Artykuły

Bez dybuków będziemy gorsi i głupsi

Rozmowa z Hanną Krall i Krzysztofem Warlikowskim o inscenizacji dramatu An-skiego w Teatrze Rozmaitości

- Kiedy poczuliście państwo w sobie "Dybuka"?

KRZYSZTOF WARLIKOWSKI: Już dawno zastanawiałem się, co zrobić, żeby wystawić "Dybuka" An-skiego i zakotwiczyć go we współczesności. Książki pani Hanny Krall czytałem, zanim się poznaliśmy "Dybuk" pani Krall, opowiadanie z tomu "Dowody na istnienie", był moją ulubioną opowieścią, którą serwowałem Hamletowi, gdy robiliśmy scenę z duchem Ojca i aktorkom mającym wywołać Dionizosa, gdy wystawiałem "Bachantki" w Zagrzebiu. Nasz spektakl pisaliśmy na próbach. Uzależnienie od "Dybuków" rozwijało się w czasie. Był pomysł, żeby tekst An-skiego podać w młodopolskim języku pierwszych przekładów. Później okazało się, że "Dybuk" jest od nas tak odległy czasowo i mentalnie, że zaznaczanie tego jest niepotrzebne, wszystkie dotychczasowe wystawienia szły w stronę jidysz, w stronę etnografii...

- Na jakie zmiany zdecydowaliście się państwo?

HANNA KRALL: Pan Krzysztof zrezygnował z opowieści chasydzkich An-skiego mówionych w synagodze na początku sztuki i zastąpił je innymi, min. z moich książek. Czułam lekki niepokój, że jest to nielojalne wobec An-skiego, nie śmiem powiedzieć, że wobec kolegi po piórze, ale było w tym coś z solidarności zawodowej. Z Orną Porad, aktorką z Izraela, poszliśmy na żydowski cmentarz, na grób An-skiego. Położyła kamyk i każdy z nas pogadał sobie w duchu z An-skim. Przepraszałam go za wszystkie te nasze ingerencje, ale gdy zaczęłam oglądać próby, rozgrzeszyłam pana Krzysztofa. Myślę że An-ski byłby zadowolony. Może nawet - wdzięczny

K.W.: Dokonując zmian, myślałem o tym, że "Dybuk" nie znalazł odpowiedniego miejsca ani w teatrze izraelskim, ani w wielkim repertuarze polskim, choć mógł. Przypisanie do żydowskiej enklawy zaskorupiło go, uniemożliwiło przedostanie się do tekstu tego, co żywe. Pociągała mnie nieograniczona wola An-skiego, żeby pokazać i przeżyć w teatrze niczym nieokiełznaną fantazję dziecka, w której wszystko jest możliwe. Jak już powiedzieliśmy przedstawienie zaczyna się od sceny w synagodze. Bohaterzy opowiadają historie chasydzkie. An-ski czerpał je z tradycji i podawał w sztuczny sposób. Pani Hanna miała lepsze źródła. Po jej opowiadaniach nie można zasnąć, bo mają wpisaną świadomość zagłady, chociaż bezpośrednio o niej nie mówią. Myślę, że An-ski, pisząc sztukę, był bardzo rozbity Pochodził z religijnego domu, zerwał z nim, potem się nawrócił. Nie wiem, w którym momencie życia pisał "Dybuka", i nie wiadomo, kim byli adresaci - ale czuje się wysiłek, żeby z tekstu zakorzenionego w tradycji żydowskiej uczynić rzecz uniwersalną. To było i moim marzeniem.

- Które z pani historii współtworzą spektakl Rozmaitości?

H.K.: Każda z nich osadzona jest w innej, prawdziwej historii. Kiedy An-ski opowiada w pierwszym tekście o głośnym w świecie żydowskim sporze o to, w jakim kolorze mają być frędzle kamizelek, białym czy niebieskim - a doszło na tym tle do wielkiej scysji, dramatów rodzinnych i rozwodów - najważniejsze było dla mnie, że działo się to w Radzyniu i Kocku. Pisałam właśnie opowieść o Kocku, o Poli Machczyńskiej, która ukrywała u siebie dwudziestu kilku Żydów i razem z nimi zginęła, i o żyjącym sto lat wcześniej cadyku Menachemie Mendlu. Stawiał on wysokie wymagania Bogu, ludziom i samemu sobie. Nie potrafił im sprostać i odizolował się od świata na resztę życia, na 20 lat. Pomyślałam, że to Pola Machczyńska sprostała wymaganiom cadyka. Mendel z Kocka nie był dla mnie odległy, baśniowy, był sąsiadem Poli. Mieszkali na jednej ulicy, na Polnej, dzieliło ich ledwie pięćset metrów i sto lat... Inna opowieść jest o Mesjaszu, który nie przychodzi do nas, bo nikt na niego czeka. Po wojnie, która przetoczyła się przez Kock i Radzyń, inaczej rozumiemy i tę historię.

- Jak pani odbierała "Dybuka" Anskiego?

H.K.: Był dla mnie zawsze baśnią. Jestem osobą bardzo sceptyczną. Kiedy więc na spotkaniach z ludźmi, którzy są bohaterami mojego opowiadania "Dybuk", usłyszałam, że w Adamie S. zamieszkał jego brat, dybuk, i płacze, wyznam, że początkowo nie uwierzyłam. Zaczęłam wydzwaniać do Stanów do buddyjskiego mnicha, który wypłaszał dybuka z tego człowieka. Mnich długo nie odpowiadał. Pomyślałam, że w ogóle nie istnieje. Tymczasem on nie odzywał się, bo był w szpitalu, miał zmiażdżone nogi. Któregoś dnia odebrał telefon. Powiedziałam, że chciałabym przyjechać. I pojechałam tylko po to, żeby sprawdzić, czy historia jest prawdziwa. Mnich powiedział, że nie rozumie jej, ale się przydarzyła: byli we dwóch w pokoju z Adamem S. i obaj poczuli obecność trzeciej osoby. Zobaczyli, że przesuwa się nad nimi cień, podąża za głosem, idzie do światła. Uwierzyłam mnichowi. To wpłynęło na moje życie, moje przeczucia, moje myślenie. Tylko jak to pokazać na scenie? Pan Krzysztof mówi: "idę od teatru do życia..!'.

K.W.: Bo cierpienie dziewczyny kochającej chłopaka nie jest wystarczającym powodem do wystawienia sztuki.

- A jednak to interesujące, jak przy wielkich problemach XX wieku może wypaść wątek miłości, która jednego z kochanków zabija, a drugiego wiąże aż do śmierci.

K.W.: Na pewno chciałem otworzyć tę historię na współczesność, znalazłem w niej wiele wątków szekspirowskich, a także z Sary Kane. Przecież Lea i Chanan nie znają się. To nie jest miłość dziewczyny, do chłopaka, ale dwóch podobnych do siebie dusz. Coś podobnego do platońskiej jedni, która została rozszczepiona. To motyw silnie obecny w tradycji kabalistycznej, a An-ski jest zanurzony w Kabale. Inna bardzo inte-esująca rzecz to zakłócenie tożsamości płci, po tym, jak dybuk wstępuje w Leę, coś, co zawsze było u Szekspira i w moich spektaklach również jest obecne. Nie wiadomo, kim jest Lea - mężczyzną czy kobietą. W teatrze rozwiązywano to tak, że Lea mówiła męskim głosem. Mnie zainteresowało co innego. Biblia nakazywała chronić różnicę płci. Kobieta i mężczyzna spotykali się dopiero na ślubie. Mieli wyjść na 45 minut, skonsumować małżeństwo i wrócić na tańce. Przypomniałem sobie, co jeden z bohaterów "Dybuka" An-skiego mówi przed ślubem: "Ja nie znam kobiet, boję się kobiet" i moją szkołę podstawową. Siedzenie z dziewczynką było absolutnie niemożliwe, narażało na śmieszność, agresję. W kościele były męskie i kobiece ławy. Biblia była mocno obecna w moim wychowaniu.

- W jaki sposób tę kabalistyczną historię zderzy pan z opowieścią o zagładzie?

K.W.: Po pięknej i wzruszającej scenie umierającej Lei, która wchodzi do raju z przeznaczonym sobie Chananem, światło gaśnie i zaczyna się rozmowa z opowiadania pani Hanny o rysowaniu muru getta i strony aryjskiej. Chanan i Lea stają się Adamem S. i jego żoną. On jest opętany dybukiem brata, który zginął w czasie zagłady, ona była opętana przez zmarłego kochanka w pierwszej części.

- Jak pani reagowała ma pomysły inscenizacyjne Krzysztofa Warlikowskiego?

H.K.: Rozpoznałam w panu Krzysztofie moje własne rozterki. Nad wszystkim unosi się pytanie, jak opowiadać o wojnie, o zagładzie. Na pewno nie w tradycyjny sposób. Zrozumiała to natychmiast Nałkowska, która inaczej napisała "Medaliony" niż "Romans Teresy Hennert". Dlatego "Medaliony" żyją. Odpowiedzi szuka też Maria Janion w ostatniej książce "Żyjąc tracimy życie". Pan Krzysztof zadaje sobie podobne pytania.

K.W.: Nowe teksty zawsze prowokują nową formę w teatrze.

H.K.: Tekst napisałam w sposób ostentacyjnie prosty. Tej historii nie wolno opowiadać inaczej niż powściągliwie. Nie przystroją jej literackie ornamenty Jeśli pada pytanie o dybuka, to najprostsze brzmi: "Czy to ma coś wspólnego z Bogiem? ".

K.W.: Rzuciła mi się w oczy nieporadność tego pytania.

H.K.: To jest język potoczny, w jakim każdy z nas zadałby to pytanie. To zdanie pozbawione formy

K.W.: Cały teatr musi zapracować na tę formę. Pytanie musi być tak postawione, by nas dotknęło. Nie mogę powiedzieć, że tę formę już znaleźliśmy W czasie ostatniej próby przed festiwalem w Awinionie powiedziałem, że rezygnuję z tego, cośmy dotychczas zrobili. Zmieniamy wszystko. Teatr jest czymś żywym i każdy spektakl będzie postawieniem pytania od nowa.

H.K.: I nie jestem pewna, że forma zostanie znaleziona na premierze raz na zawsze.

- A co z dybukiem - wypłaszać go czy pielęgnować?

H.K: Pawiem to, co panu Krzysztofowi. An-ski opowiada o czasie niewinnym. My, w naszym czasie, już wiemy, że dybuka się nie przegania. Jest naszą pamięcią. Bez naszych dybuków będziemy gorsi i głupsi.

"Dybuk" został zamówiony przez Festiwal Awinioński. Prapremiera nie odbyła się z powodu strajku we Francji i odwołania imprezy. Pierwszy raz w Polsce spektakl został zagrany 6 października na otwarcie Festiwalu Dialog we Wrocławiu. Premiera warszawska odbędzie się w niedzielę w Warszawskiej Wytwórni Wódek Koneser na ulicy Ząbkowskiej 27/31. "Dybuk' to najważniejszy tekst teatru żydowskiego napisany w XX w jidysz przez Szymona An-skiego. Nawiązuje do ludowych wierzeń o tym, że po śmierci dusza kochanka może wstąpić w ciało ukochanej. Bohaterami są Chanan i Lea, którzy nie mogą być z sobą, bo jej ojciec oddał ją innemu. Główne postaci grają Jacek Poniedziałek i Magdalena Cielecka. W ostatnim akcie wcielają się w postaci Adama S. i jego żony, bohaterów opowiadania Hanny Krall. Adam S. czuje w sobie dybuka brata zabitego w czasie drugiej wojny światowej. Tradycja żydowskiego teatru otrzymała finał w postaci współczesnej historii o zagładzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji