Artykuły

My musimy pieszo

"My nie chcemy stwarzać historii nikomu. Wystarczy nam własna, ale naprawdę własna, to znaczy przez nas samych, stwarzana..." (Sławomir Mrożek, 11.01.1981 "Tygodnik Powszechny")

My to my, tutaj, w dorzeczu Odry, Wisły i Bugu. Teraz tek sarno jak w 1945-tym, kiedy to oni - różni oni - byli w górze, wysoko: na samolotach z różnymi znakami albo już... poza czasoprzestrzenią, a my (my młodsi, nasi ojcowie, dziadkowie, bracia...)... musieliśmy pieszo sprostać rzeczywistości. Rzeczywistości i legendzie - poza czasoprzestrzenią jest już tylko mit, uwznioślenie.

Na tym spektaklu pieszo będą musieli sprostać życiu pod "niebem" zasnutym samolotami z czerwonymi znakami, czerwonymi wstęgami, czerwonymi śladami, pod czerwonym niebem nowej rzeczywistości - tak zwany zwykły człowiek, Ojciec i tak zwana przyszłość narodu - jego wchodzący w boleśnie brutalne życie Syn. Finał tego spektaklu w Teatrze Dramatycznym jest jednoznaczny, pojemny, ludzki i... wszystko obiecujący. Wszystko, które znamy już, które było naszym doświadczeniem, młodością, wiarą. Ten finał: droga Ojca s Synem pod czerwono zasnutym niebem pełnym samolotów, to jakby ekspozycja tego, co dokonało się i dokonuje dzisiaj. Punkt wyjściowy, syntetyczny obrazek jakiegoś - bardzo naszego początku.

"Pieszo" Sławomira Mrożka, ostatnia jego sztuka ("Dialog" nr 8, 1980) znana w Polsce. Najświeższa... Spektakl w warszawskim Teatrze Dramatycznym jest realizacją trzecią z rzędu w Polsce (wkrótce zresztą będzie ich więcej). Jerzy Jarocki, autor prapremiery (spektakl krakowskiej PWST) jest też reżyserem przedstawienia warszawskiego. Wybitnego przedstawienia - to od razu na wstępie trzeba powiedzieć i wiele razy jeszcze powtórzyć. Przedstawienia nareszcie w sposób znaczący i ważny mówiącego o nas i o dziś. Tak właśnie: o nas i o dziś tutaj. Pomimo, ,że sztuka Mrożka, wedle jego didaskaliów, dzieje się kiedyś podczas frontu 1944-1945, w okresie agonii wojny i rodzenia się NOWEGO CZASU. Przecież: ten nowy czas jest naszym czasem a nasze dzisiejsze problemy tkwią korzeniami w tamtych dniach, są ich konsekwencją, spadkiem, skutkiem, czasami dobroczynnym, czasami zdeformowanym, skarlałym...

"Pieszo" zawiera postawy społeczne Polaków w chwili rozpadu starego porządku, w chwili porażenia wojną, w chwili narodzin NOWEGO. Przegląd tych postaw nie może zaspokoić próżności ani megalomanii narodowej, przeciwnie, ich obejrzenie zmusza do sarkazmu, do ironii, do obśmiania tego lub owego. Jeżeli nie chcemy płakać, trzeba się śmiać, jeżeli nie chcemy się wściec ze złości na uwarunkowania i własną słabość - trzeba wyrobić sobie do tego serdeczny dystans. To: serdeczny - jest bardzo ważne. Mrożek nie kpi bezlitośnie, jego sarkazm, jego groteskowa szczerość ma odcień tolerancji, zawsze podbita jest zrozumieniem.

"Pieszo" nie ma bohaterów jednoznacznie zdefiniowanych. Jedyne, co jest w nich bezsporna, to to, że są zagubieni - wszyscy - na rozstajach historii, wydani na łup rabusiom szos i atakom samolotów z góry, że idą - skądś dokądś - przed siebie, że ta wędrówka to jednocześnie ucieczka i poszukiwanie, że razem czekają na pociąg, że są biedni, utrudzeni, pełni ran i kompleksów...

Baba handlara z córką w ciąży, nauczyciel porzucony przez żonę jeszcze w 39-tym, Superiusz- sybaryta i filozof, Pani głodna miłości, porucznik Zieliński - klasyczny męt społeczny, który potrzebuje dyscypliny, by utrzymać go w ryzach, wreszcie ci najważniejsi, zwykli ludzie - Ojciec i Syn. Ojciec plebejusz i Syn - jeszcze nie wiadomo co. Obaj odkładają wszystkie marzenia, całe życie na po wojnie , kiedy to będzie wszystko i będzie dobrze.

Kiedy jest już po wojnie - pozostaną obaj samotni i jeszcze bardziej zagubieni, szarą od kurzu szosą wzdłuż torów powędrują w nieznane. Pod osłoną płonących czerwienią samolotów. Przy ich warkocie. Nie będzie już wśród żywych Superiusza (złoży wizytę jako sceptyczny duch spoza czasoprzestrzeni). Pani stanie się agitatorką NOWEGO PORZĄDKU, szumowina Zieliński pionierem ziem zachodnich. Baba powędruje ze swoim wózkiem... Tylko oni - sól ziemi - zostaną na razie przy starym, myśleniu, choć z pełnym apetytem na wszystko co się zdarzy. Z ufnością i lękiem.

Bardzo niewielkie zmiany poczynił Jerzy Jarocki w Mrożkowym "Pieszo" na warszawskiej scenie. Fragment "Matki" Witkiewicza rozegrany w szafie stojącej na pustej stacyjce, szafie później odsuniętej na bok przez Ojca z Synem. To rama, motto przedstawienia. Finalna wizyta Superiusza z Bajaderą stanie się jakby pointą dialogu Leona z szafy, pointą potwierdzającą nieodwołalny triumf przeciętności. Tej szafy i wstawki, naturalnie, u Mrożka nie ma. Co jeszcze jest tu inaczej?

Zamiast nieboskłonu, horyzontu i pola jest od początku na scenie nieboskłon, horyzont, tor kolejowy (resztki stacji?) i droga - pejzaż z drugiej dopiero części sztuki. Piekielnie przejmujący pejzaż: szary, trakt spalonej, brudnej ziemi, pocięty poziomo linią szyn. Rozrzucone łuski armatnie, kanistry, beczki. Pustka, rozpacz, odgłosy bombardowań. Ludzie parami skojarzonymi przez autora pojawiają się uznojeni na tej drodze (podest głęboko wchodzący w widownię), gramolą się przez szyny, znowu pchają się do góry za torami, w głąb sceny. Wchodzą i wychodzą bocznymi wejściami, od strony widowni. Uciekinierzy, bieźeńcy, ludzie z rozstajów, ludzie z trasy, ludzie bez domów, ludzie w rozsypce. Wszyscy z tobołami i wszyscy pieszo. Wśród nich jeden trup, który później - jako ślepy żołnierz - będzie grał na skrzypcach do tańca grupce.., który jako śmierć i LOS - skinie na Superiusza-sybarytę, by go wyprowadzić poza czasoprzestrzeń.

Wszystko jak u Mrożka. Scena po scenie. Samolotów tylko u Jarockiego wijącej, lecą najpierw w zwartym szyku, potem przybywa ich jeszcze. Łącznie pod koniec przedstawienia pod sufitem teatru wisi nad widzami piętnaście samolocików, obwieszonych czerwonymi wstążkami. Kiedy lecą, teatr dudni, muzyka jest w tym momencie tylko hałasem podniebnej i autentycznej eskadry. Wrażenie wstrząsające. Wstrząsający zresztą jest cały spektakl, pełen urody, znaczeń, niezwykle dyskretnie akcentujący sensy, zdyscyplinowany i harmonijny. Z piękną muzyką Radwana, znakomity scenograficznie (pejzaż znojnej i utrudzonej wędrówki po spustoszonym kraju).

Jednocześnie: spektakl nasycony ciepłem i humorem. Owszem, humorem. Witalnością. Czymś bardzo ludzkim i czymś specyficznie naszym, stąd Mrożek jest tu nie prześmiewcą, raczej diagnostą - dżentelmenem, który od niechcenia kieruje snop światła na jakąś chwilę historyczną, po to, by skupić w niej jak w soczewce to, co najistotniejsze.

Oczywiście, nie byłoby tego tolerancyjnego humoru, tej swojskości - zarazem jakże bolesnej - gdyby ,Pieszo" nie było grane tak, jak zostało zagrane i przez tych, którzy tu wystąpili.

Nie da się uniknąć banału: to spektakl arcyaktorski, o rewelacyjnych rolach, nimi bogaty przede wszystkim. Spektakl majstersztyk, a przecież: nie pusty, nie formalny jedynie, nie zimny...

Role, po kolei: Zbigniew Zapasiewicz jako Ojciec, Gustaw Holoubek jako Pan w bobrowym futrze, sybaryta, filozof Superiusz, Ewa Decówna jako Pani w rudym lisie, Wiesław Gołas jako Drab, towarzysz porucznika Zielińskiego, onże Zieliński - Marek Kondrat. I jeszcze: Andrzej Blumenfeld (Nauczyciel), Mirosława Krajewska (Baba), Joanna Pacuła (Dziewczyna), Konrad Łatacha jako Syn i student PWST, Krzysztof Gosztyła jako Grajek-ślepiec - LOS. Wszyscy z zadaniami aktorskimi wypełnionymi celująco, Zapasiewicz i Holoubek mają w tym spektaklu kreacje.

To brzmi zdawkowo, gazeciarsko. Ale jak określić to, co zrobili na scenie? Finezyjny, sceptyczny, ironiczny Holoubek tak rozkosznie rozkapryszony, tak delikatnie grający miękkość intelektualisty, jego egoizm, ale też i jego... wysoką świadomość. Intonacje, gesty Holoubka tutaj to całe traktaciki o względności zdarzeń, zjawisk i rzeczy, to wykłady o filozofii godnego hedonizmu (to godny jest tu, ważne, Holoubek gra Pana, nie panisko...). I nagłe zmiany: hedonista i egocentryk widzi pierwszy i najbystrzej co się święci. Widzi, przeczuwa, wie i jest ponad to, chociaż rozumie. Rozumie naprawdę sens NOWEGO i jego nieuchronność i potrzebę. Kiedy Holoubek rozmawia z chłopcem jest cały uważający, serdeczny. Właśnie: rozumiejący. Solidarny z pokoleniem zmiany warty, choć tej zmiany ani. chce doczekać ani doczeka. Stary kapryśnik jest wtedy WIELKI. Nie musiało to wynikać z tekstu, aż tyle... na scenie zaistniało. Dzięki aktorowi.

Wreszcie drugie powiększenie postaci. Centralny bohater przedstawienia: Ojciec w interpretacji Zbigniewa Zapasiewicza. Rola jakby przeciwna wszystkiemu co dotąd demonstrował w teatrze. Rola, którą oglądać powinni studenci aktorstwa parokrotnie. Rola plebejusza, szarego człowieka, co to wiele jest nie na jego rozum, chociaż to on właśnie wniesie w życie zagubionych bieżeńców pokrzepiającą codzienność. Zapasiewicz mówi tu inaczej, chodzi inaczej, gestykuluje inaczej, patrzy inaczej niż zwykle. Chwilami nawet robi coś, takiego z głosem, że ów głos - tak doskonale rozpoznawalny, charakterystyczny, pełny - brzmi obco, po nowemu. Zamaszysty, szeroki gest, spłoszenia w oczach, nie trzymanie fasonu, malutkie przechwałki, malutka fanfaronada, malutka fantazja, malutka wyobraźnia. I wielka troska o syna, troska niańki i matki jednocześnie.

Ojciec Zapasiewicza jest formatu niewielkiego, ot, człowiek, żył sobie, żona utrzymywała czystość, syn chodził do szkoły. Wojna rozbiła to życie, ale po wojnie, ho, ho - obiecuje synowi sam nie bardzo wierząc w to, co mówi. Wierząc w to jednak, że tak mówić trzeba, koniecznie. Jakiś kodeks honorowy męski - ma. Ten kodeks każe mu nie siać zwątpienia, choćby strach brał coraz większy. To nie bohater heroiczny, to taki co przetrwał i chce przetrwać do końca. Czy za wszelką cenę? Zapasiewicz robi wszystko, by wyrobić w widzu przekonanie, że nie, przeciwnie, że jest coś, co Ojciec zrobi kiedy trzeba i coś, czego nie zrobi nigdy. Ojciec u Mrożka pije więcej wódeczki, jest bardziej cwaniacki i bardziej głupi zarazem, jest karykaturą syntetyczną człowieka przeciętnego. Zapasiewicz wyposaża tego przeciętniaka w ufność, uczciwą ufność. W honor biedaka. W świadomość narodową. W marzenia, w więcej marzeń...

Powtórzę: to wszystko, jest w skali mini, Ojciec to nie bojowiec i nie inteligent, nie Mężczyzna nawet (ten z dużych liter, co to przodem do przodu...) Ojciec jest aż i zaledwie człowiekiem zwyczajnym. Będzie mierzwą nowych czasów, jak był mierzwą starych. Tam na rozstajach jego świadomość jest in statu nascendi. Ale intencje, dobre, już są. I nawyki mitologiczne, narodowe, nasze. I gotowość na los - jaki wypadnie. I nieufność do tego co przyjdzie, która - czuje się to - łatwo, przerodzi się w wiarę. Wiary potrzeba mu najbardziej, drogowskazu.

Zapasiewicz - Ojciec niezgrabnie i w za ciasnych butach przemierzający kilometry obok torów, będzie tym, który - już pod czerwonym od samolotów niebem - postawi słup od sztandaru w biało-czerwone pasy. Podniesie go z ziemi z Synem, ustawi na miejscu i pójdzie dalej. W tym geście nie było zastanowienia, wyczucia momentu, symboliki - była cudownie uwyraźniona przez aktora zwyczajność, naturalność, normalność: tak trzeba.

Ten Ojciec ma chwile słabości większej - bo słaby jest cały czas - po alkoholu, w tańcu z Babą, kiedy "zaszaleje" zawadiacko na parę minut... Potem się tego wstydzi nieporadnie, sam siebie przekonuje, że kac to grypa, bo ...znowu: tak trzeba. Trzymać fason przed synem, któremu należy być wzorem. Te odzywki Ojca do Syna to znów całe tomy podtekstów, to ogrom nieśmiałości, "nieco resztek, dawnego autorytetu, trochę knajckiej brawury...

Ojca się lubi, szanować jakby nie ma go za co, ale nie szanować nie ma powodu. Najbardziej jest go żal. Takiego Ojca - budzącego współczucie, stworzył Zapasiewicz nieco wbrew Mrożkowi, a może tylko - poszedł dalej? Nasycił syntetyczne kontury krwią serdeczną? Jakkolwiek by nie było, Ojciec z "Pieszo" Mrożka to archetyp - dobroduszny... Nowa twarz aktora, nowa całkowicie i - jak poprzednie, te myślące - całkowicie przekonująca. Komplementy, to zbyt mało w tym wypadku. Można się na tej roli, do diabła, czegoś nauczyć...

Inni - już powiedziałam: znakomici. Uznanie trzeba byłoby przepisywać przez kalkę i dedykować każdemu aktorowi, z najmłodszymi (choćby Grajek) włącznie. Niechże zamiast tego przyjmą jako najwyższą aprobatę fakt, że brali udział w przedsięwzięciu artystycznym, w którym pełnoprawnie ważne były JAK i CO. A to JAK, było już ich zasługą...

Ostatnie słowa sztuki (tekst Ojca): my musimy pieszo.

Pójdziemy.

[Data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji