Artykuły

"Kordian" Hanuszkiewicza czyli cierpienia polskiego Wertera

Juliusz Słowacki: "Kordian". Reżyseria: Adam Hanuszkiewicza. Scenografia: Xymena Zaniewska, Mariusz Chwedczuk. Muzyka: Andrzej Kurylewicz. Premiera w Teatrze Powszechnym na Pradze.

OD czasu inscenizacji "Wyzwolenia" nie widziałem równie czystego, przemyślanego i urzekającego przedstawienia Hanuszkiewicza, jak jego "Kordian". Jest to spektakl odważny, chwilami szokujący, w którym tekst Słowackiego potraktowany został bardzo swobodnie, a jednak śmiem twierdzić, że jest to przedstawienie bardzo bliskie poetyce romantycznej Słowackiego, pięknie wiążące epikę z ironią i liryką, wybrzmiewające autentycznie tragicznym tonem w finale dzieła. Hanuszkiewicz dowiódł tu raz jeszcze, że rozumie znakomicie poezję romantyczną i neoromantyczną, że umie spojrzeć na nią oczyma człowieka współczesnego, uczynić ją dla nas żywą i ciekawą.

Cóż wyczytał Hanuszkiewicz w "Kordianie"? Przede wszystkim historię polskiego Wertera. Zwracano już nieraz uwagę na powiązanie dzieła Słowackiego z Szekspirem. Ale dopiero Hanuszkiewicza inscenizacja "Kordiana" uświadomiła nam w pełni, ile wiązało Słowackiego z Goethem. To przecież nie polski Hamlet, lecz polski Werter.

Hanuszkiewicz tak właśnie zrozumiał "Kordiana". "Zabił się młody" - od tego zaczyna się ta poetycka biografia. Od nieszczęśliwej miłości, romantycznej pozy wyboru odpowiedniego, ustronnego miejsca, gdzie Kordian mógłby odebrać sobie życie. Inscenizator spojrzał na Kordiana oczyma współczesnego młodego człowieka spojrzał na niego i dystansu historii nie bez ironii, ale i nie bez sympatii i zrozumienia.

Aby zrealizować swe zamierzenia musiał Hanuszkiewicz znaleźć odpowiedniego młodego aktora, który w sposób autentyczny i szczery potrafiłby przekazać widzom zarówno wrażliwość i świeżość. Jak i naiwność oraz ów niepokój jaskółczy Kordiana. Hanuszkiewicz znalazł takiego aktora. Jest nim Andrzej Nardelli, Kordian urzekający, wrażliwy i delikatny.

Hanuszkiewicz rozumie doskonale różnicę pomiędzy Werterem niemieckim i polskim. Prowadzi swego bohatera poprzez lata nauki i wędrówki (jak Goethe swego Wilhelma Meistra) l nie zapomina o doświadczeniach "Fausta", wprowadzając postać oznaczoną trzema gwiazdkami, wyprowadzoną po części z postaci Doktora, po części z tekstu samego Kordiana. To głos jego sumienia, a może głos szatana, to jego lęk i jego wyobraźnia, to jego rozum i jego zguba. Wprowadzenie tej postaci mefistofelicznej - to trzeci ważny atut tego spektaklu, jego odkrycie ważne i owocne, zdające szczególnie pięknie egzamin w scenie na szczycie Mont Blanc gdzie zamiast monologu Kordiana słyszymy dialog bohatera z jego oponentem, dialog pełen intelektualnego napięcia i siły. Tę postać mefistofeliczną gra Adam Hanuszkiewicz niezwykle dyskretnie, prawie w cieniu Kordiana, jak jego zwierciadło, alter ego starsze o lat dwadzieścia. I gra ją znakomicie.

Całe przedstawienie podzielone jest na dwie części, całkowicie odmienne w swej strukturze, nastroju, efektach. Część pierwsza jest ironiczna. Ten polski Werter jest śmieszny. Nic mu się nie udaje. Laura (Zofia Kucówna, jak zawsze świetna) patrzy na niego z pobłażaniem, acz nie bez sympatii i toleruje lego szczenięce hołdy. Violetta (Ewa Żukowska) dba tylko o jego pieniądze. Miłość cielesna kończy się taką samą porażką, jak miłość wzniosła. Uczucie do Laury było z ballad l romansów, romans z Violettą był z kabaretu stąd trafny pomysł Hanuszkiewicza który każe Kordianowi śpiewać na końcu tej sceny piosenkę do mikrofonu. Poważniej zabrzmi ton satyryczny w scenie u papieża (Aleksander Dzwonkowski). Tu po raz pierwszy zabrzmi głęboka troska o sprawy publiczne, o losy Polski i Polaków. Ale w postawie Kordiana jest wciąż jeszcze duto pozy co Hanuszkiewicz podkreśli zręcznie efektem teatralnym, każąc mu mówić monolog na szczycie Mont Blanc w rozkroku na wysokiej drabinie. Ironia brzmi jeszcze w scenie koronacji zderzonej wizualnie ze sceną na Placu Zamkowym (co jest jednym z najlepszych pomysłów tej inscenizacji). Obecność cara i carycy, o których myślą wciąż wszyscy zgromadzeni jest tu namacalna, to o nich przecież tu się mówi to przez nich wszystko się tu dzieje. Brzmią w tej scenie Już akcenty tragiczne.

Zasadnicza cezura następuje jednak w scenie spisku koronacyjnego. Od tej sceny staje się Kordian bohaterem, staje się Konradem. Niemiecki Werter cierpiał z miłości i cierpiał z powodu swego mieszczańskiego pochodzenia Polski Werter cierpi dlatego, że jego ojczyzna jest w niewoli, a on nie potrafi jej spod jarzma ucisku wyzwolić. Scena w podziemiach katedry św. Jana jest pełna dynamiki. I znowu zaletą inscenizacji Hanuszkiewicza jest to, że spiskowi są autentycznie młodzi i żarliwi. Szczególnie Damian Damięcki gra jednego z nich z entuzjazmem i zapałem, który nie pozwala zapomnieć tej postaci. A jednocześnie Hanuszkiewicz dba o racje Prezesa (Henryk Machalica). Nie jest to w tym przedstawieniu zgrzybiały starzec, błagający drżącym głosem spiskowych o litość. To mądry statysta, mąż stanu, pełen woli i energii, przekonujący zebranych o przewadze swych argumentów, siłą swojego doświadczenia. To Kordian jest słaby w swym żarliwym romantycznym osamotnieniu, w swej pogardzie dla tych, którzy nie potrafią zdobyć się na czyn, nie chcą zostać królobójcami. spętani tradycją, zabraniającą podnieść rękę na pomazańca bożego, koronowanego na króla polskiego i lękiem przed konsekwencjami takiego kroku. I dlatego rozumiemy w tym przedstawieniu może po raz pierwszy tak jasno i wyraźnie, dlaczego Kordian musiał tu przegrać, dlaczego został przegłosowany tak przytłaczającą większością.

Z podziemi katedry św. Jana prowadzi Hanuszkiewicz Kordiana wprost do komnat cara. Przytłacza go owa drabina na którą wzniósł się ongiś marząc o Polsce na szczycie Mont Blanc. Niesie ją z sobą, jak garb na swych plecach. Ale teraz już nie o słowo chodzi, lecz o czyn. Musi więc zwalczyć w sobie Imaginację i Strach (Daniel Olbrychski i Krzysztof Wieczorek), posłuchać ostrzeżenia Widma (Marek Wojciechowski), co zmywa królewską krew z podłogi. A kiedy wzniesie się już na szczeble swej Jakubowej drabiny, pojawia się na jej szczycie car (Jerzy Kamas) i Kordian spada z wyżyn swego uniesienia na dno moralnej i fizycznej klęski. "A tyś się zląkł, syn szlachecki". Przegrał więc i tę szansę. Przegrał miłość i przegrał chwałę.

Pozostaje mu tylko śmierć. I tę przyjmuje z godnością.

Jeszcze usłyszy mądre słowa Doktora, jeszcze przeskoczy przez bagnety na rączym koniu i będzie to jedyny jego udany czyn, jeszcze stanie się przedmiotem gwałtownego sporu pomiędzy carem i wielkim księciem Konstantym (bardzo dobrze zagrana przez Jerzego Kamasa i Seweryna Butryma scena), powie pięknie swój testament "Nie będę z niemi" i umrze, jak bohater.

Taka jest biografia polskiego Wertera.

Przedstawienie "Kordiana" jest pokazem wirtuozerii reżyserskiej Hanuszkiewicza. Montaż spektaklu, jego rytm i tempo są dynamiczne, sceny przechodzą płynnie jedna w drugą, podparte muzyczną frazą Kurylewicza. Piękna jest prostota tej Inscenizacji. Hanuszkiewicz wyzwolił się tu z pewnej skłonności do nadmiernej ornamentyki i baroku. Na pustej scenie jest tylko niewielka ilość rekwizytów ale każdy z nich ograny jest do granic możliwości. Podest ustawiony na środku sceny jest łożem kurtyzany i wielką salą recepcyjną w Watykanie, dwa klęczniki przeobrażają go we wnętrze katedry, w której odbywa się koronacja cara na króla polskiego, a w chwilę później tu właśnie odbywa się zebranie spiskowych w jej podziemiu. Wzorowo ogrywa Hanuszkiewicz drabinę, która początkowo trochę szokuje widzów, ale później tłumaczy doskonale swoją funkcję w tej pomysłowej i tak bardzo teatralnej inscenizacji.

Wysoki jest poziom aktorski przedstawienia. Wielkie słowa uznania należą się przede wszystkim Andrzejowi Nardellemu za rolę Kordiana. Ten młody aktor, który zaledwie drugi rok jest na scenie, wspiął się już tą rolą do historii teatru polskiego. Jego dykcja nie jest bezbłędna, jego głos - chwilami za słaby, ale tyle jest w nim prawdy o tym młodym chłopcu, któremu na imię Kordian, tyle urzekającego wdzięku w jego osobowości, tyle cech pokolenia Podchorążych, którzy dali sygnał do wybuchu Powstania Listopadowego i tyle cech wspólnych z współczesnym pokoleniem młodych Polaków, że kreacja jego znajdzie na pewno najżywszy oddźwięk wśród młodych i starszych widzów.

Mamy nareszcie "Kordiana" żywego, zrealizowanego bez onieśmielenia wobec klasyka, ale z prawdziwym pietyzmem dla jego myśli. I w tym sensie jest "Kordian" Hanuszkiewicza wierny Słowackiemu. A ponadto mamy przedstawienie, które wiele mówi o formującym się stylu teatru Hanuszkiewicza, jednym z najciekawszych zjawisk naszego życia teatralnego ostatnich lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji