Artykuły

Bellmer to nie skandalista

"Świat jest skandalem" w reż. Tomasza Mana w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Aleksandra Czapla-Oslislo w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Nie był tak oniryczny jak Dali, nie tak abstrakcyjny jak Mir?, nie tak subtelny jak Magritte. Za to Hans Bellmer był bardziej okrutny. Teraz w Teatrze Śląskim płaci za swoje surrealistyczne wizje wysoką cenę

Na powrót Bellmera do rodzinnych Katowic czekaliśmy niemal sto lat. Wciąż niegotowi na nadal krępującą nas jego sztukę. Wreszcie Teatr Śląski zamówił u dramaturga Tomasza Mana sztukę o Bellmerze - znanym na świecie artyście, który młodość spędził w domu przy dzisiejszej ulicy Kościuszki w Katowicach. Powstał "Świat jest skandalem". Przewrotnie spektakl nie o Bellmerze, a o tych, którzy choć raz spojrzeli na jego rzeźby, instalacje, rysunki czy fotografie.

Jest rok 1975, Paryż. W szpitalnym łóżku leży umierający mężczyzna. Lewa ręka opada bezwładnie wzdłuż sparaliżowanej części ciała. Bohater Mana ma coś z gombrowiczowskiego mężczyzny, który musi skonfrontować się z własnym dzieciństwem i trochę z głównej postaci "Kartoteki" Różewicza. Dramat Mana ma konstrukcję przenikających się scen, w której bohatera nawiedzają postaci z przeszłości i teraźniejszości. Co jednak ważne, Man nie pisze spowiedzi Bellmera tuż przed śmiercią. To raczej Ci, którzy przychodzą do niego, tłumaczą się z postawy wobec artysty i jego sztuki.

Bellmer grany przez Andrzeja Lipskiego jest małomówny, wycofany, zdystansowany, wręcz rozczarowany życiem i światem. Nie kto inny jak ekspresjonista Georg Grosz (udana kreacja Michał Rolnickiego) zachęca go przecież, by malował to, co czai się w najstraszniejszych zakamarkach jego głowy. Bellmer stosuje się do tej wytycznej. Tworzy z tego, co, jak mawia, jest pod ludzkim naskórkiem. Ale światu nie spodoba się ta konfrontacja. Najpierw odrzuca go ojciec (jedna z sugestywnych ról Grzegorza Przybyła w tym spektaklu), później kolejne kobiety: albo przerażone jego wyobraźnią (żona Celine oskarża go o pedofilię i ogranicza kontakt z dziećmi) albo zarażone jego wizją jak poetka Nora Mitrani czy kolejna kochanka i modelka jego fotografii Unica Zürn. Dla tej ostatniej Man napisał całą przerażającą scenę, kiedy schizofreniczka przed popełnieniem samobójstwa krzyczy, że chciałaby stać się lalką, idealnym obiektem pożądania dla Bellmera. Bohaterowie wokół Bellmera zatracają się w tym, co pokazuje światu, lub brzydzą się nim. To spektakl o wstręcie do sztuki, o strachu przed jej wpływem na życie. Spektakl o widzu sprzed kilkudziesięciu lat i o współczesnym bywalcu galerii.

Reżyser z każdą minutą spektaklu przyspiesza tempo - im dalej, tym bardziej przedśmiertna wizja Bellmera staje się chaotyczna, nielogiczna, groźna. Może tylko niepotrzebnie na koniec dostajemy ckliwą puentę: Bellmer po śmierci spotyka siebie - dziecko. Man na siłę przekonuje, że stworzył portret zwyczajnego człowieka, który był artystą, a nie obraz zepsutego prowokatora. Tymczasem cały jego spektakl jest już dobrze przeprowadzonym dowodem na słowa Bellmera, że nie on jest skandalistą, tylko świat jest skandalem.

Pamiętam wystawę Bellmera kilka lat temu w Muzeum Śląskim, gdzie część prac odgrodzono kuriozalnie czerwonym sznurem, za który wchodziło się "na własną odpowiedzialność". Spektakl Mana opowiada właśnie o tej granicy, której kilkadziesiąt lat temu nie chciał przekroczyć Paryż i Berlin, a dziś, mam wrażenie, nadal nie chcą przekroczyć Katowice. Bellmer nie był tak oniryczny jak Dali, nie tak abstrakcyjny jak Mir?, nie tak subtelny jak Magritte - był bardziej okrutny i za to zapłacił i płaci wciąż swoją cenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji