Artykuły

"Hamlet" po słowiańsku

Pewnego wiosennego dnia ujrzałem na wystawie księgarni wznowione wydanie "Dziedzictwa zemsty" Tadeusza Kudlińskiego. Wieczorem oddałem się lekturze tej uroczej książki. Na przedstawieniu "Hamleta" w Teatrze "Wybrzeże" uświadomiłem sobie, że książka ta ukazała się za wcześnie. Gdyż teraz dopiero został urzeczywistniony jeden z motywów przewodnich tej opowieści: "Studium o Hamlecie" Wyspiańskiego doczekało się próby teatru.

W interesującym wstępie do programu Zygmunt Hubner pisze, że "najwyższy czas, aby polska myśl teatralna - wcale nie taka uboga jak to się wydawać może - przestała służyć okolicznościowym referatom, a weszła w krew teatru". Słowa te - jak wykazało przedstawienie - z szczególną aktualnością odnoszą się do książki Wyspiańskiego. Bo trzeba było, by przeszło pół wieku minęło od czasu, gdy "około świąt Bożego Narodzenia przyszedł do Wyspiańskiego pan Kamiński i oświadczył, że chce grać Hamleta i że chce porozmawiać o Hamlecie", aby reżyser, który w teatrze jest zresztą tylko gościem, odkrył w studium Wyspiańskiego jakieś bardzo frapujące, bardzo współczesne spojrzenie na tragedię wielkiego Stradfordczyka.

Andrzej Wajda nie ukrywa, że jego inscenizacja wywodzi się z wizji Wyspiańskiego. W programie umieścił całe fragmenty ze "Studium o Hamlecie". Oczywiście Wajda nie potraktował szkicu Wyspiańskiego jako gotowego i skończonego scenariusza. Studium Wyspiańskiego było punktem wyjścia dla bardzo oryginalnego, spornego zresztą, spojrzenia na tragedię o królewiczu duńskim.

Bo niewątpliwie z inspiracji Wyspiańskiego Wajda ujrzał w "Hamlecie" dramat sumienia i świadomości. I takie odczytanie tragedii okazało się dla współczesnej widowni jakoś niezwykle frapujące. Przyjrzeć się więc musimy tym, którzy tę koncepcje ku widowni przenieśli.

Edmund Fetting zagrał Hamleta jako maksymalistę pod względem moralnym, Hamleta energicznego i aktywnego, Hamleta przewyższającego inteligencją całe otoczenie (tu pięknie kłania się duch Wyspiańskiego: "To znaczy, że inteligencja jest w stanie wykazać i pokazać wszystko to samo w swoim kolejnym rozwoju - co siła nadprzyrodzona jednym zamachem uczynić i zdziałać może"). Hamlet Fettinga liczy tylko na własne siły. Gdy Duch Ojca {Bohdan Wróblewski) naprowadza go na właściwą przyczynę śmierci rodzica, jak wytrawny reżyser kieruje wypadkami, aż morderca znajdzie się w "pułapce na myszy". Głęboko rani go każda niesprawiedliwość, każdy cień fałszu. Jest pełen inicjatywy, przedsiębiorczości. Ni Cienia hamletyzowania (i znów Wyspiański: "Hamlet nie hamletyzuje - tylko myśli"), Jest w tej roli kilka szczególnie udanych momentów. Dla przykładu: gdy aktor na skraju proscenium zwraca się wprost do publiczności, biorąc ją na świadka i wspólnika swych zamiarów ("W przyszłości może uznam za właściwe stroić się w szaty dziwacznych nastrojów...") lub biegunowo odmienna, porywająca w swej ekspresji scena, gdy Klaudiusz zdradził się w czasie przedstawienia Aktorów i Hamlet-Fetting z dziką radością pewności ściga go z płonącą pochodnią oświetlając twarz mordercy.

Hamlet jest wyraźnie przeciwstawiony całemu dworowi Klaudiusza. Po swojej stronie ma jedynie Horacego, Marcellusa (Zbigniew Bogdański), Bernarda (Stanisław Michalski) i widownię, do której zwraca się kilkakrotnie. Sojuszników więc mało (widownia nie liczy się). Wodzi wśród nich prym Jerzy Goliński, który był Horacym pełnym serdecznej wierności napełnionym niepokojem i przeczuciami. Pięknie wygłaszał tekst.

W obozie przeciwnym wyróżniał się Klaudiusz (grał go gościnnie Zbigniew Wójcik, aktor krakowskiego Teatru Starego). Bratobójca i uzurpator walczył konsekwentnie o królewską koronę. Nie gardził żadnymi środkami. Chwilami nie maskował swego cynizmu. Obok tego zdobywał się na gesty monarszej godności. Ulegał wyrzutom sumienia. Był jednostką inteligentną. To godny przeciwnik Hamleta. W tej roli dał Zbigniew Wójcik pokaz dobrej roboty aktorskiej. U jego boku Wanda Stanisławska-Lothe jako Gertruda walczyła z miłością do syna i namiętnością do Klaudiusza. Swe niezdecydowanie przypłaciła życiem. Jako ochmistrz (kierował dworem Tadeusz Gwiazdowski. Jego Poloniusz był dworakiem gadatliwym, dość ograniczonym, mającym na własnej skórze okrutnie przekonać się, że "zbytnie wścibstwo jest niebezpieczne".

Na pograniczu tych dwóch obozów znalazła się Ofelia (Elżbieta Kępińska-Kowalska). Od pierwszego wejścia była gotowa do obłąkania. Miłość do królewicza duńskiego przerastała jej siły.

Ze studium Wyspiańskiego zaczerpnął Wajda również pomysł scenografii. Autor "Wesela" pragnął rozegrać "Hamleta" w jednej dekoracji, na którą składał się przekrój zamku króla duńskiego i lezące przed nim proscenium. Wajda-scenograf skorzystał z tego pomysłu nie trzymając się ściśle projektu Wyspiańskiego. Zachował dwa plany akcji proscenium i przekrój zamku, który ograniczył do dwukondygnacyjnego rusztowania z wystającym nad środkową częścią przekrojem wieżyczki. Akcenty plastyczne, którymi są podtrzymujące rusztowanie srebrzyste rury, dzielą całe rusztowanie na części. Stałymi rekwizytami oznaczono pokój Poloniusza, kustodię, sypialnią króla i królowej. Środkową część dolnej kondygnacji zajmuje brama, nad nią znajduje się taras. Gdy akcja rozgrywa się w poszczególnych fragmentach konstrukcji np. kustodii czy sypialni króla, pozostałe zasłaniane kotarami. Jeśli akcja odrywa się na proscenium, to rusztowanie staje się bądź tłem mu audiencjonalnej lub cmentarza, bądź murami zamku itp.

Wydaje mi się, że Wajda uczyniłby słuszniej, gdyby z tej koncepcji scenograficznej zrezygnował. Wyspiański widział zalety takiego rozplanowania przestrzeni scenicznej w tym, że "taka budowa sceny ujawnia przede wszystkim całość, taka budowa sceny pozwala widziwo całość tę objąć, taka budowa czyni widza świadkiem wszystkich tajemnic zamku Hamletów i pozwala aktorom dramat cały odegrać w ciągu dwóch godzin. Jeśli pierwszy warunek, być może, został osiągnięty, to o drugim tego na pewno powiedzieć nie można. Tok przedstawienia był co chwila rwany zawieszaniem i zdejmowaniem kotar na poszczególnych fragmentach konstrukcji. Wąska ze względów optycznych górna kondygnacja na pewno nie ułatwiała aktorom poruszaniu się, co wrażliwszych widzów Wajda naraził na palpitację serca każąc oglądać jak muzykanci z drżeniem łydek wspinali się na najwyższą część rusztowania. W dodatku rusztowania te skusiły aktorów do akrobatycznych popisów, i tak w scenie z Duchem Bernardo w efektownym salcie zwisa na krawędzi tarasu, Ofelia w scenie obłąkania próbuje wspinać się po rurach a Klaudiusz konając demonstruje prawidłowy zwis na obu rękach. Wydaje mi się, że jeżeli w najbliższym sąsiedztwie teatru znajduje się cyrk, to można było zaniechać tej akrobacji.

Próbowano już rozszyfrować "Hamleta" przy pomocy lektur które czy ta królewicz duński. W wypadku gdańskim bardziej pożyteczne będzie odszukanie lektur reżysera Jedną - studium Wyspiańskiego - już znamy. Ale w bibliotece Andrzeja Wajdy znalazła się chyba jeszcze "Polska w Hamlecie" Chwalewika. Rzecz w tym, ze reżyser próbował osadzić problematykę "Hamleta" w polskiej - a właściwie szerzej - w słowiańskiej przeszłości historycznej. Być może, że podnietą dla Wajdy było tu również "Studium o Hamlecie", gdzie Wyspiański proponuje rozegranie tragedii na Wawelu lub też czyni reminiscencje nad zbieżnościami losów bohaterów Szekspira z dziejami Borysa Godunowa. Ale to nie jest istotne. Faktem jest, że Wajda wyszedł znacznie poza marginalne uwagi Wyspiańskiego. A przyczyny tego tkwią chyba w narodowym charakterze jego zainteresowań artystycznych, o którym pisał Hubner w programie.

Słowiańskość gdańskiego "Hamleta" osiągał reżyser różnymi środkami. Zachował - na przykład - wszystkie, dość liczne, wzmianki o Polsce w tekście tragedii, które zazwyczaj jako mniej istotne bywają opuszczane. Obok tego nasycił przedstawienie polskimi realiami historyczno- obyczajowymi. Wojsko Fortynbrasa bardziej więc przypomina statystów słowiańskich z "Krzyżaków" Forda niż norweskich wojowników. Szekspirowski ksiądz awansował na biskupa celebrującego obrządki chrześcijańskie. Wajda wprowadził chór złożony z biało ubranych dzieweczek rodowodem chyba ze "Starej baśni" Kraszewskiego zawodzących w scenach z Ofelia rzewne pieśni Tadeusza Bairda ("Stawianie, my lubim sielanki!). Wreszcie rekwizyty na zamku królewskim jak ławki, krzesła, łoża itp. przypominają stylizowane projekty rekwizytów Wyspiańskiego do "Bolesława Śmiałego". Doskonałym pretekstem był tu również przekład Romana Brandstaettera, który - jeśli 'uwzględnimy niuanse terminologiczne - więcej jest spolszczeniem niż tłumaczeniem.

Pomysł ten sam w sobie jest bardzo interesujący i oryginalny. Tylko, że zupełnie zbędny w tym przedstawieniu. Bo aura zamierzchłej słowiańskości nie pasuje do tego drapieżnego, bardzo współcześnie zagranego przez aktorów dramatu sprawiedliwości tak jak nie pasują do siebie dwie połówki z różnych skrojone jabłek.

Mam jeszcze ochotę spierać się z reżyserem o scenę cmentarną, ściślej scenę z grabarzami (grają ich Paweł Baldy i Tadeusz Wojtych). Wajda rozegrał ten fragment w konwencji skrajnej groteski. Przypuszczam, że twórca przedstawienia zachęcony tu został praktyką współczesnej awangardy teatralnej, która chętnie operuje połączeniem tragizmu z groteską. Tylko że tam tym stopem przesycone jest całe dzieło i daje dzięki temu zaskakujące wyniki, a tutaj mamy jedną jedyną scenę, która przez tę stylizację wyodrębnia się jaskrawo w sposób dramatycznie nieuzasadniony z całości przedstawienia.

Ale pora skończyć z wytykaniem potknięć czy błędów. Bo przecież jest w tym przedstawieniu sporo piękności, o których jeszcze nie mówiłem. Należy tutaj urzekająca malarskimi efektami kompozycja sytuacji skąpanych w barwach czerni, bieli i srebra. Należą tu pyszne renesansowe kostiumy. Wymienić trzeba szczęśliwy pomysł inscenizatora i reżysera w jednej osobie nawiązywania przez Hamleta kontaktów z widownią, rozgrywanych na skraju proscenium, Zbliżających ludzką problematykę dramatu do drugiej strony rampy.

Jakiekolwiek jednak zarzuty wobec gdańskiej realizacji "Hamleta" wysuwalibyśmy, stwierdzić trzeba, że jest to dzieło ambitne i oryginalne. I z tego wywodzą się też główne jego braki. Zasługą Wajdy pozostanie, że pierwszy w polskim teatrze zdobył się na odwagę sięgnięcia po "Studium o Hamlecie" Wyspiańskiego. Także próby wtopienia "Hamleta" w polską przeszłość historyczną zasługują na uwagę choćby naszych hamletologów. Trzeba więc oddać w zakończeniu recenzji sprawiedliwość Andrzejowi Wajdzie, tak jak zadośćuczynieniem sprawiedliwości kończy się jego "Hamlet", gdy ponosi zasłużoną karę morderca i uzurpator Klaudiusz, gdy brak zdecydowania i uleganie namiętnościom przepłaca życiem Gertruda a zdradziecki Laertes wplątał się w sidła własnej pułapki, gdy umiera szlachetny Hamlet, mający na sumieniu życie Poloniusza ("Za śmierć mu zadaną w pełni odpowiem") a Fortynbras podnosi z ziemi okrwawioną koronę duńską, aby objąć we władanie wydarte mu kiedyś włości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji