Artykuły

Ziemia z cieniami

"Na co by się zdało twoje dobro, gdyby nie istniało zło i jak by wyglądała ziemia, gdyby z niej zniknęły cienie" - mówi Woland do Mateusza.

W "Mistrzu i Małgorzacie" przegląda się mądrość i doświadczenie wieków z doznaniami osobistymi i zamyśleniem autora nad biegiem świata i naturą człowieka. Realizm i irracjonalizm, konkret i symbol, sensacja i filozofia, rzeczywistość i fantazja, satyra i liryka, przyziemność i magia, patos i komizm. Długo można wyliczać. I zawsze jeszcze czegoś zabraknie do pełnej charakterystyki powieści Michała Bułhakowa, jej bogactwa treści i bujnej urody formalnej. Łączy on i splata odległe światy, żongluje antynomiami, panuje nad systemami i żywiołami. Porusza myśl, emocje, wyobraźnie.

Czyż można się dziwić, że wiedzie na pokuszenie ludzi teatru. To wszystko wydaje się tak piekielnie sceniczne, że aż się prosi, żeby przemienić w byt teatralny. Lecz równocześnie - diablo trudne, przez te spiętrzenia, przemieszania, nawarstwienia, nasycenia. Jak tę wielowątkowość, wielobarwność i wielogatunkowość wyrazić?

Podejmowano się parę razy tego karkołomnego zadania, pociągając za różne wątki. Danuta Michałowska, mistrzyni monodramu przedstawiła "Czarną magię oraz jak ją zdemaskowano". Piotr Paradowski w kilku swoich realizacjach skupił się na sprawie między Jezusem a Piłatem, Teatr STU wysnuł z powieści swoje brawurowe widowisko w konwencji cyrku "Pacjenci". Duże wrażenie wywarł filmowy "Piłat i inni" Andrzeja Wajdy. Najpełniejszą wersję teatralną dał Andrzej Maria Marczewski (Wałbrzych, Płock, Warszawa), zachowując tytuł orginału.

Teraz, w roku 1987, wprowadził na afisz ,,Mistrza i Małgorzatę" warszawski Teatr Współczesny. Złe moce wplątały się w tę premierę, której dnia nie doczekał Czesław Wołłejko. Sam już chory, podpowiedział kogo widziałby w swoim zastępstwie w roli Wolanda, szatana odkrywającego inny wymiar ziemskich spraw. Jego wola została spełniona. Przedstawienie od pierwszego wieczoru cieszy się wielkim zainteresowaniem. Przed kasą tworzą się komitety kolejkowe, aby sprawiedliwie rozdzielać bilety. Jest o eo się bić. Maciej Englert, autor adaptacji i reżyser, stworzył sugestywną i zarazem logiczną wizję bułhakowowskiego multiświata. Jerozolima z początku naszej ery współistnieje na scenie z krajobrazem stosunków międzyludzkich Moskwy lat trzydziestych dwudziestego wieku i z akcjami magicznymi Wolanda.

Englert zachowuje na scenie odrębność formy i klimatu tych nawarstwień, lecz jednocześnie przenikają się one w sposób organiczny, tworzą spójną całość dramaturgiczną. Przypomina to równoczesną grę na kilku szachownicach. Tej symultance służy funkcjonalna scenografia (Ewa Starowieyska), która zwielokrotnia małą przecież scenę Teatru Współczesnego, mieści kilka planów sytuacyjnych, umożliwia płynne przejścia z jednego miejsca w drugie. Englert wprowadza widza w poszczególne kręgi bułhakowowskich wtajemniczeń nie gubiąc rytmu. Zespala różne w czasie, przestrzeni i stylu trwania w jednym scenicznym teraz. To jego największe zwycięstwo.

Wątek zaczerpnięty z Nowego Testamentu ukazany jest; z ascezą, w sposób rapsodyczny. Jeszua, Piłat, Mateusz Liwita wychodzą z głębi sceny tylko w snopie promienistego światła, by wieść dialogi na poziomie rozważań moralno-etycznych (pyta Piłat Jezusa: czemuś włóczęgo wzburzał umysły ludu na targowisku opowieściami o prawdzie, o której ty sam nie masz pojęcia?). Dialogi Mariusza Dmochowskiego - Piłata i Wojciecha Wysockiego - Jeszuy są stonowane, prowadzone z filozoficznym spokojem, Może chciałoby się widzieć bardziej uwypuklony dramat Piłata?

Inny wymiar mają nakładające się na apokryf sceny powszedniości. Ukazują w sposób soczysty, z groteskowym wykrzywieniem środowisko literatów, tak dobrze znane Bułhakowowi (to przecież niektórzy koledzy po piórze odrzucili jego twórczość) i całą "komedię" z zaliczaniem tych, co inaczej i więcej widzą, do kategorii wariatów.

Świetnie przekazane jest językiem teatralnym zamieszanie, które wprowadza w stojącą wodę życia Woland ze swą świtą. I niesamowity (świetna forma) jest bal wydany przez Wolanda, ruch wykrzywionych postaci jak w somnambulicznym śnie. Te wszystkie przemienne klimaty punktuje znakomicie muzyka Zygmunta Koniecznego.

Na scenie oglądamy kilkudziesięciu aktorów. Krzysztof Wakuliński jako Woland ma w sobie hieratyczność postaci ponadczasowej i charyzmę człowieka, który nadaje bieg zdarzeniom. Reżyser prowadzi aktorów sprawnie za swoją myślą przewodnią. Trzyma wszystkich w karbach racjonalizmu. Więcej w tym przedstawieniu rozumu niż emocji, chłodnej analizy niż temperatury.

Mój największy niedosyt budzi tytułowa para: Mistrz (Marek Bargiełowski) i Małgorzata, (Jolanta Piętek). Nie czuje się wielkości tego, co ich łączy.

Czy można jednak pokazać w jednym, nawet czterogodzinnym, przedstawieniu całą migotliwość intelektualną i emocjonalną tej niezwykłej powieści. Tak czy owak warto ją przede wszystkim czytać, bo żadna wizja sceniczna nie zastąpi lektury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji