Artykuły

Balet z ogłoszenia

Raz w życiu jeździł na łyżwach. W szkole baletowej zabraniano tego z powodu możliwości kontuzji, a i potem wolał nie ryzykować. I tak tańcząco udało mu się przejść przez życie. Szczeciński baletmistrz Opery na Zamku JANUSZ GRZEGORCZYK, bo o nim mowa, kilka dni temu obchodził 30-lecie pracy zawodowej.

DO prestiżowej szkoły baletowej w Poznaniu trafił z... ogłoszenia: - Mieszkałem w niedużym Suchaniu, miałem wtedy dziesięć lat i żadnych doświadczeń tanecznych - wspomina. - Siostra przeczytała o naborze do szkoły. Rodzice zgodzili się, pojechali ze mną do Poznania, mimo że w mojej rodzinie nie było ani tancerzy, ani osób związanych ze światem artystycznym. Dopiero potem moja kuzynka i kuzyn również zostali tancerzami.

Mały Janusz pojechał do Poznania na przesłuchania i okazało się, że jak najbardziej nadaje się na tancerza: - Ta szkoła to było duże obciążenie finansowe dla mojej rodziny, bo było nas w domu sześcioro - mówi.

W Poznaniu spędził dziewięć lat - najpierw ukończył szkołę podstawową, potem liceum. Przez cały ten czas uczył się oczywiście tańca i przedmiotów zawodowych. Jak baletmistrz wspomina, na każde wakacje z ogromną radością wracał do Suchania i rodziny, bo rozłąka z najbliższymi nie była łatwa najpierw dla małego, a potem dorastającego chłopca: - W rodzinnej miejscowości nie wzbudzałem żadnej sensacji tym, że chodzę do innej niż wszyscy szkoły. Zresztą z Suchania kilku chłopaków dostało się do szkoły baletowej. Wtedy te placówki nie miały problemu, odwrotnie niż dzisiaj, z naborem chłopców chcących zostać tancerzami. Zwykle zgłaszało się dużo więcej chętnych niż liczba, jaką szkoła mogła przyjąć.

Przyszły mistrz tańca zadebiutował jako... kuchcik w jednym ze spektakli Opery Poznańskiej: - To było ogromne przeżycie dla małego dziecka. Po raz pierwszy w życiu widziałem wtedy wielki teatr "od kuchni", spotkałem się ze wspaniałymi artystami! Potem grałem jeszcze w kilku przedstawieniach. Ale do dziś się szczycę tym, że miałem okazję zagrać, już po maturze, w słynnym "Krzesanym" Wojciecha Kilara w reżyserii Conrada Drzewieckiego. To było ogromne wyróżnienie dla tak młodego tancerza.

Po maturze J. Grzegorczyk wyjechał do Wrocławia, gdzie w tamtejszej operze dostał angaż. Dość szybko udało mu się osiągnąć pozycję solisty. Tam również bardzo szybko zaczął dostawać bardzo dobre, choć trudne role. We Wrocławiu pracował przez dziewięć lat. Jak tancerz wspomina, praca w operze wrocławskiej na zawsze zmieniła jego życie prywatne, bowiem na deskach scenicznych poznał swoją obecną żonę - Iwonę, również tancerkę.

W 1987 roku już razem przyjechali do Szczecina, by rozpocząć pracę w operze. Jednocześnie pochłaniało ich wychowywanie córki Justyny: - To nie jest łatwe, gdy oboje rodzice pracują w artystycznych zawodach, a wieczorami wychodzą na spektakle - przyznaje pan Janusz. - Rano żłobek, potem opiekunka... Czasami z ciężkim sercem zostawialiśmy córkę w domu. A przed wejściem na scenę trzeba było zapomnieć o bolączkach dnia codziennego. Na szczęście mam tę umiejętność. Bo kiedy na scenie myśli się o domowych sprawach, to zdarza się, że człowiek na przykład zapomni układu choreograficznego.

Jak mówi baletmistrz, tancerz nieustannie musi dbać o swój "warsztat". Stąd codzienne półtoragodzinne lekcje tańca klasycznego plus kilkugodzinne próby: - Tancerz nie może sobie odpuścić, uważając, że już wszystko umie. Zwłaszcza że w ostatnich latach bardzo podniosła się poprzeczka, jeśli chodzi o technikę tańca. A z racji mojego wieku muszę szczególnie dbać o kondycję. Tu natura jest nieubłagana.

Artysta żartuje, że w pracy tak dużo ćwiczy, że mógł sobie odpuścić wszelakie sporty: - W szkole baletowej zabraniano nam jeżdżenia na łyżwach. To sport szczególnie niebezpieczny dla tancerzy. Dlatego tylko raz w życiu jeździłem na łyżwach.

Baletmistrz ma za sobą pracę pedagoga baletu i choreografa w polickim Miejskim Ośrodku Kultury w Policach oraz z sekcją gimnastyki artystycznej przy Pałacu Młodzieży w Szczecinie: - Bardzo mi się to podobało, ogromnie się angażowałem w tę pracę - opowiada. - Miałem to szczęście, że trafiłem na świetną młodzież.

Na emeryturę pan Janusz przeszedł kilka lat temu: - Bardzo cieszę się, że ciągle jestem potrzebny w operze. Nie narzekam na brak pracy. Ale pochłaniają mnie też inne rzeczy. Interesuję się choćby historią i pochłaniam książki z nią związane. Trochę żałuję, że nie poszedłem na studia związane z historią. Szkoda mi też, że z racji takiej, a nie innej budowy dłoni nie mogłem zostać pianistą. Kto wie, może osiągnąłbym sporo jako muzyk - zastanawia się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji