Artykuły

Do siego roku lub, jak kto woli, lamenty po zeszłorocznym śniegu

- Pan powie - w tych filmach, to wy się kochacie naprawdę, czy tylko na niby? I widzę w tych świecących, tym razem z niepohamowanej ciekawości oczach, że ponad wszystko pragnie, aby odpowiedź brzmiała twierdząco! No to mówię: "Wie pan - naprawdę" - pisze w felietonie w Foyer Zbigniew Zamachowski.

Aniśmy się obejrzeli, a tu już nie tylko pojedyncze kartki z kalendarza mus jest zrywać, ale cały kalendarz trzeba pokornie odłożyć do lamusa z Przeszłością. Chudy taki, dynda na gwoździu, ilekroć ktoś przechodząc muśnie go powietrzem, jakby chciał jeszcze raz zwrócić na siebie uwagę, zanim ktoś bezlitośnie zerwie zeń ostatnią, grudniową kartkę, spoza której już żadnej Przyszłości wywróżyć się nie da. Cóż robić? Ano westchnąć, kartkę wyrzucić do śmieci, a na jej miejsce powiesić na zmęczonym gwoździku przezornie kupiony wcześniej, pachnący świeżą farbą, nowiutki kalendarz! Chociaż prawdę powiedziawszy, jakby się beztrosko nie zabierać do tej błahej, zdawałoby się, czynności, to i tak się człowiek nie opędzi od uporczywie powracającego w takich razach "echa dni minionych". Bo jak tu się opędzić chociażby od wspomnienia tych wszystkich niedawno spotkanych ludzi, których suma twarzy, wbrew woli, zlewa się w jedną zeszłoroczną twarz? I już to widzę, jak za jakieś dwa, trzy miesiące spotykam na ulicy roześmianą gębę, która w radosnym powitaniu zostawia na moich zdziwionych policzkach swoje DNA, a ja - wychodząc z założenia, że lepiej jest być uprzejmym na wyrost niż urazić kogoś niepamięcią - rewanżuję się tym samym, choć nijak nie potrafię przypomnieć sobie - kto zacz? A propos niepamięci! Jakoś nie chce się w nią zapaść pewne zdarzenie z niedalekiej przeszłości, które nieoceniony w tworzeniu kunsztownych fraz Wiktor Zborowski określa mianem "spotkania z ciekawym człowiekiem". Zanim w niewielkiej salce, gdzie odbywało się owo spotkanie, opadła mgiełka obopólnego onieśmielenia, gdzieś ze środka sali dał się słyszeć ostrożny, damski głos: "A pan, panie Zbyszku, to jest niższy niż w rzeczywistości...". Nieźle się zaczęło - pomyślałem sobie. Jeszcze parę takich fraz i trzeba się będzie zwijać z tego Matrixa! Na ratunek natychmiast pośpieszył moderator (niegdyś - prowadzący). fachowo nadając spotkaniu ton właściwej powagi serią pytań odnośnie przesłania filmu i ukrytych w nim sensów, udzielając przy tym sam sobie jedynie trafnej odpowiedzi na odwieczne pytanie "co autor chciał przez to powiedzieć?". Następnie, po raz nie wiem już który w moim życiu heroicznie zbyłem milczeniem pytanie: "Co pan bardziej woli, film czy teatr?".

I wówczas przypomniał mi się pewien taksówkarz, który wioząc mnie jakiś czas temu meandrami stołecznych ulic, długo przyglądał mi się poprzez wsteczne lusterko. Widać było, jak pod zmarszczonym czołem toczy się zaciekła walka z niepamięcią, po czym zaświeciły mu się oczy i rzekł - "Panie Zapasiewicz! Pan powie - w tych filmach, to wy się kochacie naprawdę, czy tylko na niby? I widzę w tych świecących, tym razem z niepohamowanej ciekawości oczach, że ponad wszystko pragnie, aby odpowiedź brzmiała twierdząco! No to mówię: "Wie pan - naprawdę". W odbitym w lusterku wzroku taksówkarza zobaczyłem coś takiego, że pomyślałem sobie, iż nie chciałbym w tym momencie być ciśnieniomierzem na jego spracowanym przegubie.

No cóż, na koniec dorzuciłbym jeszcze do tego sklerotyczno-traumatycznego, (nowo)rocznego sprawozdania niewielki suplement, który przelotnie chociaż dotykałby spraw Teatru. Cóż w całej tej znaczonej niepamięcią otchłani minionego roku jem dzień z pewnością nie da o sobie zbyt łatwo zapomnieć. Prawdę powiedziawszy, takich dni zdarzyło się w mym życiu już niemało, ale każdy kolejny ze zdwojoną siłą demoluje moje i tak już mocno nadwyrężone nerwy. To ów szczególny, przez jednych wyczekiwany, przez innych znienawidzony dzień premiery! Bo tego, co się dzieje owego dnia w mojej głowie (żeby tylko w głowie!), tej na śmierć i życie toczonej walki, w której po jednej stronie skołatanej duszy stroszy się zawodowa ambicja, a po drugiej nieodłączna, wrodzona przekora - tego nawet nielicznym wrogom życzyć nie będę!

Przymus bycia wówczas "the best", wzmożony dodatkowo obecnością kolegów po fachu, rodziny, przyczajonych za oparciami foteli recenzentów oraz wszelkiej maści VIP-ów sprawia, że kiedy kurtyna unosi się w górę - zamiast kwestii ze sztuki powtarzam wkółko "za jakie grzechy?" i "nigdy więcej!", a przed oczami nie wiedzieć czemu maluje mi się spowite dymem z dział armatnich pole bitwy pod Waterloo!

No dobra, trochę przesadzam. Wszystko przez tę niby-zimę! Zamiast śniegiem, prószy tym swoim szarym, wilgotnym smutkiem. Aliści, mając w pamięci cytat z niezastąpionego w taką pogodę Jeremiego Przybory nie warto się chyba na nią obrażać, bo kto wie, czy nie "...to mnie właśnie smuci, że tamta już nie wróci..."

Na zdjęciu: Zbigniew Zamachowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji