Artykuły

Słowacki. Tekst na okoliczność

200 lat temu urodził się nasz wieszcz. Co z tym począć? Oto parę pomysłów z okazji Roku Słowackiego. Okoliczność jest poważna, wypada zatem zacząć po bożemu: 4 września 200 lat temu o siódmej wieczorem urodził się w Krzemieńcu Juliusz Słowacki. Zaznaczyć trzeba - dla ścisłości - że wedle obowiązującego wówczas kalendarza starego stylu nasz 4 września był 23 sierpnia i tego właśnie dnia poeta obchodził swoje urodziny - pisze Marcin Sendecki w Przekroju.

Mamy więc, jak przystało, oficjalnie ogłoszony Rok Słowackiego, zasadniczo dość niemrawy, jeśli chodzi o natężenie związanych z nim wydarzeń - i chyba bledszy w porównaniu z takimż oficjalnym "rokiem" w 1999 (w 150. rocznicę śmierci i 190. urodzin), którego zresztą nikt już nie pamięta. Nic dziwnego, nie wiadomo przecież, co dziś począć z romantycznym poetą. Nie da się go wykorzystywać tak, jak ze zmiennym szczęściem postępujemy z Chopinem - eksportowo i wizerunkowo. Nie ma - i chyba być nie może - przekładów, które oddałyby kunszt językowej machiny Juliusza i miałyby szansę wryć się w świadomość obcojęzycznej publiczności, nawet gdyby jakąkolwiek publiczność podniecały jeszcze wiersze pisane dawno temu w dziwacznym narzeczu. W kraju zaś szkolna dziatwa atakowana jest podwójnym komunikatem, że poeta "wielkim był" - najpierw podawanym w dobrej wierze, potem szyderczo obśmiewanym przez Gombrowicza, który też "wielkim był", więc rzecz cała skutkować musi przedziwnym mętlikiem.

Żyło ludzi mnóstwo i wszyscy pomarli

Największy pośmiertny triumf miał Słowacki oczywiście przed wojną. Kiedy jego szczery wielbiciel Józef Piłsudski doszedł do pełni władzy po zamachu majowym, umyślił uczynić z poety kogoś w rodzaju ojca założyciela niepodległej Polski. I dopiął swego w prawdziwie wielkim stylu.

W czerwcu 1927 roku szczątki Juliusza sprowadzono z wielką pompą do kraju. Po uroczystościach w stolicy (przez katedrę Świętego Jana przewinęło się podobno sto tysięcy osób) trumnę uroczyście przewieziono do Krakowa i złożono obok Mickiewicza i grobów królewskich na Wawelu. Warto zauważyć, że dość późno się to odbyło, między innymi z tego względu, że duchowieństwo wcale nie paliło się do dopuszczenia nie całkiem prawowiernego poety "między króle" - morderczą uwagą o wierszach Słowackiego jako "Kościele bez Boga" popisał się już Mickiewicz.

Były zresztą i inne projekty, jeszcze za czasów zaborów - ten na przykład, by pochować Juliusza w Tatrach. Optowali za tym Sienkiewicz i Stanisław Witkiewicz. "Trudno zrozumieć, dlaczego ten wspaniały pomysł (...) nie został zrealizowany - pisze w "Słowackim. Encyklopedii" Jarosław Marek Rymkiewicz - i dlaczego Słowackiego pochowano (...) w wilgotnych ciemnościach wawelskich podziemi, a nie w niedostępnej ścianie Giewontu. Pewnie stało się tak dlatego, że właśnie tacy jesteśmy, my Polacy: coś sobie pięknie wymyślimy, ale nie potrafimy tego zrealizować - i zaraz też o tym, że coś pięknego wymyśliliśmy, zapominamy".

Na pociechę mamy jednak wspaniałe przemówienie marszałka na wawelskim dziedzińcu. Piłsudski, wychodząc od genialnego w swej aksjomatycznej prostocie zdania: "Żyło ludzi mnóstwo i wszyscy pomarli", dowodził, że Słowacki zapewnił sobie nieśmiertelność w ludzkiej pamięci i idzie jako "Król-Duch" do krypty - tu nierozstrzygnięta do dziś kontrowersja - bo (lub "by") "królom był równy".

Zostały z tamtych czasów także poświęcone Słowackiemu bardzo ładne wiersze - najsławniejsze pióra Lechonia i Tuwima, ale jest ich znacznie więcej i można by (to mój okolicznościowy pomysł numer jeden) zebrać je, opracować i wydać (a jeśli ktoś już to kiedy zrobił - zdaje mi się, że nie - wznowić, uzupełnić i tak dalej).

Dwie dychy z Julem

Tymczasem najbardziej oficjalnym projektem rocznicowym jest edycja specjalnego banknotu ze Słowackim przez Narodowy Bank Polski. 23 września ma się ukazać w kilkudziesięciotysięcznym nakładzie dwudziestozłotówka z wizerunkiem poety. Nominał nie najwyższy, ale normalnie spoziera z dwudziestki Bolesław Chrobry, więc wstydu nie ma. Dlaczego jednak nikt nie wpadł na pomysł naprawdę ambitny? Wiadomo, że w ostatnim dziesięcioleciu żywota Słowacki nieźle sobie radził, inwestując i obracając akcjami.

Wbrew krążącym o nim wówczas opiniom (i naszemu stereotypowemu wyobrażeniu romantycznego poety) okazał się - zauważa Rymkiewicz - "człowiekiem oszczędnym, roztropnym i przezornym". Gdyby więc - pomysł numer dwa - nazwać warszawską giełdę imieniem Słowackiego, byłoby zarazem zabawnie, ambitnie i prorynkowo.

Podejrzanie prorynkowo zapowiada się natomiast drugie (i bodaj ostatnie spektakularne) rocznicowe wydarzenie. Oto 4 września ma się odbyć premiera filmowej wariacji Dariusza Zawiślaka na temat "Balladyny", która dzieje się współcześnie w Nowym Jorku. Obok polskich aktorów (w podwójnej roli Balladyny-Aliny Sonia Bohosiewicz) na ekranie pojawi się sama Faye Dunaway w roli Doktor Ash wzorowanej na Pustelniku. Wszystko więc wygląda pięknie i nie martwi mnie nawet zapowiedź wypuszczenia stosownej gry internetowej. Gorzej, że wedle twórców "film kierowany jest do szerokiej publiczności: gimnazjalistów i uczniów szkół ponadgimnazjalnych oraz widowni międzynarodowej", więc czuję się odrobinę wykluczony, choć zarazem ciekaw efektu takiego skrojenia naszego krwawego dramatu.

Sam Słowacki do Nowego Jorku (i w ogóle do Stanów) nigdy nie dotarł (ciekawe, że poznał bawiącego w Paryżu Jamesa Fenimore'a Coopera, autora "Ostatniego Mohikanina"). Podróżnikiem był jednak co się zowie. Mimo wątłego zdrowia ("suchoty gardlane" i astma) zjeździł kawał świata i jako wieczny niemal tułacz może spokojnie trafić do przekonania wyprawiającej się dziś we wszystkie strony globu młodzieży. Pokrótce: Krzemieniec, studia w Wilnie, wyprawa nad Morze Czarne, od lutego 1829 do marca 1831 roku Warszawa, potem Prusy, Londyn, wreszcie Paryż - główna emigracyjna baza, skąd wyruszał nad ocean do Pornic, Szwajcarii, Włoch. No i wielka podróż wschodnia (1836-1837): z Włoch do Grecji, potem Egipt, Syria, Palestyna, na koniec kilkutygodniowy pobyt w libańskim klasztorze Betcheszban, gdzie powstał "Anhelli", a gdzie dziś jest stała wystawa poświęcona pamięci poety.

Szatan, szatan!

Pewnie to jednak zbyt mało, by Słowackiego na masową skalę zrewitalizować. Tysiące stron jego dzieł są na podorędziu, ale znaczki na papierze słabo wyglądają w telewizji, nieprawdaż?

Nie grożą mu też chyba (na szczęście) - tak jak zapatrzonym weń poetom warszawskiego powstania czy Białoszewskiemu - rockowe śpiewogry, które tak rozgłośnie unicestwiają poezję ku ogólnej satysfakcji.

Jakieś atrakcje - na kanwie nie wierszy, lecz życiorysu - można by przecież przy święcie zorganizować. Lubimy historyczne inscenizacje? Może raz zamiast wojennej strzelaniny zrekonstruować zderzenie sań na Nowym Świecie w lutym 1829 roku, z którego świeżo przybyły do Warszawy poeta cudem wyszedł bez szwanku? (taki właśnie obrazek otwiera ładny "Portret Słowackiego" Pawła Hertza). A jeśli nie można obejść się bez broni, to jest pojedynek (rok 1841) z niejakim Ropelewskim, który wyzwał poetę (ponoć za poduszczeniem Mickiewicza) urażony fragmentami "Beniowskiego" - choć obyło się bez strzałów, bo Ropelewski ostatecznie stchórzył.

Wreszcie, jako że Słowacki był modnisiem pierwszej wody (i często opisywał swe stroje, ot: "miałem białe szarawarki, kamizelkę białą kaszmirową, w ogromne różnokolorowe kwiaty, tak jak dawne suknie damskie, i kołnierz od koszuli odłożony - do tego dodajcie laseczkę z pozłacaną główką i glansowane rękawiczki, a będziecie mieli Julka..." - list do matki, 1832 rok), spróbujmy sobie wymarzyć rekonstrukcję i rewię strojów Słowackiego prezentowanych przez kwiat młodego polskiego aktorstwa. Cóż to by była za duchowa pociecha w czasach kryzysu!

Najradykalniej do uprzystępnienia Słowackiego podszedł zapewne Jan Zieliński (krytyk, edytor i profesor literatury). "Chodziło mi także o napisanie takiej biografii Juliusza S., która trafi do (...) generacji maturzystów (...). Do młodych ludzi, których trudno czymś zadziwić" - napisał we wstępie do swego niedawno wznowionego "SzatAnioła", w którym odsłonić chciał szatańsko-anielską naturę Juliusza.

Obiecuje zatem Zieliński "pisać o jego satanistycznych ciągotach. I o druidyzmie. Pisać o fanfaronadach. O bufonadzie. O skrajnej ambicji i jej konsekwencjach. O chorobliwej zawiści. O zażywaniu narkotyków. O przypuszczalnym homoseksualizmie. O pociągu do małych dziewczynek (...). O organizowaniu przemytu (na granicy szwajcarsko-francuskiej). O tych (...) rzeczach, o których się na ogół, zwłaszcza w Polsce, w biografiach wielkich pisarzy nie pisze". I rzeczywiście, zaczyna ostro od trzęsienia ziemi w postaci przypisania młodemu Słowackiemu zawarcia paktu z Szatanem.

Ile ze wszystkich swych zapowiedzi Zieliński przekonująco spełnia, każdy powinien sobie w sercu i rozumie ocenić, więc zapraszam do lektury. Skądinąd podobne teorie można mnożyć, bo wielu rzeczy o Słowackim po prostu nie wiemy. Dla przykładu nie ma nawet pewności, że w całym swym życiu z kimkolwiek cieleśnie obcował. Ale jeśli posmak biograficznego skandalu skłoni kogoś do sięgnięcia po Słowackiego samego, to tym lepiej. Diabeł nie diabeł, na małe przeanielenie nigdy nie jest za późno. Pamiętają państwo?

"Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,

Co mi żywemu na nic... tylko czoło zdobi;

Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,

Aż was, zjadacze chleba - w aniołów przerobi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji