Artykuły

Czy męczy nas głupstwo?

W sztuce Petera Shaffera "Ama­deusz" mówi się w pewnym momencie, że potomnym - czyli nam - przedstawiono muzyków Oświece­nia jako służalców dworu, którzy na zamówienie i w lansadach kompono­wali oświeconym władcom i książę­tom symfonie, opery i menuety. Tymczasem, jak tłumaczy autor sztuki przez usta Salieriego, rzecz miała się dokładnie na odwrót to królowie urządzali bale, polowania, śluby i wojny, do których genialni muzycy baroku układali muzykę, to władcy i dwory tworzyli teatr życia, dla którego artyści nie tyle komponowali "oprawę muzyczną", jak mogło to się wydawać na pozór, lecz czerpali zeń - przy wszystkich pozorach uniżoności po prostu inspi­rację dla swojej sztuki.

Myślę, ze jeśli nie zgodzimy się z tym wyjaśnieniem nie zrozumiemy nigdy tej pogody, wdzięku i dystan­su, które przeżywamy u Haendla, Mozarta, Haydna. Dziś, po stuleciach, muzyka tych wielkich mistrzów każe nam myśleć o tępych często pyszałkowatych lub pretensjonalnych sa­trapach jako o ludziach pełnych inteligencji i polotu, lecz to nie oni naprawdę stworzyli tę muzykę ma swój obraz i podobieństwo, tylko muzyka stworzyła ich; jedynym do­wodem ich dalekowzroczne inteligencji było tylko to, że trzymali przy sobie genialnych muzyków.

Ten felieton chciałbym skierować głównie do znanych mi i nie zna­nych artystów i widzów współczesnych zarówno tych, którzy trafiwszy na salę Teatru na Woli w Warszawie mieli szczęście uczestniczyć w tym wspaniałym i pogodnym przedstawieniu "Amadeusza" Shaffera, które z udziałem Tadeusza Łomnickiego wyreżyserował Roman Polań­ski, jak i do tych, którym to się nie udało. W przedstawieniu tym bo­wiem, będącym perłą teatralnego se­zonu nie tylko na skalę warszawską czy polską, mówi się rzeczy na tyle ważne, a zarażeni na tyle aktualne - mimo że sprawa dotyczy czasów i osoby Wolfganga Amadeusza Mo­zarta - że warto się nad nimi głę­biej zastanowić. Mówi ono o sto­sunku życia do sztuki. Przed paroma tygodniami wzru­szył mnie szczerze Andrzej Osęka, kiedy napisał, że z niepojętych dla siebie samego powodów odczuł nag­le potrzebę bezinteresownego pięk­na, i spędził godziny nad nowo wy­danym albumem Poussina. Osęka tłumaczy to sobie przygnębieniem czy też poczuciem odrazy, jaką wy­wołuje w nim pieniące się u nas głupstwo, zwłaszcza w wydaniu antysemickim, sztuka Poussina więc ma być rodzajem oczyszczenia. Znów zaczynam lubić Osękę za to wyzna­nie, poszerzyłbym jednak rozmiary głupstwa, z którego należy się oczyszczać. Tak naprawdę jest to bowiem zarówno głupstwo antyse­mickie, jak i filosemickie, odnowowe i twardogłowe, egalitarne i woluntarystyczne. Chodzi po prostu, jak się wydaje, o to, że w ostatnich czasach - a może i długo przed tym - za­gubiony został u nas właściwy sto­sunek sztuki do życia, właściwa pro­porcja między tym, co jest wymia­rem codziennym, a tym, co jest wy­miarem artystycznym naszej egzystencji.

Żyjemy w czasach posępnych, bez uśmiechu i, szczerze mówiąc, nie bardzo jest się z czego śmiać. Nie ośmielę się też twierdzić, że tematy i postawy, które tak lekko wymieni­łem przed chwilą, są sprawami ba­gatelnymi - od nich w końcu zależy jak i czy będziemy żyć w tym kra­ju. Równocześnie jednak możliwość znoszenia tych napięć, których do­starcza nam rzeczywistość, a także możliwość wyciągnięcia z nich ja­kichkolwiek - poza całkiem doraź­nymi - wniosków zależy od tego, jaką będziemy mieli sztukę, jak za­chowają się artyści.

Dotychczas, trzeba, przyznać, zachowują się oni okropnie. Większość z nich wzięła sobie za punkt hono­ru, aby zdyszeni biec za wypadkami, multiplikować ich odgłos, powielać to, co niesie gazeta, zebranie, dialog w kolejce po papierosy. W najlepszym wypadku ograniczają się oni do dokumentacji zdarzeń i dokumentację przedstawia się dumnie jako dzieło sztuki. To prawda, że jak dotychczas robią to przeważnie lu­dzie nieuzdolnieni, ale kiedy trafi się nawet ktoś z prawdziwym talentem to on również uważa za swój obowiązek "przydeptać gardziel pieśni", aby rzekomo sprostać w ten sposób wymaganiom chwili. To aż zabawne, ilu teraz, po latach, odna­lazło się entuzjastów postawy este­tycznej socrealizmu, mimo że prze­cież nie przyznaliby się do tego za żadne skarby świata.

Tymczasem, jak uczy nas tego Shaffer (a także uczy Polański z Łomnickim wystawiając z wdziękiem, lekkością i ukrytą inten­cją "Amadeusza" w Teatrze na Woli, który notabene właśnie ma upaść), sprawa polega na czymś dokładnie odwrotnym. Polega na tym, że obo­wiązkiem sztuki jest nie tyle oder­wanie się od "teatru życia", ale zro­zumienie, że z tego teatru zostanie tylko tyle i tylko to, co twórczość artystyczna zdoła zeń zauważyć i przetworzyć na wartość wyższą. Proch już nie został nawet z łodzi, którą król angielski płynął w roku 1715 po Tamizie, lecz została "Wassermusik" jako relacja z tej prze­jażdżki. Ale co tam w końcu wiecz­ność, nie o wieczność chodzi! Chodzi o to, że jednowymiarowy, dosłowny, a często wręcz prawdziwie służalczy stosunek sztuki do aktualności w żadnym stopniu nie pomaga żyć współczesnym. To prawda, że rozpa­la w nich i nasila te same troski i namiętności, które gnębią ich na co dzień, ale nie pozwala im niczego się z tych namiętności nauczyć.

Człowiek przeżywa historię, bo musi, bo nie ma innego wyjścia. Chodzi jednak o to, aby owo przy­musowe przeżywanie wszelkich "cie­kawych czasów" było przynajmniej korzyścią ludzkiej osobowości. Tę korzyść w postaci lepszego rozumie­nia świata, ludzi i samego siebie, może dać człowiekowi tylko sztuka.

McLuhan, coraz szybciej zapadający się w niepamięć prorok nowocze­snych środków ludzkiego porozumie­nia, nazywał sztukę "anty-środowiskiem", to znaczy punktem, z które­go możemy naprawdę zobaczyć śro­dowisko, które nas otacza. Nie po to, aby się wobec niego zdystansować, "szukać zapomnienia", ucie­kać; myślę, że jesteśmy wszyscy przeciwko sztuce eskapistycznej i jeśli Osęka, chcąc się uwolnić od agresji głupstwa, pochyla się nad Poussinem, a ja czynię to samo prze­żywając dzieje i muzykę Mozarta w teatrze, to jedynie dlatego, że nie mamy innego wyboru.

Naprawdę zaś powinno chodzić o to, aby w utworze artystycznym przejrzała się chwila współczesna, ale nie tak jak w kabarecie, będącym cytatem z gazety, nie tak jak w filmie, będącym kroniką wypad­ków, nie tak jak w powieści, będą­cej reportażem. Osękę, mnie i nas wszystkich męczy nie chaos i głu­pstwo życia, które istniały zawsze, w każdych czasach, tylko brak miejsca, z którego to głupstwo widać we wła­ściwej proporcji. Z którego widać też na ile, pokonując głupstwo, stajemy się mądrzejsi. Jeśli się stajemy, oczywiście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji