Artykuły

"Balladyna" to jest to

Słowacki sam wszystko obja­śnił "Wychodzi na świat "Balladyna" z Ariostycznym uśmie­chem na twarzy, obdarzona wewnętrzną siłą urągania się z tłumu ludzkiego, z porządku i z ładu, jakim się wszystko dzie­je na świecie, z nieprzewidzia­nych owoców, które wydają drzewa ręką ludzi szczepione". Te słowa były mottem każde­go studium o "Balladynie". Pi­sano też - ale to już rzadziej - że należy na nią spojrzeć raczej poprzez "Beniowskiego" niż przez tragedię Szekspirow­ską. Tyle tam kpin z siebie i innych, publicystycznych pole­mik (dziś dla przeciętnego odbiorcy nieczytelnych), poetyc­kich wolt, przeskoków styli­stycznych, zmieszanych moty­wów literackich, wieloznaczno­ści, wielowarstwowości sensów i nastrojów. To są - wedle słów Krasińskiego - te "cią­głe wibracje", z których składa się "Balladyna".

Tak pisano, ale teatry nie próbowały - lub próbowały tylko ułamkowo - wyciągnąć z tego dla siebie konse­kwencje. Chwała więc Ada­mowi Hanuszkiewiczowi, że postanowił wrócić do wskazań Słowackiego przepuszczając je przez naszą wrażliwość i dzi­siejsze poczucie humoru. "Bal­ladyna" w Teatrze Narodowym wychodzi wprawdzie nie z Ario­stycznym, tzn. żartobliwie-ironicznym uśmiechem, ale z kpiącym grymasem "Zielonej Gę­si". Wszystko zostało wywróco­ne na nice, żeby śmieszyć i bawić. Pustelnik (Janusz Kło­siński) to zramolały, chytry starzec. Kirkor (bardzo zabaw­ny Andrzej Kopiczyński) rycerz w białym smokingu podskaku­je chwacko do szlachetnych bo­jów. Matka wybornie, kome­diowo zagrana przez Bohdanę Majdę jest wiejską panią Dul­ską. Balladyna (Anna Choda­kowska) i Alina (Halina Rowicka) przypominają Hesię i Melę, przy czym Alina jest nie­znośniejsza i prowokuje do zabójstwa, które odbywa się wła­ściwie przypadkiem bez woli Balladyny. Wojciech Siemion z właściwą sobie siłą komiczną pokazuje Grabca, pomagając sobie półstrip-teasem w scenie amorów. Filon (Marcin Sławiń­ski) poetyzuje jak czułostkowy hippis. Kostryn (Krzysztof Cha­miec) ma w sobie coś z czarnego SS-mana i git-człowieka. Rozerotyzowana Goplana (Bożena Dykiel) i inne osoby ze świa­ta fantazji, nie bacząc na ochro­nę środowiska, jeżdżą na sku­terach po mostach rozpiętych nad widownią (czemu nie na sputnikach?, chyba ze względu na oszczędności energetyczne!). Przepyszna jest bitwa rozegra­na z pomocą świecących zaba­wek. Wszystko funkcjonuje dowcipnie, doskonale rozegrane przez aktorów. Musujące, pi­kantne, orzeźwiające. Słowem "Balladyna", to jest to.

Wszystko też utrzymane jest w jednolitym stylu parodii. Bar­dzo zabawnej, ale takiej, w któ­rej można by wystawić, każde inne dzieło. nawet "Hamleta" czy np. "Wacława dzieje". Cze­mu tu ona służy? Po prostu zabawie i nie można mieć o to pretensji, jak najdalszy też jestem od rozdzierania szat z po­wodu szargania świętości. Wprawdzie chwilami sprawdza­my dla pewności, czy czasem nie pomyliliśmy adresu i nie znaleźliśmy się w STS-ie za­miast w Teatrze Narodowym. Ale nie, ostatecznie, zamierzona i udana parodia lepsza jest od mimowolnej, jaką zdarza się oglądać w teatrach. Tylko niech nikt nie twierdzi, że to jest Słowacki, że w tym przed­stawieniu "Balladyna" okazuje się - według słów poety - "gorzkim dziełem, a świat w nim przez pryzmat przepu­szczony i na tysiączne kolory rozbity". Nawet gdyby Reżyse­rowi we śnie Julek powiedział, że to mu się podoba. Sen ma­ra - Bóg wiara. Tu jest tylko jeden kolor.

Jeden kolor w trzech czwar­tych przedstawienia i jeden - inny - w pozostałej końcówce. Zamiast migotliwych wibracji wielu warstw mamy dwa jed­nolite bloki, całkiem różne i na zasadzie tej różności skontrastowane: groteskowa paro­dia i czysta w tonacji trage­dia. Także ten drugi blok wy­konany jest - w swoim rodzaju - z maestrią teatralną. Tragedia zagęszczona, w inten­sywnym, ale niejaskrawym ko­lorze, z wyrazistym sensem oczyszczającym. Tu znowu za­błysła Bohdana Majda, prze­rzucając się do skupionego, szlachetnego stylu dramatycz­nego. Dzięki niej Matka nie­spodziewanie wysunęła się na miejsce centralne w przedstawieniu.

Tu też Anna Chodakowska jako Balladyna miała większe pole do popisu i potrafiła z tego skorzystać w zadziwiający jak na tak młoda aktorkę, sposób - w nasyceniu wewnętrz­nym postaci, w celności środ­ków wyrazu. Na zakończenie satyryczny epilog z Aleksan­drem Dzwonkowskim jako Wawelem jest dowcipną pointą ca­łości.

Gdyby wszystko przepoić muzyką, mógłby powstać z te­go świetny musical. Jeżeli prze­rabia się na musical Szekspira, dlaczego nie można by Słowac­kiego. Ale i tak "Balladyna" w Teatrze Narodowym zdobędzie sukces u publiczności. Byle tyl­ko spojrzeć także na przedsta­wienie z Ariostycznym uśmie­chem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji