Artykuły

Demoludy. Odsłona pierwsza

Zaczęło się hucznie, ale Demoludy nie zapowiadają się wesoło. Określą podobieństwa i odmienności teatrów z krajów byłej Jugosławii - o Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Demoludy w Olsztynie pisze Ada Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.

Przez żołądek do serca? W takim klimacie rozpoczął się Międzynarodowy Festiwal Demoludy. By zachęcić widzów do oglądania spektakli, teatr Jaracza na dzień dobry zaserwował festyn i darmowy koncert na teatralnym dziedzińcu. Hasłem przewodnim były oczywiście Bałkany - jako że w tym roku Demoludy sięgają do krajów byłej Jugosławii.

Nikt nie spodziewał się takich tłumów. Przynętą zapewne okazała się degustacja tradycyjnych potraw bałkańskich i otwarte mistrzostwa Warmii i Mazur w balote - pradawną, ale wciąż popularną grę. Francuzi mówią na to bule, Polacy grają w kulki, a ci znad Adriatyku grają właśnie w balote. Grali też na scenie - rockowo i skocznie Kuska Brothers, a jazzowo Aron Blum Balkan Stetl Orkestar. Koncert nazwany Poliż Balkan Mjuzik łączył bałkańskie rytmy przefiltrowane przez słowiańskie dusze.

Największą atrakcją okazał się jednak pchli targ, czyli buvljak. Organizatorzy nazwali to "teatralnym mydłem i powidłem" i trafili w dziesiątkę. Wyprzedawali sceniczne rekwizyty, dekoracje i teatralne stroje. Można było kupić gliniane matki boskie (5 zł sztuka), maszynę do szycia Marka Hłaski (10 zł), habit (20 zł), styropianowego konia (100 zł), olbrzymią replikę radia Pionier wymiarów porządnego segmentu i angielską budkę telefoniczną (800 zł). Chętnych nie brakowało. Teatr zasilił swoje konto, a przy okazji opróżnił magazyny przed generalnym remontem, jaki już niedługo. Na ile jednak zachęcił do uczestnictwa w spektaklach?

Na festynie można było kupić prawie wszystko poza jednym. Nikt nie sprzedawał biletów na nadchodzące sztuki. Skoro ludzie wpadli w szał zakupów, a tak można określić to, co się działo, zapewne zdecydowaliby się wrócić do teatru - już nie na przyjemne, ale na pożyteczne. Zapraszano ludzi do teatralnych kas.

Zaczęło się hucznie, ale Demoludy nie zapowiadają się wesoło. Na scenie będzie można zobaczyć nową dramaturgię byłej Jugosławii skupioną wokół tematu przewodniego "Strefa tożsamości". Nie trzeba podkreślać, że tożsamość ta naznaczona jest historią, co odbija się w twórczości - często niedostrzeganej na Zachodzie. Bo - jak podkreślają organizatorzy festiwalu - po zmianach ustrojowych teatry krajów byłego bloku socjalistycznego zaczęły żyć osobno, bez bliższego kontaktu. I właśnie Demoludy pozwalają odkryć i rozpoznać kulturę sąsiadujących narodów, określić podobieństwa i ich odmienności.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, na pewno chodzi o pieniądze. I o tym mówi pierwszy spektakl "O szczerości albo odpowiedzialność kapitału", który przywiózł ze sobą chorwacki reżyser Mario Kovač. Swoją inscenizacją zwraca uwagę na problem dofinansowania rodzimej sztuki. Nie jest najlepiej - urzędnicy wydają grube miliony, a aktorzy klepią biedę i dorabiają na boku - w serialach, reklamach czy dobrze prosperujących firmach. By nie być gołosłownym przedstawia kilka "typów aktorskich" - od tego z dyplomem aktorskim po zupełnego amatora. I w tych opowieściach ukryty jest klucz przedstawienia. Opowiadane historie są szczere, otwarte - każdy aktor mówi o swoim życiu, stanie konta i perspektywach. Również reżyser nie ucieka od prawdy i rozlicza się ze spektaklu - tłumaczy, na co poszły pieniądze z dofinansowania. Rachunek po rachunku.

"O szczerości albo odpowiedzialność kapitału" trudno nazwać spektaklem. To coś w rodzaju spowiedzi, sprzeciwu wobec zastanej skostniałej sytuacji. Pomysł Kovača bliższy jest telewizyjnemu talk-show niż teatralnym uniesieniom. Reżyser wciela się w rolę prowadzącego, który po kolei wywołuje bohaterów i zadaje im pytania. Z odpowiedzi na odpowiedź uzyskuje dowody na to, że państwowe dotacje gdzieś przeciekają przez palce. Na pewno nie motywują zaangażowanych artystów. Kovač porusza niewygodny temat w Chorwacji, czym zamyka sobie drogę do kolejnych dotacji. Jednak - jak podkreśla - nie to jest dla niego najważniejsze. Liczy się pokazywanie rzeczywistości i próba jej naprawienia. Na ile jednak ten spektakl to zmieni? Twórcy nie dają sobie nadziei.

Sztuka wśród olsztyńskiej widowni wzbudziła wiele kontrowersji. Jedni przyklaskiwali Kovačowi i gratulowali odwagi, inni brak zainteresowania tłumaczyli jednym słowem: nuda. Na pewno w odbiorze spektaklu nie pomogła tłumaczka, która - czując się pewnie na scenie - zaczęła zachowywać się jak aktorzy. Nie to, że paliła papierosy na scenie, to przede wszystkim nie tłumaczyła rzetelnie - nie cytowała twórców, ile ich parafrazowała. Jej wypowiedzi i wtrącenia rozbijały przedstawienie. Pomimo tego chorwacki występ to istotny głos wpisujący się w "strefę tożsamości" krajów byłej Jugosławii i w teatralną mapę świata. Bo Kovač nie gra, Kovač się żali. Na żywo.

Chorwacji nie koniec. Za tekst Ivany Sajko wziął się Giovanny Castellanos i wyreżyserował "Kobietę-bombę" - sztukę, która swoją premierę ma właśnie podczas Demoludów. To festiwalowa propozycja olsztyńskiej Sceny Margines. Monolog kobiety-kamikaze rozbity został na cztery głosy. W ten sposób reżyser stara się pokazać, że może i w kobiecie tkwi waleczna siła, ale nie jest ona zabarwiona heroiczną krwią, ile odkupieniem kobiecej niedoskonałości - zdrady, nieposłuszeństwa i cudzołóstwa. Tylko śmierć okazuje się zbawieniem. Castellanos bawi się formą, zasypuje widza gestami, przedmiotami, słowami, dźwiękami. By widz się nie zagubił, wciąga go w grę - są wspólne zdjęcia z aktorami, szampan, oglądanie zdjęć z dzieciństwa. Na ile to jednak pomaga w zrozumieniu przesłanek kobiety-bomby? Czyżby życie to zabawa?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji