Artykuły

Opera według Mariusza Trelińskiego

Ten młody reżyser filmowy i teatralny od kilku lat nadaje ton realizacjom operowym na polskich scenach. Jego inscenizacje wprowadzają polską operę w świat zupełnie innej estetyki i stylu. Reżyserowane przez niego przedstawienia wywołują żywe reakcje publiczności oraz burzliwe dyskusje wśród operowych fanów i recenzentów - pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Placido Domingo, obejrzawszy na wideo głośną warszawską inscenizację "Madame Butterfly", zaproponował Trelińskiemu [na zdjęciu] przeniesienie jej na scenę kierowanej przez siebie Opery w Waszyngtonie. Po jej sukcesie zdecydował o realizacji, w koprodukcji z polskimi teatrami operowymi, "Don Giovanniego" i "Andrea Chénier".

Pierwszym głośnym operowym sukcesem Trelińskiego była zrealizowana w maju 1999 roku popularna "Madame Butterfly" Pucciniego, którą niemal zgodnie okrzyknięto wydarzeniem warszawskiego sezonu teatralnego. Zachwycano się nowoczesną, odstępującą od rodzajowego realizmu formą inscenizacji wywiedzioną z japońskiego teatru kabuki, jej stylistyką oraz wysmakowaną kolorystyką nabierającą symbolicznego znaczenia. Ale już wystawiony w 2000 roku "Król Roger" Szymanowskiego, choć w zasadzie skupiał się na dramacie tytułowego bohatera, wywołał burzliwą dyskusję kwestionującą nadmiar pomysłów inscenizacyjnych przytłaczających muzykę. "Spektakl jest wizualnie bardzo interesujący... A równocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że to wszystko jest wielkim nieporozumieniem artystycznym zmuszającym do poruszenia elementarnych kwestii dotyczących tego utworu i w ogóle roli teatru" - powiedział na łamach "Ruchu Muzycznego" L. Erhardt.

Trochę uspokoiło się po utrzymanym w czarno-białej tonacji "Otellu" (2001), którego inscenizację zainspirowało zdanie Victora Hugo: "Czym jest Otello? Jest nocą. Ogromną fatalną postacią. Noc jest zakochana w dniu. Ciemność kocha jutrzenkę...". To dlatego czerń i biel symbolizują tutaj odwieczną walkę dobra ze złem. Ale już liryczny "Eugeniusz Oniegin" Czajkowskiego, wystawiony wiosną 2002 roku, wywołał kolejne wątpliwości (zarzucano mu m.in. uczuciową pustkę - J. Marczyński), które po premierze "Don Giovanniego" Mozarta w grudniu tego samego roku urosły do rangi burzy! Jeżeli w "Onieginie" różnica zdań była dość letnia: największe wątpliwości wzbudził dekadencki pokaz mody zamiast poloneza, to w "Don Giovannim" W.A. Mozarta osiągnęła temperaturę wrzenia. "Pudełko z nonsensami", "Nowoczesne zabawki chłopca", "Don Giovanni po psychoanalizie" - to tylko kilka tytułów recenzji omawiających tę premierę.

Za to poznańską inscenizację "Andrea Chénier" U. Giordano (premiera w kwietniu 2004) przyjęto znowu niemal jednogłośnym zachwytem. "Mariusz Treliński kolejny raz pokazał, że potrafi stworzyć niekonwencjonalny spektakl utrzymany we właściwej sobie estetyce, o wyrazistej wymowie i czytelnym nawiązaniu do niedawnej historii. Tutaj mamy dwa światy; świat odchodzącej arystokracji symbolizowany przez kolekcję przyszpilonych owadów zderza się z rewolucją niosącą chaos i zniszczenie. Studium terroru, w które wpisał Treliński tragiczne ludzkie losy. Pełno tu wymownych symboli i aktualnych odniesień" - napisałem w swojej recenzji.

Wspomniane przeniesienie "Madame Butterfly" na scenę kierowanej przez Placida Dominga Opery Waszyngtońskiej zostało wręcz owacyjnie przyjęte przez amerykańską krytykę ("geniusz", "objawienie" - to najczęściej używane określenia) i otworzyło Trelińskiemu okno na świat. W Los Angeles podziwiano jego "Don Giovanniego", który zebrał tam znacznie wyższe oceny niż u naszych recenzentów. Po tym przedstawieniu Placido Domingo powiedział, że "w całej swojej karierze tylko raz spotkał reżysera - był nim Jean-Pierre Ponelle - który dysponował porównywalnym wyczuciem muzycznym". W tym roku Treliński wrócił na waszyngtońską scenę, tym razem pokazał zrealizowanego wcześniej w Poznaniu "Andrea Chénier". Premierą dyrygował Placido Domingo. Ogólnie inscenizacja się podobała, a w jednej z recenzji napisano, że jest to przestawienie dowodzące dużej wyobraźni reżysera.

Ostatnią realizacją Trelińskiego jest "Dama Pikowa" Czajkowskiego, wystawiona na scenie Opery Narodowej w Warszawie (premiera 19 grudnia). Przed rokiem poznała tę inscenizację publiczność Staatsoper Unter dem Linden w Berlinie. Ani w Berlinie, ani w Warszawie nie spotkała się ona z entuzjastycznym przyjęciem zarówno ze strony publiczności, jak i krytyki. "Jakoś nie tylko nie potrafił naładować swojej scenicznej wizji emocjonalną 'elektrycznością', ale też nie nadał jej gęstniejącej z minuty na minutę mrocznej atmosfery. Wielu scenom zabrakło charakterystycznego w tej operze niepokoju i dramatycznego napięcia, a bohaterom psychologicznej prawdy" - napisałem w swojej recenzji.

Nie zmienia to jednak faktu, że przedstawienia Trelińskiego, realizowane wspólnie ze stałym zespołem: Boris F. Kudlicka - scenografia, Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk - kostiumy, Emil Wesołowski - choreografia i Felice Ross - reżyseria świateł, są niezmiernie efektowne teatralnie. I chociaż czasami tryskają nadmiarem pomysłów inscenizacyjno-plastycznych, to jednak niezmiennie porywają dynamiką, zwartą konstrukcją dramaturgiczną, ekspresją i intensywnością emocji. Ale przede wszystkim Treliński uwalnia operę z koturnowości, nadając jej nowoczesną formę i stylistykę. Proponowany przez niego teatr pozbawiony jest historycznego kostiumu i historycznej dosłowności. Jednym słowem - zrywa z operowym skansenem. W zamian widz otrzymuje finezyjną grę symboli i uniwersalizm zawartych tam idei i problemów. Realizowany przez niego obraz ma rozmach i specyficzny układ przestrzenny, często też uzupełniany jest techniką filmową. Niezmiernie ważnym czynnikiem w jego budowie jest rozległa przestrzeń i światło nadające odpowiedni klimat oraz intensywny kolor urastający często do roli symbolu. Wszystko to podporządkowane jest jednak przekazowi niesionemu przez głównych bohaterów.

Siła jego spektakli tkwi w jedności scenicznych działań i muzyki oraz w umiejętnym wciąganiu zafascynowanego widza w orbitę scenicznych wydarzeń. Można się nie zgadzać z tym czy innym rozwiązaniem, ale nie można pozostać obojętnym wobec tego, co dzieje się na scenie. Intensywność wrażeń bywa często wręcz porażająca! Tak dzieje się w ostatniej scenie "Otella", kiedy po ogromnej białej ścianie zaczynają ściekać ogromne czarne krople (krwi?), czy w "Andrea Chénier", gdzie krew na samym początku spływa po żyrandolu, a później już dosłownie płynie strumieniami. Treliński jednym gestem, jedną zastygłą pozą potrafi dodać psychologicznej prawdy i dramatycznej głębi swoim postaciom kreślonym zresztą z dużą precyzją. Jest to zarazem teatr pełny wymownych symboli, wieloznaczności, ostro skontrastowanych barw i specyficznego klimatu. "Każda muzyka zawiera w sobie obrazy, wizje, które trzeba odkryć i doczytać... Maluję więc opery, nie psychologizuję, bo siła oddziaływania opery tkwi przede wszystkim w obrazie" - powiedział Mariusz Treliński w jednym z wywiadów. "Reżyserując operę, próbuję odnaleźć w muzyce wewnętrzny rytm obrazów, które układają się w opowieść" - stwierdził w innym. Te zdania wydają się najtrafniejszym określeniem istoty teatru operowego realizowanego przez tego twórcę.

Najbliższe operowe plany Mariusza Trelińskiego obejmują wystawienie "Orfeusza i Eurydyki" Ch.W. Glucka na scenie Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji