Artykuły

margines

Nasza publiczność teatralna... Bardzo krytycznie pisała niedawno o tej publiczności w "Polityce" pewna Polka-teatromanka, tyle że mieszkająca stale w Anglii. Otóż w Anglii - pisała - w kraju, jak wiadomo, ludzi zimnokrwistych (to już moja uwaga), z natury powściągliwych, niewylewnych bynajmniej, a wiać zasadniczo odmiennych od nas, Polaków, widzowie teatralni rzeczywiście zachwycają się (lub nie) przedstawieniami, które oglądają, śmieją się, kiedy na scenie jest śmiesznie i płaczą, kiedy jest smutno. Polska publiczność inaczej - stwierdzała z zażenowaniem nasza rodaczka. Publiczność ta szuka przede wszystkim w teatrze potwierdzenia swoich własnych postaw i wyobrażeń, ogląda przedstawienie, wyczekując odpowiadających jej ewentualnie aluzji i podtekstów, a jeśli takie wyłapie - dopiero wtedy czuje się uszczęśliwiona i objawia swój zachwyt. Nie dla reżysera, nie dla gry aktora, ale dla tego, co w jego kwestiach odpowiada przywleczonym z sobą do teatru nastrojom, zwłaszcza politycznym.

Myślę, że w tej ocenie jest sporo racji, ale jednocześnie nie może ona odnosić się do całej publiczności, to znaczy do tej jej podstawowej części, która chodzi mniej lub bardziej systematycznie do teatru, ale chodzi z własnej, wewnętrznej potrzeby i szuka na widowni przeżyć wyłącznie estetycznych. Z moich wieloletnich obserwacji wiem, że tego rodzaju publiczność jest wcale liczna, że mając własne zdanie, nie poddaje się opiniom jej narzucanym, i to jest chyba dla teatru publiczność najcenniejsza.

Inna rzecz, że w teatrach pojawia się również publiczność, która ogląda przedstawienia wyłącznie z motywów, jak wyżej. To zjawisko, zwłaszcza w większych ośrodkach, daje się zauważyć szczególnie w ostatnich latach. Idzie się zatem na przedstawienie nie dla sztuki i jej autora, ale dla reżysera lub aktora, który na przykład przy jakiejś okazji zaprezentował się jako zwolennik, a choćby tylko sympatyk "odmowy". Dla takiego aktora, choćby nawet rolę w przedstawieniu sknocił, są na widowni serdeczne oklaski, dla innego, znakomitego na scenie, ale o odmiennych orientacjach poza teatrem - grobowa cisza.

Tak się składa, że taka właśnie publiczność wywodzi się niejako ze znacznie szerszej warstwy widzów-snobów, ale w najgorszym tego pojęcia znaczeniu. Widz-snob mianowicie, to człowiek, który najchętniej doskonale obywa się bez teatru, do czego się jednak nie przyznaje, bo nie wypada. W poniedziałkowe wieczory, jeżeli zdarza mu się popatrzeć na telewizyjny spektakl, zasypia po pięciu minutach, ale za to chętnie wyjaśnia otoczeniu, że do miejscowego teatru nie chodzi, bo nie zapewnia mu on poziomu i wzruszeń, do jakich przyzwyczaił się przed szklanym ekranem.

Może się zdarzyć przecież, że do jego miasta zawita zespół z głośnymi nazwiskami, a do tego otoczony pochwałami krytyki. Widz-snob nie przepuści oczywiście takiej okazji, aby pokazać się na widowni. Bilet raczej zdobędzie, bo towarzyskie układy są mu w tym pomocne i będzie tkwił w fotelu, niczego nawet nie rozumiejąc z tego, co się dzieje na scenie. W odpowiednich momentach nie pożałuje oklasków, aby potem obwieścić jako swoje przekonanie: to było coś wspaniałego!

Nie muszę dodawać, że wszystko odbywa się kosztem zwykłego, poczciwego teatromana, który w takich przypadkach pozbawiony jest szans zobaczenia dobrego przedstawienia. Zresztą niekoniecznie w każdym przypadku rzeczywiście tak dobrego, jak się o tym mówi.

Trzydniowe występy gościnne w ubiegłym tygodniu krakowskiego "Wyzwolenia" w ramach Teatru Rzeczypospolitej są tego najświeższym przykładem. Nie ujmując niczego temu przedstawieniu, trudno przecież przypisywać mu najwyższe oceny pod każdym względem. Może takim było przed dziesięciu laty, ale czas robi swoje, a dawne namaszczenia są oporne wszelkim weryfikacjom. Twierdzę jednak, bynajmniej nie z poczucia lokalnego patriotyzmu, a potwierdzą mi to chyba prawdziwi teatromani, że "Wyzwolenie" w szczecińskim Teatrze Współczesnym zrealizowane przed z górą 5 laty przez Maciej Englerta w scenografii Marka Lewandowskiego było przedstawieniem w moim przekonaniu lepszym, a zarazem bardziej czytelnym w swojej wymowie. warto sądzę o tamtym przedstawieniu pamiętać, bo taka pamięć Teatrowi Współczesnemu i jego zespołowi po prostu się należy.

Niestety, w ciągu tych trzech dni, o których mowa, prawdziwych miłośników teatru na przepełnionej widowni tego samego Teatru Współczesnego nie było tak wielu. Ci inni, mniej ciekawi widzowie, wykazali przy tej okazji większą siłę przebicia.

Myślę, że nie ma to nic wspólnego z samą ideą Teatru Rzeczypospolitej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji