Artykuły

Wobec św. Stanisława

Nie sposób przywołać historii jako takiej, jednak jej opowiadanie, ucieleśnianie i głośne świadczenie o niej już jest jej przywołaniem - o spektaklu "Tryptyk Stanisławowski" w reż. Tadeusza Malaka prezentowanym w katedrze wawelskiej na inaugurację III Festiwalu Dramaty Narodów pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Oszczędna w formie i (nazbyt) bogata w treść wieczornica w katedrze wawelskiej to pod wieloma względami zjawisko nietypowe. Z jednej strony z pewnością spodobać się mogła spragnionym sztuki słowa widzom (czy też słuchaczom), których współczesny, widowiskowy teatr reżyserów nie rozpieszcza. Żywe słowo, podane w majestatycznej oprawie katedry może być pociągające i atrakcyjne. Srogie rozczarowanie jednak spotkało tych wszystkich, którzy przyszli obejrzeć przedstawienie. Wzniosłe strofy i akapity prezentowanych tekstów niewiele miały wspólnego ze współczesnym teatrem. Stały się raczej próbą wskrzeszenia tradycji teatru rapsodycznego, w którym na zanalizowanym, zrozumianym i inteligentnie podanym słowie zasadzał się spektakl.

Wśród zastrzeżeń i wszelkich niedostatków wawelskiego pokazu, nie można pominąć milczeniem faktu, że oto na naszych oczach teksty poetyckie nieomal ucieleśniały się. Konfesja św. Stanisława, jedna z najistotniejszych i najlepiej wyeksponowanych przestrzeni katedry, stanowiła bowiem tło wizualne dla całej zaaranżowanej sytuacji, a przywołany król-kat pojawiał się tylko po to, by z goryczą, po raz kolejny, rozpoznać swoją moralną klęskę. Nie sposób przywołać historii jako takiej, jednak jej opowiadanie, ucieleśnianie i głośne świadczenie o niej już jest jej przywołaniem. Rzecz jasna, nie jest to historia jako taka, a jedynie to, co z historii wybrał i przetworzył poeta. Dlatego to jego wizja na jeden wieczór zyskała pierwszeństwo nad "obiektywną", podręcznikową narracją historyczną. W taki sposób twórcy widowiska osiągnęli ten rzadki poziom wzruszenia, wynikający z jednolitości dzieła z przestrzenią, w jakiej się ono znajduje. Uświadomienie sobie, że cała akcja odbywa się przy trumnie tego samego biskupa, o którym pisali wszyscy trzej autorzy jest silnym doznaniem.

Gwiazdą wieczoru był Jerzy Trela. Aktor chyba najpokorniej ze wszystkich podszedł do powierzonego sobie fragmentu. Wygłaszając ogromny monolog Trela pozwalał słuchaczom faktycznie uwierzyć w wywoływane przez tekst emocje. Właściwie pozbywszy się gestykulacji, Trela pozwolił słuchaczowi intensywnie uruchomić wyobraźnię, a łamiąc rytmikę tekstu, osiągnął nieoczekiwaną wierność. To ostatnie nie udało się, niestety, Dorocie Segdzie, która, wpadając w patos, starała się w sztuczny sposób osiągnąć napięcie. Bez podparcia w postaci środków teatralnych, aktorka poddała się niepotrzebnej, nieznośnej przesadzie. Mógł podobać się również Grzegorz Mielczarek, subtelnie cieniujący wygłaszane słowa, przez co nadawał im nieoczekiwanej miękkości lub wydobywał intensywność punktów kulminacyjnych wiersza.

Złożenie w jedno rapsodu z dzieła Słowackiego, pieśni Wyspiańskiego i dramatu Wojtyły stworzyło przestrzeń intensywnego dialogu wokół relacji między tronem a ołtarzem, zawartych w okrutnej legendzie o biskupie Stanisławie. Każdy z twórców widział tę kwestie inaczej. Tym, co skupiło uwagę Tadeusza Malaka i Jacka Popiela, autorów scenariusza do widowiska, jest relacja między mitem/legendą a napięciem, jakie musiało wystąpić między faktycznie żyjącymi w przeszłości osobami. Słowacki powierzył opowieść królowi, dodając mu nadprzyrodzony poziom Ducha wędrującego z ciała w ciało. Wyspiański skupił się na wątkach legendarnych i wydobyciu tragicznego poziomu całej sprawy. Tekst Wojtyły stał się w pokazie komentarzem dla całej historii, zdystansowanym historycznie, dodającym szlachetnej patyny czasu.

Otwarcie poświęconej Słowackiemu edycji Festiwalu Dramaty Narodów kompilacją tekstów zdawałoby się wskazywać na istotność odnalezienia elementów korespondujących z jego twórczością w literaturze polskiej. Skomponowanie jednolitego utworu z twórczości trzech artystów, do tego umieszczenie go w tak idealnie korespondującej z nim przestrzeni, nie przełożyło się na zdecydowanie interesującą propozycję. Ciekawsze elementy pokazu (np. znakomity chór katedralny) kontrowane były słabszymi (muzyka organowa na finał - jakby rodem z filmów akcji). Pozostaje czekać i ostrzyć zęby na więcej Słowackiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji