Artykuły

Scenariusz Mickiewicza

Motto: "...Mickiewicz napisał o swojej młodości poetycki scenariusz. Są nim "Dziady". Jan Kott

"Dziady" na ekranie. Chcę pisać o tym, czego nie ma i czego może nigdy nie będzie.

- Dramat romantyczny, dramat stojący na pograniczu poematu i sztuki przeznaczonej dla teatru wołał o film. Chciał przemawiać głosami bohaterów, nie mieszcząc się, lub mieszcząc się z wielkim trudem w pudełku sceny. Programowo zrywał z jednością akcji, miejsca i czasu, w sposób niedopuszczalny, w rozumieniu klasycystów, mieszał dotychczasowe poetyki, rodzaje literackie i style. Wołał o film naszych czasów, o pewien gatunek tego filmu, o teatr filmowy. Nie jest prawdą, że sztuka filmowa zrodziła się w związku z wynalezieniem kamery. Sztuka filmowa rodziła się znacznie wcześniej - w literaturze, w tej w której element plastyczny i ruchowy wybijał się na pierwszy plan - w teatrze, gdy na scenie podzielonej przegródkami, starano się przedstawić równoległe akcje.

Jakże trudno inscenizować całego "Fausta" Goethego, a nawet naszego "Kordiana". Jaki sobie gwałt zadawał Mickiewicz w "Dziadach", gdy budował wielkie monologi fabularne Jana Sobolewskiego w celi, czy Adolfa w salonie warszawskim. Przecież to były monologi "zastępcze", jak relacje posłów w tragedii antycznej. Nie to co wielki monolog Gustawa w chacie Księdza; ta forma była jedyną i ostateczną dla marzeń i .szaleństw czasu, z którego zrodził się romantyzm.

Gdy przez kilka miesięcy śledziłem w tygodniku "Film" wypowiedzi naszych mickiewiczologów i innych na temat możliwości zrobienia filmu o Mickiewiczu, wciąż mimo woli przymierzałem "Dziady" do ekranu. Zwłaszcza po obejrzeniu inscenizacji Bardiniego.

Krytyków, piszących o tej inscenizacji, najbardziej raziły głosy zjaw płynące z megafonu i same zjawy, które określano mianem "telewizyjnych". Raziło ich to, oraz wielkie pomieszanie stylów, nie tylko stylów poszczególnych scen, ale również stylów w samych scenach.

Mnie interesują na wstępie pierwsze zarzuty. To woda na młyn krytyka filmowego. Dlaczego widza rażą w teatrze głośniki i płaskie obrazy? No, bo to już film. Film razi na scenie, jak teatr na ekranie. Głos z megafonu, z taśmy czy płyty, nie wytrzymuje współzawodnictwa z głosem żywego człowieka, a płaski, fotograficzny, "odczłowieczony" obraz traci swoją rację bytu przy obecnym obok, żywym aktorze. I jeszcze jedno. Widzowi bardzo trudno przestawić się z widzenia teatralnego na filmowe. Widz, oglądając sztukę, trudniej zapomina, że jest w teatrze, niż widz oglądający film, że jest w kinie. Film bardziej wciąga widza na ekran niż spektakl teatralny na scenę. Ale w kinie trzeba widza bardzo szybko i całkowicie wciągnąć na ten ekran, inaczej bowiem będzie widział tylko ruchome obrazki. "Filmowe" elementy "Dziadów" Bardiniego widza nie wchłonęły, nie tylko dlatego, że przyszedłszy do teatru, nie był na nie psychicznie przygotowany, i nie tylko dlatego, że kłóciły się z konwencją teatru. Raziły, bo były elementami filmu teatralnego. Statyczność zjaw, Ewy, snu Senatora, widzenia księdza Piotra, i na tej statyczności mniej lub więcej długie monologi, to są ostrzeżenia dla twórcy filmowego, który zapragnąłby adaptować "Dziady".

Kadry "statyczne" widzieliśmy również w filmach Oliviera i ostatnio w "Operze żebraczej" - Petra Brooka. Ale to statyczność pozorna, to "statyczność" tekstu, który płynął z ekranu, obrazy zaś były jak najbardziej filmowe. Filmowość ich polega na montażowym kontekście, na szybkiej zmianie sytuacji, planów, na ruchliwości kamery. A gdy już koniecznie trzeba było zatrzymać aktora na dłużej w kadrze, kamera zaglądała mu w twarz, na której, poza tekstem, w kontraście z tekstem, lub w podtekście - rozgrywał się dramat wizualny, "mikrodramat" ludzkiej twarzy, jak to nazywa Bela Balazs. Stosowano też inne zabiegi; kazano umilknąć aktorowi, zagęścić ekspresję gry nieruchomej prawie maski, a jego głos rozlegał się spoza kadru, jak w sławnym monologu "Być albo nie być" w "Hamlecie" Oliviera. Słowo, jak muzyka, jak akompaniament, nie rozładowało plastycznej dramatyczności obrazu. W wymienionym filmie biło głośno, na całą salę kinową, serce Hamleta, a głos zjawy Króla był zdeformowany, świadomie, przez reżysera zdeformowany, jak u Bardiniego, z tą tylko różnicą, że mechaniczna, techniczna deformacja głosu u Oliviera nie pozostawała w kontekście głosów żywych ludzi.

Wracam do "Dziadów". Jak można przewidzieć drogi myśli geniusza, jak można przewidzieć drogę, którą poszedłby kongenialny Mickiewiczowi twórca filmowy, gdyby się taki znalazł i gdyby chciał stworzyć "Dziady" na ekranie? Byłyby to oczywiście jego "Dziady" i Mickiewiczowskie. Ale mistrza takiego z niebytu wywołać nie podobna. Gdy się zrodzi, sam przyjdzie. Można natomiast zastanawiać się czy sztuka filmowa dojrzała do takich prób. Można też zastanawiać się, czy dramat, arcydramat Mickiewicza, kryje w sobie elementy przyszłego filmu.

Wydaje się, że w związku z cytowanymi wyżej dziełami filmowymi pojęcie filmowości znacznie się rozszerza w praktyce i teorii, że teatralność, która ekranowi zagraża od jego narodzin, została przemieniona na jego atut.

Wydaje się też, że "Dziady" kryją w sobie wiele potencjalnych elementów wielkiego filmu. Ich konstrukcja ma rytm potężny, zmienny, jak mało które dzieło literackie czy teatralne; ich ludzie, zjawy, wizje są pełne plastyki i wizualności, nawet te, które nie występują w utworze bezpośrednio. "Dziady" są dramatyczne i epickie, narracyjno - konfliktowe. Ludzie "Dziadów" żyją w świecie przedmiotów i sytuacji: gałąź, książki, świece, kibitki i tłum, i ręka rozwarta stercząca z kibitki. Ludzie tu dojrzewają fizycznie i fizycznie się starzeją, nawet widzenia są konkretne, gęste od aniołów, diabłów, pejzaży i roślin; pojęcia mają swoje wcielenia.

Jakże do dziś zuchwałe pomieszanie stylów, wyrastające na styl jedyny w całej literaturze, styl "Dziadów", wyczuwa się nawet w inscenizacji Bardiniego, z tą tylko poprawką, że ów styl, owa całość logiczna i zamknięta, jest dziełem Mickiewicza a nie reżysera.

I to też przemawia za filmem. Ten styl stylów. Na scenie żywy człowiek zawsze będzie w konflikcie z umownością, żywe ciało człowieka z płótnem, z dyktą i papierem, i z umownymi czynnościami, a gdy na scenie zjawi się żywy ptak, teatr przestanie być teatrem. W filmie natomiast wszystko jest fotografią, wszystko jest fotograficzną konwencją, wszystko jest cieniem, wszystko jednorodne, i dopiero w ramach tej umowności jest miejsce na prawdę.

Nieliczni szczęśliwcy oglądają na zamkniętych pokazach klubowych "Dyktatora". Chaplin połączył w tym filmie rzeczy, zdawałoby się niepołączalne, burleskę i dramat Ghetta, gagi i liryzm, śmieszność i tragizm, symbole, sceny z życia i publicystykę najwyższej klasy.

Chcę wierzyć, że "Dziady" czekają na swój film.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji