Artykuły

Noc Walpurgi, czyli Otchłanie Berbeluchy

Kazimierz Kutz wyznał niedawno w jednym z wywiadów, iż czytał swego czasu "Noc Walpurgi" Jerofiejewa z absolutnym zachwytem i równym temu zachwytowi gorzkim przeświadczeniem, iż zapewne nigdy nie będzie miał sposobności, by spektakl ten zrealizować. Jak się łatwo domyślić, lektura podczas której duchowe zachwyty i praktyczny sceptycyzm znanego reżysera walczyły z sobą o lepsze, miała miejsce pod rządami komunistów. Czytanie literatury w tamtej epoce to oczywiście osobny temat, sposoby czytania literatury w reżimie komunistycznym to temat, który, jak tyle innych tematów, czeka na swego kronikarza. Nie idzie mi w tej chwili o rozstrzyganie kwestii fundamentalnych, o to, by np. wyszczególniać różnice pomiędzy tym, jak czytano "Panią Bovary" w wolnym Londynie, a jak czytano ją w totalitarnej Warszawie, idzie mi o znacznie drobniejszy, choć za to nie ulegający wątpliwości szczegół: otóż i w mrokach, i w szarej godzinie, i w pełnym blasku dawnego systemu czytaliśmy masę rzeczy, których gdzie indziej, w innym reżimie, innej epoce, innym czasie i przestrzeni nigdy byśmy nie czytali. Nie idzie, rzecz jasna, o "Krótki kurs WKP(b)" - idzie o całą masę szlachetnego i ulotnego piśmiennictwa, o którym wiedziało się, że pozbawione szans oficjalnego istnienia w komunizmie - poza komunizmem lub po jego upadku pozbawione jest sensu. Duchowe zniewolenie polegało i na tym, że traciło się siły na gesty obronne.

W żadnej mierze wywody te nie dotyczą pisarstwa Wieniedikta Jerofiejewa. Albo dotyczą tego pisarstwa w nader nikłej i śladowej mierze. Jeszcze inaczej: pozwalam sobie na umieszczenie rozważań o dezaktualizujących perypetiach sztuki uwikłanej w totalizm w kontekście pisarstwa Jerofiejewa, ponieważ jest to pisarstwo wielkie. Mechanizmy przemijania działają tu ciekawiej niż w przypadku twórczości sezonowej.

Wieniedikt Jerofiejew pozostawił po sobie arcydzieło, jakim jest powieść "Moskwa- Pietuszki", oraz znakomity dramat zatytułowany "Noc Walpurgi, czyli kroki Komandora". Dramat ten jest utworem "tylko wybitnym", nie jest arcydziełem głównie z tego powodu, iż (porównanie z powieścią) silniej są w nim widoczne pewne powinności sztuki anty totalitarnej. Bohater "Pieluszek" jest człowiekiem wolnym, przepierzającym Moskwę wzdłuż i wszerz i choćby ta jego, jeśli można tak powiedzieć "przestrzenna niezależność" jest do tego stopnia swobodna, iż w czasie swych fantasmagorycznych wędrówek nie udaje mu się - jak mówi - ani razu Kremla zobaczyć. O Kremlu, owszem, myśli, ale Kreml, wiedziony instynktem człowieka polnego, omija. Akcja "Nocy Walpurgi" toczy się w szpitalu psychiatrycznym. Sytuacja elementarnego zniewolenia, bycia pacjentem-więźniem jest oczywista; jeśli Kreml jest mniej lub bardziej symbolicznym, mniej lub bardziej złowieszczym (albo pożądanym) centrum rzeczywistości, które lepiej omijać (albo ku któremu lepiej zmierzać), to tym razem znajdujemy się w samym totalitarnym sednie rzeczy. W psychuszce. Nikt nie waha się, czy lepiej do tego przybytku docierać, czy nie docierać, Wszystko jest jasne i jednoznaczne. Również niektóre kwestie bohaterów "Nocy Walpurgi" w większym stopniu naznaczone są jednoznacznością, niekiedy więcej tu publicystyki niż poezji. Ale w końcu nie jest to rzecz o polityce, jest to rzecz o piciu wódki.

Oglądając telewizyjny spektakl (w ferworze zapomniałbym niemal o istotnym szczególe: otóż w międzyczasie komunizm upadł i nieoczekiwanie dla samego siebie Kazimierz Kutz dostąpił możliwości wystawienia Jerofiejewa w w TV), oglądając zatem telewizyjny spektakl odnieść można było z kolei wrażenie, iż rzecz dotyczy tylko i wyłącznie zgubnych skutków alkoholizmu. Aktorzy, którzy skądinąd słusznie winni przedstawiać postacie znajdujące się pod coraz intensywniejszym działaniem trunku, czynili to w znany sobie sposób coraz intensywniej, mianowicie bełkotali. Tymczasem "pijacki bełkot" u Jerofiejewa jest staranną robotą literacką, jest nieustającą sekwencją błyskotliwych replik, cytatów, starannie wystylizowanych fraz. W gruncie rzeczy jest to dramat do czytania, bo tylko uważna lektura daje szansę, by niczego z językowej wirtuozerii pisarza nie uronić. Jak wystawić ten rzekomo "pijacki bełkot", by graniem dosłownego pijackiego bełkotu nie zatrzeć wymiaru metafizycznego (i literackich sensów), nie wiem. Choć skądinąd znamy wszyscy znakomite spektakle, które były inscenizacjami rzeczy tysiąc razy bardziej niescenicznych niż "Noc Walpurgi".

Wieniedikt Jerofiejew był, wbrew pozorom, jednym z najbardziej czułych na duchowy aspekt życia pisarzy tego stulecia. Źródła i przyczyny były, zdawać by się mogło, trywialne: alkohol. Ale też wszyscy zakładnicy tej zwodniczej substancji, wszyscy, którzy tonęli albo toną w otchłaniach "berbeluchy", wiedzą, jak w trakcie ostatecznej szamotaniny wyglądają niedostępne brzegi rzeczywistości; wiedzą, tak jak musiał wiedzieć Jerofiejew, czym jest marzenie o powrocie na ten brzeg albo marzenie o duchowym wreszcie wyzwalającym wzlocie. M Napisanie scen z życia notorycznych alkoholików opowiadających sobie antyradzieckie kawałki nie było zamiarem Jerofiejewa, więcej nawet, utworu takiego on po prostu nie napisał. Napisał dramat pod wiele mówiącym tytułem "Noc Walpurgi, czyli kroki Komandora". Rzecz, którą obejrzeliśmy 4 listopada w TV, mogła co najwyższej nosić tytuł "Noc u czubów, czyli Metyl". Oczywiście, przedstawienie tak zatytułowane mogło być (i było) przedstawieniem dobrym. Główna, naznaczona fachowością tragicznymi rysami rola Jerzego Treli przykuwała uwagę. Ale wielki i tragiczny dramat Jerofiejewa domaga się równych sobie spełnień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji