Artykuły

I nie miłować ciężko, i miłować...

I oto idą zapięci szczelnie

Patrzą na prawo, patrzą na lewo.

A patrząc - widzą wszystko oddzielnie:

Że dom... że Stasiek... że koń..., że drzewo...

Jak ciasto biorą gazety w palce

I żują, żują na papkę pulchną.

Aż, papierowym wzdęte zakalcem,

Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford... że kino...

Że Bóg... że Rosja, radio, sport, wojna...

Warstwami rośnie brednia potworna

I w dżungli zdarzeń widmami płyną

Ten fragment "Mieszkańców" Juliana Tuwima można prze­dłużyć patrząc na sztukę Michała de Ghelderode pt. "Ta­ki piękny dzień": że rewolucja jest przypadkową, że tonie w krwi niewinnych mieszczan, że krwawe po­dziemia "czerezwyczajki" odeskiej, że lud jest głupi, nie dorósł do rzą­dzenia, a ministrami zostają sami łajdacy albo półgłówki. "Pantagleize" Ghelderoda jest dowodem wi­dzenia pewnych spraw oddzielnie. Ghelderode patrzy na rewolu­cję oczyma mieszczucha - jest to wniosek jasny. Ale co zrobić kiedy już w następnej części przedstawie­nia, które wyreżyserował z dużą inwencją Jerzy Kaliszewski w Teatrze Kameralnym, ten sam mieszczański Ghelderode mówi tak wstrząsające rzeczy o terrorze kontrrewolucyj­nym, że nawet najbardziej absur­dalna sceniczna groteska nie potra­fi przytłumić ideowego sensu tego fragmentu sztuki. Dodajmy, że jest to fragment znaczny, decydujący o wymowie ideologicznej utworu. Na to nie ma żadnej rady - Gheldero­de mocniej, bardziej oskarża kontr­rewolucję, niż zamieszki wywołane przez przypadkowego nieszczęśliwe­go wykwintnisia, który jedną ręką pisze broszurki dla anarchistów, a drugą wymachuje na mityngu do zrewolucjonizowanych tłumów. Pi­sarz wyraźnie "obiektywizuje" swo­ją postawę i jedno i drugie uważa za rzecz niegodną człowieka. Ghel­derode jest dialektyczny - wydaje mu się, że jeśli z odrazą patrzy na rozstrzeliwanie "dzieciuchów rewolu­cyjnych", to już z pewnością pokaże prawdę podkreślając, że rewolu­cja jest dziełem przypadku.

Michał de Ghelderode trafia po raz pierwszy do naszych przybytków sztuki scenicznej. Jest to pisarz, któ­ry zadebiutował dość wcześnie, bo w roku 1918. Wtedy właśnie wystawił pierwszą sztukę, po czym oświad­czył, że będzie wyłącznie pisał prozą. Nic z tego nie wyszło. W roku 1930 i 34 wystawia "Pantagleiza", w 1934 "Czerwoną magię", w roku 1942 "Hop, signor!". Ghelderode jest pisarzem belgijskim - Flandria zajmuje w jego twórczości miejsce ważne, bo wyznaczające niektórym jego utworom aurę plastycznych ba­śni breughelowskich. Lapidarnie lecz bardzo trafnie określił postawę pisarza Jan Błoński w 4 nr "Dialo­gu" z roku 1956.

"...nie można Ghelderoda przyjmo­wać "rozważnie" i obojętnie. Rzadko ma się wrażenie, czytając nieznane­go pisarza, iż wchodzi się wraz z nim w nowy, rzeczywiście nowy i szcze­gólny świat, który przedtem trudno było nawet przeczuć... Rozpętany ro­mantyzm, wulgarny brutalizm czy melodramatyzm efektu, absolutny brak umiaru i diaboliczna pewność siebie - wszystko to wydało mi się konieczne, niezbędne, przydające tylko barwy i smaku przedziwnym wydarzeniom, jakie rozgrywają się w teatrze Ghelderoda".

"Pantagleize" w Teatrze Kameral­nym ma oprawę scenograficzną Józefa Szajny. Oprawa ta jest zdumie­wająco jednakowa wobec innych opracowań tego artysty i równocze­śnie zdumiewająco inna od sceno­grafii np. "Księżniczki Turandot". Szajna jest po prostu w sztuce Ghelderoda bardziej komunikatywny: ol­brzymie oczy przysłonięte chmurą z kolumn gazetowych wyznaczają na­strój sztuki, który nie zawsze potrafili uchwycić aktorzy.

Jerzy Kaliszewski posługiwał się zręcznie prawem, do groteski. Usprawiedliwia go w pełni sam tekst sztuki - groteskowo niekonsekwen­tny, często niejasny, tak, jak nieja­sny jest w ogóle nadrealizm, który w skojarzeniach myślowych belgij­skiego pisarza jest widoczny, a na­wet natrętny (wystarczy posłuchać dobrze wierszy Lekidama - mło­dzieniaszka, ufryzowanego poety). Czy jednak ta groteska nie przysło­niła zasadniczych treści utworu? Za­równo tych "kontrrewolucyjnych" jak i "rewolucyjnych"? W ogólnym tonie - chyba nie, w niektórych szczegółach jednak wolałbym trochę naturalizmu. Tekst np. powiada wy­raźnie, że Pantagleize - przypadko­wy wódz rewolucji - ginie dobity przez dowódcę plutonu egzekucyj­nego. U Kaliszewskiego wszystko zo­stało zredukowane do markowanej czynelami serii strzałów. Autor tę sprawę widzi inaczej, nadaje jej mo­cniejszy sens przez wprowadzenie właśnie na scenę faktu brutalnego, wstrząsającego. Nie zawsze trzeba rezygnować z zapisu twórcy.

Wśród aktorów najtrudniejszą ro­lę do zagrania miał oczywiście Ka­zimierz Witkiewicz. Troszkę był on za poważny i sataniczny. Dopiero ostatnia scena śmierci Pantagleiza, kiedy przypadkowy wódz rewolucji łagodnie, w sposób wykwintny nie­mal wykrzykuje rewolucyjne hasło: "Taki piękny dzień!" została przez Witkiewicza zrobiona w sposób bli­ski doskonałości.

Dużą sensacją przedstawienia "Ta­ki piękny dzień!" jest rola Piotra Pawłowskiego. Jego adwokat dy­styngowany, który w zależności od postawy sądu albo "wkopuje" swo­ich klientów albo ich broni, jest po­kazany z dużym rozmachem aktorskim. Pawłowski pokazuje całe tchó­rzostwo nieszczęsnego sługi ustroju, który zarabia "parę groszy".

Roman Wójtowicz w roli policjan­ta był bardzo wesołą postacią, po­wiedziałbym - aż za wesołą. Bam-Bula Jerzego Nowaka był w miarę krzykliwy, niesamowity i poczciwy. Nie rozumiem dlaczego kelner czyli prawnik musi grasserować. Przecież Marian Słojkowski bez tego byłby i tak dobry, jak jest z narzuconą, bóg wie przez kogo, manierką. A może w tekście tak jest? Anarchista Bergol w wykonaniu Michała Żarneckiego był podobny do pirata - można i tak. Podobno anarchiści są podobni do piratów. Stanisław Gronkowski jak zwykle bardzo lekko, fi­nezyjnie niemal potraktował postać poety sławiącego w zależności od kierunku wiatrów politycznych - możnych tego świata. Zbigniew Filus w roli generała Mac-Buma po­kazał dzielność żołdaków z najlep­szej strony. Tak, z najlepszej strony. Trzęsący portkami generał Mac-Bum nawet przed sądem budzi naszą sympatię, tak jak budzą odrazę żoł­dacy maszerujący w ordynku i śpie­wający piosenkę zarówno banalną jak i beznadziejną (dobrze grali żoł­nierzy Jan Krzywdziak i Janusz Zawirski). Halina Kwiatkowska w roli Racheli Silberschatz i Zofia Więcławówna jako sprzedawczyni piosenek nie były dalekie od tekstu. W pozo­stałych rolach wystąpili Władysław Neubelt (szef biura), Tadeusz Śliwiak (zastępca szefa biura) i Władysław Olszyn (nadgenerał), który krzyczał tak niemiłosiernie z wyso­kości sędziowskiego stołka, że słu­chać "hadko". Ale to sprawa reży­sera.

"Celem Teatru - a mego w szcze­gólności - nie jest pocieszenie ani też zasmucenie. Teatr jest stwier­dzeniem..." "Pantagleize" wyraźnie przeczy temu zdaniu Ghelderoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji