Artykuły

Małe formy

Wygnane ze scen teatralnych, służące czasem jako wprawki dla absolwentów szkół aktorskich, znalazły małe formy (także zresztą, filmowe) pełną rehabilitację na szklanym ekranie. Powstały nowe szanse dla i jedno- i dwuaktówek, dla teatru poetyckiego, wreszcie - poezji.

Ostatnimi czasy mamy na tym koncie do odnotowania szereg pozycji.

O znakomitej inauguracji Studia 63 "Naszą małą stabilizacją" Różewicza - Hanuszkiewicza i o "Mandragorze" Machiavellego niedawno pisałem. W obu wypadkach, choć w pierwszym nieporównanie oryginalniej, znaleziono właściwy, a co ważniejsze własny język telewizyjnego spektaklu. Bo czy się to komu podoba, czy nie, telewizja i jej twórcy muszą w tej dziedzinie eksperymentować. Nie o tzw. "udziwnianie" tu chodzi, nie o nowatorstwo za wszelką cenę, ale o stworzenie dla tego rzeczywiście nowego instrumentu sztuki nowego rodzaju ekspresji. I choć jak najsilniej podkreślać trzeba istotną rolę telewizji w wiernym możliwie przekazywaniu klasycznych dzieł sztuki i upowszechnianiu jej poprzez - spektakle czy to Teatru Popularnego z Łodzi (jak w dniu 22. II. "Jak wam się podoba" w reżyserii W. Hübnera), czy Teatru Telewizji (np. "Bez posagu" Ostrowskiego z Niną Andrycz i I. Gogolewskim - reż. J. Antczaka), to jednak ambicje dopracowania się tych form wyrazowych - ambicje, którym patronuje A. Hanuszkiewicz - zasługują na jak najżywszy dumping.

Często jednak, niestety, drogi realizatorów prowadzą przez tereny najsłabszego oporu. Myślę o adaptacji utwor6w prozą. Nie pierwszy raz zresztą o tym piszę. Czasem nawet udają się one bez większej szkody dla dzieła ("Dym" Faulknera, "Urząd" Brezy), ale samą zasadę uważam za wręcz fałszywą. Co nie znaczy, aby nie było w telewizji miejsca na popularyzację prozy. Ale nie na taką chyba, w której dla jednorazowego efektu redukuje się powieść czy nowelę do możliwie najbardziej sensacyjnej "akcji" i byle jakich dialogów. Odpowiedniejsze zapewne są formy zbliżone do stylu rapsodyków krakowskich, jest miejsce na wielki monolog zwłaszcza przy tak świetnynych aktorach, jakimi dysponuje Telewizja, jest wreszcie miejsce i na recytację, na wysoce artystyczną, poetycką estradę, nie tylko w jakiejś okolicznościowej czy rozrywkowej składance.

Telewizja nie jest chyba powołana do tego, aby fabrykować tylko wizualne "bryki" do dzieł literatury. Jej rola upowszechnieniowa nie na tym ma, jak sądzę, polegać, aby zastępowała lekturę. Powinna by raczej zachęcać do niej, uczyć jej rozumienia zapoczątkowywać przyjaźń - na całe życie - między nowo pozyskanymi dla kultury odbiorcami a literaturą. Nie spełnią tego oczywiście ani "kobry", ani korowate adaptacje w rodzaju "Stawki na martwego złodzieja" Irwina Shaw (25. II), który to spektakl mimo wyborowej obsady (Świderki, Łomnicki), był nieporozumieniem. W ogóle zanosi się na to, że tego zręcznego, ale przeciętnego w sumie beletrystę zaczyna się u nas przerabiać na wielkość. Dla pewności przypomnijmy - Irwin to nie Bernard!

Podobnie problemowo (kompleksy z okresu wojny) "Śniadania roku 1943" wg noweli A. Aksjonowa nadane w ramach Studio Literackiego (20. II.) wydały mi się spektaklem ambitniejszym, w czym zasługę ma niewątpliwie sam tekst, należący do literatury psychologicznej, (zresztą pozornej), retrospektywy i monologu wewnętrznego - zachowanego w widowisku. Popularyzacja takiej prozy ma sens. Po obejrzeniu widowiska chciałoby się wrócić do tekstu, w którym pod pretekstową warstwą fabularną można znaleźć inne jeszcze wartości.

Nieraz zastanawiałem się i zapytywałem redaktorów, czemu nie sięgają do wybornych angielskich czy amerykańskich "short plays" zamiast adaptować mierne nieraz zagraniczne - także dewizowe -opowiadania. Otóż cała tajemnica podobno w tym leży, że za przekład stawka jest dwukrotnie niższa niż za adaptację. Ile to trzeba się napracować nad jedną stroną przekładu (co równa się ok. minuty programu) aby dostać za to - 30 zł! Zlitujcie się! Czyż naprawdę psucie wielu dziesiątków godzin programu opłaca się bardziej niż

zlikwidowanie jednego absurdu? Jeśli zaś absurd tak silnie się zakorzenił, że za nic nie da się ruszyć, może dałoby się go obejść?

Problem stałby się oczywiście łatwiejszy gdybyśmy dysponowali współczesnymi małymi formami. Istniejącymi - telewizja się niewątpliwie interesuje czego dowodem szereg realizacji, choćby ostatnio "Horyzont Afrodyty" (Poznań, 1 marca). Złożone z dobrze dobranych trzech jednoaktówek (L. Proroka, St. Flukowskiego i T. Łubieńskiego) przedstawienie nie wyszło jednak poza poprawność.

I po co łączyć trzy utwory? Nic dziwnego kiedy to robią teatry, ale telewizja z powodzeniem może poprzestać właśnie na - małych formach.

"Wieża malowana" - koncert wspaniałej sztuki Wojciecha Ciemiona okazała się kolejną rewelacją "Studia 63". Ile subtelności, barw, nastrojów, humoru z tych prostych tekstów ludowych potrafił wyczarować artysta!

Zbigniewa Herberta "Miasteczko zamknięte" (4 bm) odpowiedziało znów telewizyjnej potrzebie małej formy (nie tak zresztą tutaj małej). Współczesny temat, wiernie podsłuchany dialog potoczny, ale bez złodziejsko-gwarowych wydziwiań. Zatęchła, małomiasteczkowa dławiąca się oparami knajp atmosfera. I nagle wśród żałosnych pozorów tego życia - morderstwo. Chociaż poza sceną, na tym tle najbardziej rzeczywiste. I poetyckie akordy Herbertowskiej, bardzo humanistycznej suity, pełnej jednocześnie ironii i współczucia. W oprawie świetnego aktorstwa i reżyserii Tadeusza Byrskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji