Artykuły

W Bayreuth z Wagnerem

Gdy tego lata po raz kolejny - chyba ósmy, czy może już dziewiąty - znowu znalazłam się na Bayreuther Festspiele, jako pierwsze z serii przedstawień zobaczyłam ponownie "Tristana i Izoldę", ale w jakże odmiennym kształcie! Moda na nowoczesne inscenizacje trafiła bowiem i do tej Wagnerowskiej świątyni - jak niegdyś zwano Bayreuther Festspiele - a znaczną część winy za to ponoszą niewątpliwie niemieccy krytycy: dla większości z nich przedstawienie realizowane w zgodzie z tradycją świadczy po prostu o beztalenciu i indolencji twórczej reżysera! - relacja Teresy Grabowskiej w Trybunie.

Kiedy po raz pierwszy - a było to równe 20 lat temu - przyjechałam do leżącego nieopodal Norymbergi miasta Bayreuth, od ponad stu lat znanego w świecie głównie dzięki ścisłym związkom z postacią wielkiego niemieckiego kompozytora Richarda Wagnera i urządzanym tam co roku festiwalom jego scenicznych dzieł, pierwszym przedstawieniem, które obejrzałam tam w specjalnie do tego celu zbudowanym teatrze, był "Tristan i Izolda".

Podświadomie "przygotowana" (m.in. dzięki starym rycinom i fotografiom) na spotkanie z postaciami, którym będzie daleko do wizualnego ideału młodych kochanków - przeżyłam ogromną i jakże miłą niespodziankę. Nie najmłodszej wprawdzie, lecz wspaniale śpiewającej i swobodnej aktorsko Izoldzie (sławny sopran dramatyczny Katerina Ligendza) partnerował rewelacyjnie pasujący do roli Tristana młody tenor Peter Hoffman. Śpiewak ten, znany wcześniej jako... utalentowany piosenkarz, z głosem, który może niezupełnie zasługiwałby na miano "wagnerowskiego", nie potrzebował wcale "grać" Tristana - on po prostu nim był! Przedstawienie to, dość tradycyjne w charakterze, pamiętam do dziś właśnie dzięki tym dwojgu wykonawcom oraz rewelacyjnej reżyserii wielkiego J.P. Ponnelle'a.

Gdy zaś tego lata po raz kolejny - chyba ósmy, czy może już dziewiąty - znowu znalazłam się na Bayreuther Festspiele, jako pierwsze z serii przedstawień zobaczyłam ponownie "Tristana i Izoldę", ale w jakże odmiennym kształcie! Moda na nowoczesne inscenizacje trafiła bowiem i do tej Wagnerowskiej świątyni - jak niegdyś zwano Bayreuther Festspiele - a znaczną część winy za to ponoszą niewątpliwie niemieccy krytycy: dla większości z nich przedstawienie realizowane w zgodzie z tradycją świadczy po prostu o beztalenciu i indolencji twórczej reżysera! Nowy "Tristan i Izolda" odbiegał więc całkowicie od realiów, w które Wagner wyposażył libretto; zamiast okrętowego pokładu mamy w pierwszym akcie pokój w zamożnym mieszczańskim domu i takiż pokój zamiast lasu otaczającego stary zamek w akcie drugim. Izolda w banalnej żółtej garsonce i Tristan w byle jakim garniturku nie byli w stanie przekazać najwyższego napięcia emocjonalnego, jakie sugeruje muzyka tego przejmującego dramatu. Nawet piękny naprawdę śpiew szwedzkiej sopranistki Ireny Theorin w tytułowej partii i wspaniale pod batutą Petera Schneidera grająca orkiestra tylko w części ratowały sytuację, ponieważ "nowoczesna" forma utworu okazała się po prostu antyteatralna.

Na szczęście nowa inscenizacja ostatniego z wagnerowskich arcydzieł, tj. "Parsifala", stanowiła pełne przeciwieństwo tamtego spektaklu - tutaj bowiem norweski reżyser Stefan Herheim zaprezentował teatr najwyższej klasy. Niektóre sceny były - i owszem - dość kontrowersyjne, na przykład faszystowskie symbole towarzyszące działaniom złowrogiego czarownika Klingsora (uznano nawet, że trzeba specjalnym napisem prosić publiczność o powstrzymanie się od głośnych demonstracji), ale wszystkie obracały się wokół zasadniczej treści tego uroczystego misterium scenicznego - jak nazwał "Parsifala" sam kompozytor. Całość zaś tętniła życiem i niemal w każdym momencie frapowała widzów zachwyconych poza tym wspaniałym śpiewem festiwalowego chóru - najświetniejszego chyba w Europie - oraz kapelmistrzowską maestrią Włocha Danielle Gattiego.

W monumentalnym cyklu czterech dramatów muzycznych objętych wspólnym tytułem "Pierścień Nibelunga" znowu niezupełnie chyba mógł przekonać odbiorców do swej koncepcji reżyser Tankred Dorst. W przenikaniu do świata legendarnych bogów, złowrogich karłów i szlachetnych bohaterów, postaci i sytuacji współczesnych nam (para młodych ludzi z rowerami, budowa autostrady, gromadka bawiących się niezbyt grzecznie dzieci, kontroler jakichś urządzeń technicznych) może łatwiej byłoby się dopatrzyć bardziej integralnych powiązań z treścią libretta, gdyby reżyser zdobył się na jakiś sensowny pomysł zakończenia całej tetrologii (czyli "Zmierzch bogów"). Niestety, tego wyraźnie zabrakło.

I znowu ratunek przyszedł ze strony samego Wagnera, największej satysfakcji dostarczyła bowiem muzyczna strona spektaklu "Ring". Prowadził ją jeden z najwybitniejszych dyrygentów młodszego pokolenia Christian Thielemann ze świetną festiwalową orkiestrą i śpiewakami, z których przynajmniej kilkoro zasługuje na wyróżnienie: Albert Dohmen - Wotan, Eva-Maria Westbroek - Zyglinda, Kwangchul Youn - Hunding, Christian Franz - Zygfryd.

A teraz o zmianach, jakie niedawno nastąpiły w wagnerowskim świecie w Bayreuth, nie tylko na Zielonym Wzgórzu, czyli w Festspielhausie. Od jesieni ub.r. to wielkie przedsięwzięcie, wciąż pozostające pod artystycznym kierownictwem najbliższej rodziny patrona, ma nową dyrekcję. Wnuk Richarda Wagnera Wolfgang po 43 latach samodzielnego (a 58 wspólnie z bratem Wielandem) szefowania zgodził się na oddanie steru festiwalu dwu swoim córkom: Ewie Wagner-Pasquier (lat 64) i o 33 lata młodszej Katharinie. Obie mają ku temu przygotowanie i choć konfliktów w tej rodzinie nie brakowało - cała literatura na ten temat krąży po świecie - można się spodziewać, że kompetentnie i zgodnie będą zarządzać schedą po pradziadzie. Faktycznym zwierzchnikiem (a może raczej - formalnym?) jest od wielu już lat fundacja utworzona, by łatwiej było rozwiązywać finansowe problemy, a tych przy tak potężnej, choć działającej ok. 3 miesięcy w roku instytucji jest niemało. Finansują ją wspólnie trzy źródła: budżet federalny, land Bawaria i miasto Bayreuth. Wyjątkowość tej placówki kulturalnej o światowym rozgłosie i znaczeniu polega na czymś w innych teatrach operowych nieznanym: otóż Wagnerfestspiele Bayreuth ma wyjątkowo wysoką "samowystarczalność" - ok. 60 proc. kosztów pokrywają wpływy z biletów, w "zwykłych" teatrach oscylują one wokół 10 - 20 proc. Prawda, że bilety na poszczególne przedstawienia są wyjątkowo drogie (ponad 150 euro) i nigdy nie ma na widowni - która liczy prawie 2 tys. miejsc - ani jednego wolnego krzesła. Wręcz przeciwnie - na każde miejsce jest 7 osób chętnych (zamówienia realizowane więc są z opóźnieniem do 10 lat!). Taka frekwencja utrzymuje się tam od bardzo dawna.

Czy w związku z nowym kierownictwem można oczekiwać jakichś zmian? W tym roku nie było to możliwe, ale pewne plany obie panie dyrektorki oczywiście mają. Rozmawiamy o tym z wieloletnim szefem prasowym Festiwalu Peterem Emmerichem.

- Troską nowej dyrekcji będzie wysoki poziom artystyczny wszystkich spektakli, a ten zależy głównie od obsady, jaką można "zdobyć" dla każdej z czołowych partii w dziełach Wagnera. Oczywiste są wielkie i specyficzne wymagania stawiane przez kompozytora śpiewakom. Dlatego nowa dyrekcja zamierza utworzyć w Bayreuth rodzaj studia dla doskonalenia wykonawców, którzy mogą podjąć się kreowania ról w dramatach muzycznych Wagnera; o takie głosy i predyspozycje (osobowości) nie jest dziś na świecie łatwo... Czy inicjatywa studia powiedzie się w praktyce, zależeć będzie od możliwości finansowych. A te nie są chyba najgorsze, skoro w wydawnictwach okołofestiwalowych lista sponsorów - instytucji i osób prywatnych - jest dość pokaźna. Ostatnio przybył jeszcze jeden rodzaj wsparcia i popularyzacji Wagnerfestspiele. Mianowicie firma Siemens dokonała zapisu na DVD całego spektaklu "Tristana i Izoldy" płacąc oczywiście realizatorom. Doskonałej jakości nagranie mogliśmy oglądać w jedną z niedziel na wielkim placu w mieście w towarzystwie - podobno - kilkunastu tysięcy widzów i słuchaczy (ustawiono 2 tys. krzeseł przed gigantycznym ekranem, ale publiczność zajęła na kocykach i własnych siedziskach cały plac w przerwach racząc się piwem, napojami, kiełbaskami i słodyczami). Fonetyczna i wizualna jakość tego zapisu była wręcz rewelacyjna, a impreza miała i tę zaletę, że w zbliżeniach na dużym ekranie przedstawienie miało więcej zalet niż oglądane przez nas w Festspielhausie. Płyty z tym nagraniem sprzedawane będą dopiero w roku przyszłym, projekty zapisu innych spektakli jeszcze się rodzą. Nowością w działaniach nowej dyrekcji była już w tym roku po raz pierwszy przygotowana specjalna realizacja "Holendra tułacza" dla widowni dziecięcej. Rzecz udała się nadzwyczajnie, 10 spektakli sprzedano "na pniu" w 3 dni.

W niedalekiej zaś przyszłości "Gruene Hugel", czyli "Zielone Wzgórze", na którym 133 lata temu odbyło się pierwsze przedstawienie w nowo zbudowanym Festspielhausie, czeka wielka data: dwusetna rocznica urodzin patrona. Do tego jubileuszu przygotowania już zostały podjęte, a jednym z głównych zadań są wielki remont i stworzenie nowoczesnego muzeum z nową salą koncertową w willi Wahnfried, gdzie mieszkał przez ostatnie lata życia Ryszard Wagner. W pobliżu tego domu mieszkał również inny sławny muzyk Franciszek Liszt, skądinąd teść Wagnera, bowiem jego córka Cosima (nieślubna zresztą) była żoną Wagnera i matką trójki jego dzieci. Ale Bayreuth hołubi i korzysta ze sławy nie tylko tej wielkiej dwójki muzyków; znany poeta XIX-wieczny Jean Paul, a jeszcze wcześniej słynna mecenas kultury margrabina Wilhelmina, której imię nosi stara przepiękna opera w centrum miasta, byli również "bajrojtczykami".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji