Artykuły

Goplana na motocyklu Honda czyli Szekspir, baśń, ironia

TEATRY w Polsce nie­chętnie grywały i grywają "Balladynę". Inscenizacja tego dramatu przedstawia się najczęściej ogółowi twórców jako nudny obowiązek, przyna­leżny okazjom rocznicowym, które domagają się "filologicz­nych hołdów". No bo cóż, "Balladyna" to nic innego jak mroczna tragedia w szekspirowskim tonie, nadgoplańska saga pełna anachronizmów i zwyk­łych naiwności... W dodatku jeszcze Szekspir - zdaniem wielu - opisał to samo dużo lepiej: bo i królestwo zaświato­we w "Śnie nocy letniej" więcej ma barw niż przaśny dwór Goplany, a zbrodnia lady Makbet wydaje się prawdziwsza i bardziej tragiczna niż leśne siostrobójstwo Balladyny... Sło­wem kłopot, i tyle.

A jednak... Ten właśnie dra­mat - "nudny", nieprawdopo­dobny i okolicznościowy - sku­sił Adama Hanuszkiewicza. Już w pierwszej fazie prób stugębna plotka obwieściła, że będzie to przedstawienie nie­zwyczajne: mówiło się o tajem­niczym nabytku Teatru Naro­dowego w postaci trzech moto­cykli marki "Honda". Jakiż to może mieć związek z "Ballady­ną"?

Już po premierze, sprawa wyjaśniona. Istotnie stworzył Hanuszkiewicz rzecz niezwykłą, w pewnym sensie nawet niepokojącą, ale czy obrazoburczą ? Wiem na pewno, że spodziewać się można ataków purystów i wybrzydzań zarówno miłośników tradycji, jak i obrońców "czystości awangardy". "Balla­dyna" Hanuszkiewicza bowiem na pograniczu stylów i dlatego nazywam to przedstawienie niepokojącym: żadną miarą nie daje się ono zaklasyfikować, zaszufladkować, jedno­znacznie określić.

Wchodzących do sali Teatru Narodowego uderza najpierw niezwykła zabudowa sceny, a raczej już nie sceny, lecz - rzekłbym - scenerii, w której ma się odbyć przedstawienie. Pół­okrągły pomost z metalowymi poręczami, biegnący wokół sali aż na wysokość pierwszego bal­konu, pusta scena, zabudowana pod horyzontem parawanem z olbrzymich, czerwonych liter, składających się na słowo "Balla­dyna". Na środku półkolisty występ sceny w widownię, coś w rodzaju wybiegu, którego znaczna część skonstruowana jest przemyślnie z przezroczystych płyt plastykowych: aktorzy będą więc stąpali jakby po szkle, które w dodatku może być od dołu podświetlone. Na środku tego pomostu stoi zwyczajne żelazne łóżko, z białą pościelą. Czy to w jakimkolwiek stopniu przypomina sce­nografię do "Balladyny" jaką znamy, do jakiej się przyzwy­czailiśmy? (Opisana konstrukcja scenograficzna jest dziełem Mar­cina Jarnuszkiewicza). Nie jesteśmy już więc tak

bardzo zaskoczeni, kiedy na scenie pojawia się Kirkor w białym smokingu i wszczyna rozmowę z Pustelnikiem, obu­tym w trampki. "Niechaj tysiące anachronizmów przerazi śpiących w grobie historyków i kronikarzy" - powiada Słowa­cki, i Hanuszkiewicz, cytując te słowa w programie przedsta­wienia, dodaje do owych "tysięcy" setki nowych. Czas na pojawienie się Goplany z dworem: spotęgowany głośnikami narasta huk silników i oto mamy owe motocykle Honda - najpierw Skierka i Chochlik, potem sama królowa wód wjeż­dżają na tych maszynach na scenę i gaszą silniki dopiero po dwukrotnym brawurowym przejeździe wokół teatru, na wy­sokości... pierwszego piętra. Goplana jest w stroju filmowej Barbarelli, jej słudzy ubrani są w kostiumy graczy w base­ball.

Potem nic nas nie zaskoczy: ani cepeliowskie stroiki Ballady­ny i Aliny, współczesne garnitury gości na weselu Balladyny, przedziwne, współczesne stroje matki, i ubranka obsługi sceny, przypo­minające stroje krasnoludków filmu Disneya... A więc - w istocie przedstawienie niezwykłe, a zauważmy, że i tak nie opowie­działem wszystkiego, jako że nie jestem w stanie oddać tych wszystkich - na przykład - efek­tów technicznych, którymi przesycił przedstawienie Hanuszkie­wicz. Wspomnę tylko, że bitwa między wojskami Kirkora i von Kostryna rozgrywa się za po­mocą... zdalnie kierowanych czołgów-zabawek, które jeżdżą po scenie, wydają różne dźwięki i strzelają z dział.

Czas więc zapytać, jaki jest sens tego wszystkiego? Czy użycie takich właśnie środków scenicznych jest w tym przed­stawieniu uzasadnione i upraw­nione?

Hanuszkiewicz spojrzał na "Balladynę" oczami Słowackiego z "Beniowskiego", oczami ironisty. Jest przesłanka do takiej interpretacji i w samym tekście dramatu, w często pomijanym Epilogu, zdradzającym ironicz­ny dystans autora do własnego dzieła. I tak, używając środków rodem z różnych parafii, mnożąc paradoksy i zestawiając ze sobą przeciwieństwa, stworzył Hanuszkiewicz na scenie iro­niczną baśń. Baśń współczes­ną, jednak wyzbytą z bezpośred­nich i natrętnych odniesień, lecz współczesną przez to, o czym do tej pory nie mówiłem: po­przez humor. Ta "Balladyna" przepojona jest humorem, wyzwala ożywczy śmiech, pozwala spojrzeć na dramat in­nymi, świeżymi oczami. Słowa­cki mógł to tak napisać, bo ów "duch ironii", wszechobec­ny duch humoru nie liczącego się z niczym, duch królujący w tym przedstawieniu - jest rodem ze Słowackiego.

Kończy się moje miejsce w gazecie, toteż wiedząc, że do tego kontrowersyjnego przed­stawienia trzeba będzie jeszcze powrócić, koniecznie muszę wspomnieć o jego stronie aktor­skiej, która jest najpierwszej próby: Balladynę gra znakomi­cie Anna Chodakowska, po­twierdzając tą rolą swój talent dużego formatu; spośród licznej obsady szczególnym poczuciem humoru i umiejętnościami ope­rowania środkami wyrazu aktor­skiego - od groteski do tragedii - wyróżniają się: Bogdana Majda (matka) i Janusz Kłosiński (Pustelnik).

Od groteski do tragedii: oto linia przemian tego przedsta­wienia. Przedstawienia poczę­tego z dziecięcej wyobraźni, i ducha przekory i ironii, baśni. która oprócz tego, że bawi i zadziwia, mówi także prawdę o człowieku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji