Artykuły

"Kordian" w reżyserii Karin Stanek

NIE widziałem "Kordiana" w reżyserii Hanuszkiewicza, dlatego pozostałem w błogiej nieświadomości co do kolejnej inwencji tego reżysera. Czytałem coś o "unowocześnieniu", "adresowaniu do mentalności dzisiejszej młodzieży", ale adaptacje przecież zdołały już ukształtować moje przygotowanie na najgorsze. Mimo tej homeopatii nastąpił szok. Jak stwierdziłem w telewizyjnym "Pegazie", hanuszkiewiczowski Kordian stał się playboyem i część swych kwestii wyśpiewuje przez mikrofon. I że podobało się to Romanowi Szydłowskiemu, który przy umiarkowaniu na ogół swych recenzenckich kryteriów uznał widocznie pozytywne przyjęcie hanuszkiewiczowskiej dezynwoltury za coś wkrótce tak powszechnego, że czym prędzej należało pośpieszyć z własnym aplauzem.

A więc Kordian z mikrofonom przy ustach. Analogicznie - jeśli dojdzie do wystawienia - chór starców w "Dziadach" wystąpi chyba z saksofonami. Dialog Henryka z Pankracym z powodzeniem można przenieść w scenerię izby wytrzeźwień. A dlaczego np. Szopen z "Lata w Nohant" nie miałby sobie pod nosem nucić "Romantyczności" śpiewanej przez Joannę Rawik? Reżyser przecież powinien mieć inwencję, a ta nie polega na powtarzaniu schematów. Niewykluczone więc, że wkrótce na scenie Czepiec utnie sobie z panem Dulskim rozmówkę o przeszczepianiu serc, Przełęcki wyzna miłość Szimenie, a Puszkin wyśle sekundantów do pana Zagłoby wyzywając go na pojedynek w piciu soku pomidorowego marki "Latona". Oczywiście, oczywiście. "Kordian" się do tego nadaje świetnie. Jest wystarczająco szeroko znany, wrósł w polską tradycję teatralną, wystarczy przewrócić w nim coć "do góry nogami", a syk zaskoczenia - od czegóż wspierające reżyserską inwencję zrozumienie oryginalności u widza - wkrótce przemieni się w oklask uznania: "co za śmiałość!"

Wyśmiewamy konwencję komiksów, nie widzimy zaś czarnego na białym, że Hanuszkiewicz urządził po prostu komiks z jednego z najlepszych polskich utworów dramatycznych i z jednego z najdotkliwszych polskich dramatów. Tolerancja dla "poszukiwań", "eksperymentów", "interpretacji" jest tak wielka, że nie zauważamy, czy pod presją chwalców królewskiej nagości boimy się zauważać, kiedy przechodzą one po prostu w sferę niedorzeczności. Ba, może na tym zresztą polega oryginalność, jeśli ma być rozumiana wyłącznie jako coś, co nie zdarza się często.

Wychodzi na plan w czymś bardzo mini dziewczyna na tle zespołu i powtarza jakąś głęboką myśl prawie niezliczoną ilość razy. Myśl zawarta jest w słowach np. "nie daleko i nie blisko" (później obdarowani jesteśmy już zupełnie odkrywczą resztą: "szukaj swojej miłości"). Przy tym oczywiście wielokrotny wygib tego rodzaju, jak by chodziło o zademonstrowanie objawów choroby świętego Wita. Po cóż - prawda, nie zanadto - zżymamy się na niską zawartość intelektualną współczesnej piosenki, skoro jest aż tak skutecznym bodźcem dla oryginalnych poszukiwań reżyserskich? Zwróćmy honor. O ileż uboższy byłby Słowacki, gdyby nie playboyska aranżacja Hanuszkiewicza.

W 10 numerze "Polityki" przeczytałem o pewnym "Bywalcu", który swą prelekcję na tematy filmowe zakończył rozbiciem kieliszka o fortepian. Ostatecznie kieliszek to trochę mniej niż przekonanie, że naszą kulturę teatralną tworzy działalność spod znaku Karin Stanek. Dlaczegóż więc notka o "Bywalcu" znalazła się w satyrycznym kąciku "Polityki", a wiadomość o inscenizacji Hanuszkiewicza w telewizyjnym "Pegazie", nie zaś na odwrót?

Odpowie chyba Niemen. On jeden wie jaki jest ten świat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji