głupie żarty Hamleta. Dzieci Poloniusza są też jakby polscy: Laertes (WIESŁAW GOŁAS) prosty, żołnierski, humorystycznie okrzykiwany królem, nie bardzo wiadomo skąd wprowadzony na dwór Klaudiusza; i kruczowłosa Ofelia (EWA KRZYŻEWSKA), też rodem z Warszawy. Obłęd Ofelii pokazany jest dyskretnie lecz nie daje się zrozumieć.
O czym by tu jeszcze? Aha, o aktorach, przybyłych na dwór Klaudiusza: bardzo dobre kostiumy, bardzo sugestywne maski, bardzo wymowna pantomima. I o czym by jeszcze? Dwie pary dworaków i parę grabarzy grają: STANISŁAW WYSZYŃSKI, GUSTAW LUTKIEWICZ, WOJCIECH POKORA, MICHAŁ GAZDA, ALEKSANDER DZWONKOWSKI, ZDZISŁAW LUBELSKI. Fortynbrasa, władcę silnej ręki i wodza pancernych, gra odpowiednio nastroszony MIECZYSŁAW STOOR. Światła pracują nienagannie. Czas trwania przedstawienia, mimo małej ilości skrótów, nie przekracza trzech godzin.