Artykuły

Wszystko przez Polańskiego

Wreszcie okrzyczany "Amadeusz" Petera Shaffera, najbar­dziej snobistyczne przedstawienie ostatnich miesięcy Warszawy. Recenzent, nie zdążywszy z wojaży na premierę czerwcową, z powodu braku miejsc, musi czekać do września. Bilety w kasach SPATIF zjawiają się i znikają bez możliwości ich zakupienia, w kasie Teatru na Woli - o dziwo także. Telefonicznie - bilety mają być sprzedawane na określony dzień w kasie od godziny dziesiątej. Kolejka stojąca od siódmej rano w sobotę dn. 26 września dowiedziała się jednak po otwarciu krat, oddzielających pomieszczenia teatru od ulicy, że nie ma ani jednego biletu. Po powstaniu Komitetu Kolejkowego i awanturze odstąpiono do kasy dziesięć miejsc z rezerwy zastępcy dyrektora... A wszystko przez tego Polańskie­go, bo należy przypuszczać, że Shaffer, mimo autorstwa popularnej u nas "Czarnej komedii" i głośnego "Equusa" oraz Wolfgang Amadeusz Mozart, mimo niewątpliwych zasług w dziedzinie muzyki, nie wzbudziliby aż takiej sensacji. Posmak skan­dalu ma pojawienie się Polańskiego, który nagle reżyseruje w Teatrze na Woli sztukę o Mozarcie i na dodatek sam w niej grywa gościnnie (obok Ryszarda Dregera), ma i sama sytua­cja teatru, który kończy swoją egzy­stencję w dotychczasowej formie. Należy przypomnieć, że Teatr na Woli pod ręką Tadeusza Łomnickie­go (były dyrektor i kierownik arty­styczny) od nowego sezonu przestaje istnieć. Po Sierpniu "Solidarność" zakładów Kasprzaka, dla którego (o­raz okolicznych zakładów i w ogóle robotniczej publiczności Woli) miał być ten teatr, wyjaśniła, że go sobie nie życzy. Długo trwały spory, czy w ogóle życzy sobie jakikolwiek teatr, a jeżeli, to jaki, w jakiej formie i pod czyim kierownictwem. Na razie "Amadeusz" i "Pralnia" Tyma koń­czą swój bieg, Tadeusz Łomnicki wy­stępuje już na tych deskach scenicz­nych "gościnnie", a współwłaścicie­lami sceny zostaną prawdopodobnie Jan i Halina Machulscy z dawnym Teatrem Ochoty.

Snobizm jednak w tym wypadku ma swoje pokrycie. Trzy godziny, bo tyle trwa "Amadeusz", polowanie na bilety, zdenerwowanie nikną wobec tego, że mamy do czynienia z atrak­cyjną i niezłą sztuką, dobrze wyre­żyserowaną i dobrze zagraną. To bardzo wiele, jak na nasz teatr i bez Polańskiego wystarczyłoby, aby za­chęcić do spędzenia tutaj wieczoru. Nie można jednak prowincjonalnie ukrywać, że występ Polańskiego jest także atrakcją artystyczną tego przedstawienia, w którym Polański i Łomnicki, te dwa potwory aktor­skie, ścierają się ze sobą we wspa­niałym pojedynku.

Mozart i Salieri. Sztuka Shaffera o Mozarcie, czy też raczej opowieść Salierego o Mozarcie napisana przez Shaffera jest historią zawiści, walki dwóch artystów na talenty i ukła­dy, dramatem artysty w świecie, który oferuje mu z jednej strony pozycję, zależność, ale i poczucie władzy, z drugiej - samotną walkę o przeżycie własne i dzieła. Władca rozdziela fawory i apanaże, Bóg - talenty. Shaffer podzielił dobra między swych bohaterów według ostrego kryterium:

Salieremu, zgodnie z historią dał stanowiska, pieniądze, pozycję u dworu, łaski cesarza Józefa II, imię (poza funkcją nadwornego kapelmi­strza) zapomniane, muzykę pisaną na zamówienie władcy wartości śred­niej.

Mozartowi: nędzę, trudne szczęście rodzinne, pod koniec życia ostra­cyzm społeczny, lęki, miejsce w zbio­rowym grobie i genialny talent.

Oto artysta średniej klasy, do­brze zakorzeniony na dworze i o swoją pozycję zaniepokojony (Łom­nicki) i artysta wielki, prześladowa­ny, umniejszany, krok po kroku nie­widzialnie niszczony przez dwor­ską machinę (Polański).

Polański zagrał swego bohatera, jakby na jednej nucie. Jego sposób chodzenia, mówienia, śmiania się jest od początku do końca wymyślony, zagrany, a jednocześnie niezmiernie, boleśnie autentyczny. Polański po­rusza się jak marionetka, kukła z niesamowitych opowieści E. T. A. Hoffmana. Polański gra postać jak z opery komicznej, którą pisze na za­mówienie cesarza: jest buffo i serio. Jest śmieszny, stara się być śmiesz­ny, Mozart lubi mówić sprośne ka­wałki. Jest infantylny, nonszalancki, przekonany o swojej wielkości. Jako człowiek nie jest właściwie w mo­mencie pojawienia się na dworze w Wiedniu interesujący. To mały chłopiec, niedojrzały, buntowniczy i psychicznie zależny od innych lu­dzi, najpierw od ojca, później od żony. Polański jest z Mrożka, z Witkacego, z własnych filmów i z własnego życia. Jest (jako Mozart) mały, brzydki i fascynujący, niesamowity. Wyobraźmy sobie innego aktora, mówiącego jak Polański o śnie, który go nachodzi każdej nocy, o tej postaci bez twarzy, która go przyzy­wa. Polański staje na środku sceny i ukazuje postać machającą rękoma. Ilu aktorów nie wywoływałoby w tym momencie histerycznych śmie­szków na widowni? Polański nie wy­wołuje. Jest jeszcze odrobinę śmie­szny, odrobinę kabotyński, ale także tragiczny, bardzo tragiczny, jak człowiek, który przekazuje swoje lę­ki, irracjonalne, a przecież mające realną podstawę, bo zbliża się to, co czeka każdego: śmierć.

To wszystko jest bardzo z epoki: stroje, pudrowane peruki, biografie, nazwiska, scena śmierci Mozarta na drewnianym nagim stole, jak z obra­zu jakiegoś słynnego mistrza nider­landzkiego. I niesamowite: Mozarta przywołuje śmierć, którą później małpuje Salieri (ten, który w teorii zniszczył życie przeciwnika na dwo­rze). Salieri wadzi się z Bogiem, czeka na kary, które nie nadchodzą, wreszcie sam ją sobie wymierza. Mo­zarta wrzucają do grobu, dołu, jak tunel z science-fiction, będący trasą robotów. I współczesne: sytuacja artysty - władza, wzajemne powią­zania i zależności, to nie sprawa jed­nej epoki. Mecenat władzy nad ar­tystą trwa, póki istnieje władza, "dwór", układy i pieniądze.

Mozart to artysta, który chce się dostać na dwór, zdobyć łaski władcy, gdyż tylko to zapewni mu egzy­stencję pozwalającą na tworzenie. Shaffer nie przypisuje mu zbytnich ciągot do wolności ducha, jakiejś fi­lozofii, w której kompromisy z wła­dzą miałyby mu zapewnić spokój tworzenia. Mozart jest ponad tym wszystkim. Owszem, bywa u cesarza, kłania mu się, całuje jego rękę, pa­trzy z niepokojem, jak mu się podobała kolejna opera. Powiela pewien kanon zachowania artysty, ale poza tym jest przekonany o swojej war­tości. Będzie zajmował się muzyką bez względu na wszystko.

Salieri: jego całe życie obraca się wokół dworu, na dworze. Ale prze­cież nie jest miernym artystą dlate­go, że zdobył pozycję na dworze. Za­leżność jest odwrotna, zdobył pozy­cję, bo był średni, wygodny, nikomu nie zagrażał. Ale Salieri Łomnickiego jest bardziej skomplikowany niż ta definicja, bardziej przewrotny. Sa­lieri - to znowu wielka rola Łom­nickiego, tym razem na pożegnanie teatru, któremu poświęcił kilka lat życia.

Łomnicki pokazał artystę świado­mego kompromisów, jakie poczynił i korzyści, jakie mu przynoszą. Jego Salieri to sprytny, łakomy, zabobon­ny Włoch - tak jak w tekście u Shaffera, ale to tylko etykietka. Po­za tym to gracz, któremu sprawia przyjemność manipulowanie losem rywala, zmiany biegu rzeczy. To on sugeruje cesarzowi, ile ma wynieść pensja (głodowa) Mozarta na zaszczytnym stanowisku, to on podsu­wa Mozartowi pomysł wprowadze­nia braci masonów do "Czarodziej­skiego fletu", co zamyka Mozartowi drogę do charytatywnej dłoni Maso­nerii. A jednocześnie zdaje sobie sprawę z wielkości Mozarta, ze znikomości własnego zanikającego ta­lentu wobec tamtego geniuszu.

Łomnicki gra Salierego na łożu, a raczej fotelu śmierci, rozpamiętują­cego dawne dzieje (Wiedeń, listopad 1823) oraz w retrospekcji Salierego w sile wieku (lata 1781-1791). Zmie­nia się na scenie. Zdejmuje szlafrok, pod którym ukrywał frak. Zaczesuje i przygładza zmierzwione włosy, zmienia całkowicie głos. Jest w tej zmianie dokonanej na scenie na oczach widzów wielkość i kabotyństwo aktorstwa. Metamorfoza jednak jest znaczna, autentyczna, a nie tylko zamarkowana. Na scenie pojawia się inny człowiek. Łomnicki gra artystę-dworaka miotającego się między zawiścią, nienawiścią, zaz­drością, małostkowością a poczu­ciem rozpaczy. Jego Salieri ma wpływ na bieg wydarzeń, ale jest jednocześnie ich ofiarą. Tak jak jest po prostu ofiarą układów, w których żyje i które stworzyły go takim, jakim go poznajemy na wiedeńskim dworze cesarza Józefa II.

Im mniej ma do powiedzenia jako artysta, tym bardziej zżera go ambi­cja. Nie ustąpi swojego miejsca. Łomnicki wygrywa wszystkie drob­ne radości Salierego, cieszy się kie­dy widzi, że rywal jest infantylnym, naiwnym, łatwym do pokonania na drodze po łaski przeciwnikiem. Ale bywa sentymentalny, kiedy mowa o muzyce, zły, zawistny, zrozpaczony. Jest lisi. Już uwierzyliśmy, że potęga

cechy jego charakteru, że zachwyt nad wielkością muzyki skłoni go do ustępstwa, ale gdzie tam. Do jednej ze znakomitszych scen można zali­czyć tę, kiedy Łomnicki dowiaduje się o kolejnym nieszczęściu Mozarta od swoich zauszników i nagle z za­troskania przechodzi do zimnej ra­dości. Nie jego czyny, a jego twarz w pełni dopiero ukazuje małoduszność tego człowieka, który szamocze się między chłodną kalkulacją a emo­cjami, jednocząc wszystko w walkę przeciwko innemu, tylko dlatego, że tamten jest lepszy.

Reżyseria Polańskiego, przyjem­ność grania w przedstawieniu, któ­re podoba się publiczności, w sztuce niegłupiej i nienatrętnie korespondującej z naszymi czasami "uskrzy­dliła" i innych aktorów. Poza dwie­ma głównymi rolami poziom jest wyrównany i wszystko idzie - o dziwo, jak na polski teatr niezwykle sprawnie. Wszystko jest domyślane, wypieszczone prawie; ustawienie po­staci, narastające szepty, powtarza­nie słów przez zauszników i szpie­gów dworskich tzw. venticellich. Trzeba więc obok pomysłów reży­sera i jego starannie wypracowa­nych układów scenicznych (to komplement) wymienić: Iwonę Głębicką, prostolinijną, lekko wulgarną, bar­dzo niemiecką, rodzinną Konstancję Weber, cesarza Austrii w interpreta­cji Jana Matyjaszkiewicza i barona "Fugę" (Józefa Fryźlewicza), który podrabia głos Waldorffa. Przedsta­wienie pełne jest takich drobnych smaczków, cóż więc - dziwnego, że publiczność dobrze się bawi.

Bo Shaffer to wcale nie biografia Mozarta, to nie tylko rozważania (bardzo zakamuflowane, bo przecież świat komercyjny i biznes) o losie artysty, ale także miejscami dowcip­ny dialog, komedyjne sytuacje, któ­re aktorzy z przyjemnością wygrali. To miny Matyjaszkiewicza jako kul­turalnego, znudzonego, nie najmądrzejszego władcy, to chichot i kary­katuralne stąpanie Polańskiego, to narzekania Łomnickiego przekorne i bluźniercze, że pan Bóg wybrał so­bie na geniusza tego "Amadeusza". To teatr, który ma się podobać wi­dzom i broń Boże, nie może ich znu­dzić, taki teatr, do którego publicz­ność ma chodzić bez istnienia organizacji widowni, co i nas czeka w tym sezonie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji