Artykuły

Jeszcze mam sporo do zrobienia

- Jest wiele rzeczy, których nie udało mi się zrealizować, jak wystawienie "Dziadów" we Francji. Parę ról chciałbym zagrać, parę spotkań z wielkimi ludźmi przeżyć - mówi ANDRZEJ SEWERYN.

Czuje pan, że się panu w życiu udało?

- Byłoby kokieterią, gdybym powiedział, że "nie, a skądże, jaki sukces". Ja jestem proletariuszem, moi rodzice rozwiedli się, jak byłem bardzo mały. Mama ledwo umiała pisać, a ojciec zrobił studia zaoczne już pracując. Nie znałem właściwie swoich dziadków. Nie mam więc za sobą żadnej kultury dworskiej, niewiele wiem o swojej przeszłości. Mówię o tym dlatego, żeby pokazać, skąd się tu wziąłem, jak to się zaczęło. Jest faktem, że dzisiaj moje nazwisko jest trochę znane, jedni mnie lubią, inni mnie nie lubią, zwyczajnie, jak to jest w sztuce. Od kilkudziesięciu lat prowadzę bardzo intensywne życie, niewiele w nim artystycznej głupoty, i to uważam za sukces. Nie oznacza to wcale, że grywałem w genialnych przedstawieniach same genialne role. Natomiast Bóg dał mi możliwości przeżycia ciekawych przygód artystycznych - cała praca we Francji, współpraca z Peterem Brookiem, Andrzejem Wajdą, Andrzejem Żuławskim i tak można by mnożyć w nieskończoność.

Czy więc czuje się pan spełniony?

- To spełnienie na pewno nie jest całkowite, bo mam jeszcze pomysły. Jest wiele rzeczy, których nie udało mi się zrealizować, jak wystawienie "Dziadów" we Francji. Parę ról chciałbym zagrać, parę spotkań z wielkimi ludźmi przeżyć.

Żyje pan w pewnym rozdarciu - między Polską a Francją. W Jakim języku pan myśli?

- To już nie jest sentymentalne rozdarcie, a bardzo konkretne, przyziemne, zawodowe. Myślenie zależy od tego, gdzie jestem. Jak cztery miesiące pracuję w Polsce, to przecież nie myślę po francusku. Ale powiedziałbym, że dla Francuzów zawsze będę funkcjonował jako ten "Francuz, ale Polak". A dla Polaków zawsze będę "Polakiem, który również pracuje we Francji". To, kim się czuję, jest mi narzucane przez ludzi, z którymi się spotykam.

Gdzie właściwie ma pan swój dom?

- Dom mam tam, gdzie jest moja żona i mój syn. Ale faktem jest, że w związku z intensywnością pracy, domem drugim na pewno stała się scena, i to scena w Tarnowie, Koszalinie - wszędzie, gdzie staję przed publicznością.

Ma pan wrażenie, że posiadł pan władzę nad widzami?

- Jest coś takiego. Poczucie, że ma się tę "władzę" jest. Natomiast ta moja władza może się skończyć jednym kaszlnięciem, zemdleniem widza, czy pytaniem o mój strój rzuconym z widowni. Więc mówimy o władzy bardzo względnej, ulotnej. Poza tym, to jest władza, na którą publiczność się zgadza, której chce. I trzeba z tym bardzo uważać, żeby nie tylko przez jakiś incydent, ale poprzez swoją pychę, głupotę, zapalczywość, tego nie zgubić. Jeśli zaś chodzi o używanie władzy, to mam wrażenie, że robię to w sposób umiarkowany.

Jest pan dumny ze swojej córki Marysi, która poszła w pana ślady?

- Jestem dumny, bo wiem, jak trudna jest jej sytuacja. Zanim zdecydowała, że zostanie aktorką, nie myślałem, że mogłaby wybrać ten zawód. Marysia debiutowała w filmie "Kolejność uczuć" i ten debiut był bardzo niezwykły, bo ona tam zagrała niezwykle prawdziwie. Dopiero jakiś czas potem podjęła decyzję o studiach. Dostała się! Jeżeli się dostała, a nikt na pewno jej w tym specjalnie nie pomagał, to ja zrozumiałem, że uznano, że się nadaje pod względem intelektualnym, artystycznym, moralnym, ludzkim. Marysia wybrała trudniejszą, indywidualną drogę - ani seriale, ani gry na etacie w jednym teatrze. Dużo pracuje i musi jeszcze pracować nad techniką. Rozmawiamy o jej pracy, wspieram ją jak tylko mogę. Oczywiście niczego jej nie załatwiam, proszę mnie o to nie posądzać.

Przeżył pan spełnioną miłość?

- Tak, tak, tak. Wie pani, ja właściwie w tej chwili w dziedzinie miłości raczej staję się doradcą niż jakimś uczestnikiem. Moje spojrzenie jest więc nieco inne. Dużo rozmawiam z synami o uczuciach, trochę z Marysią, która zresztą wie o nich lepiej sama. To są dla mnie bardzo ciekawe rozmowy, bo widzę siebie i ich oczywiście, a jednocześnie wiem, że przekazywanie doświadczeń jest rzeczą bardzo względną. Że każdy z nas musi przejść sam przez życie. Na pewno rady mogą pomóc, choć nie są żadną gwarancją. Lektury mogą pomóc, muzyka, świat, w jakim się znajduje człowiek. Ale nie ma żadnej gwarancji ani na spełnienie się miłości, ani na spełnienie się w ogóle. Po prostu trzeba to przeżyć.

Jakie są pana najbliższe plany?

- Do soboty gram w Polsce, a potem zaczynam próby do spektaklu "Objąć cienie" norweskiego dramatopisarza. To przedstawienie mówi o kosztach uprawiania sztuki. Gdy przeczytałem tekst po raz pierwszy, wahałem się, czy jest dobry - bo pełno w nim wulgaryzmów i dosadności. Ale potem zrozumiałem o czym on jest.

A Jakie pan poniósł koszty uprawiania sztuki?

- Choćby takie, że nie mieszkam w Polsce.

Andrzej Seweryn, aktor teatralny i filmowy. Urodził się w 1946 roku. W 1968 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Zadebiutował tuż po studiach w warszawskim Teatrze Ateneum. Do 1980 roku był aktorem tego teatru, a następnie teatrów francuskich, m.in. Odeon i Chaillot w Paryżu, TNP w Lyonie. Od 1993 roku występuje w Comedie Francaise w Paryżu. W latach 1984-1988 był związany z Międzynarodowym Centrum Kreacji Teatralnej Petera Brooka. Jest profesorem Wyższej Szkoły Sztuki i Technik Teatralnych (Paryż - Lyon).

Pierwszą dużą rolę filmową zagrał w "Albumie polskim" Jana Rybkowskiego. Ostatnie głośne jego role w Polsce to Rejent Milczek w "Zemście", kardynał Wyszyński w "Prymasie - trzy lata z tysiąca" i Sędzia w "Panu Tadeuszu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji