Artykuły

Wrocław. Dziś pogrzeb Igora Przegrodzkiego

Igor Przegrodzki dziś zostanie pochowany we Wrocławiu.

Jakby się umówili. Odchodzą parami, tercetami, kwartetami. Za dużo tych odejść. Stanowczo zbyt wiele. Polska kultura ubożeje z dnia na dzień. Zaczęło się od Marka Walczewskiego, dalej Witold Gruca, Zbigniew Zapasiewicz, Leszek Kołakowski, teraz Igor Przegrodzki...

Jeden z moich ukochanych pisarzy, Węgier Sándor Márai, w arcydzielnym "Dzienniku" odnotowywał kolejne odejścia przyjaciół jednym słowem: "exit". Wyjście. Może rzeczywiście wszyscy tylko wychodzą na chwilę? Artyści nie umierają.

Po raz ostatni widziałem Przegrodzkiego w "Iwanowie" Czechowa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Druga próba generalna, na wielkiej sali raptem kilka osób. Przedstawienie nie bardzo mi się podobało. Zobaczyłem zbyt wiele pustej aktorskiej kokieterii, za mało bolesnego rozczarowania wpisanego w Czechowowski dramat. "Iwanow" Englerta to było raptem kilka pięknych ról, zachwycających dialogów (ale to już nie zasługa reżysera), parę zapadających w pamięć epizodów. Na przykład Jegoruszka Igora Przegrodzkiego. Aktor, już ciężko chory, nie musiał niczego grać. Po prostu był. Przeszedł po scenie, powiedział jedno, degradujące postawę Iwanowa, słowo - pas, po czym odszedł. Exit. Więcej się nie zobaczymy.

Kiedy umiera wspaniały artysta, próbujemy we wspomnieniu uwznioślić jego dokonania, zapominamy, co zrozumiałe, o artystycznych grzechach, odpominamy triumfy. Ale Igor Przegrodzki nie potrzebuje żadnej taryfy ulgowej. Był aktorem spełnionym, przy tym na wskroś teatralnym. Owszem, grywał również w filmach - na przykład w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" Hasa, "Indeksie" Kijowskiego, "Marcowych migdałach" Piwowarskiego, ostatnio w "Parę osób, mały czas" Barańskiego - ale jego żywiołem był zawsze teatr. Oraz Wrocław. Bo pomimo że finałowe, bardzo ważne dla jego zawodowej kariery, lata Przegrodzki spędził w Warszawie, w zespole "Narodowego", dla teatrologów i teatromanów pozostanie wizytówką Wrocławia i "Polskiego".

Wpisał się w pejzaż tego miasta. Przez pięćdziesiąt lat występował w teatrze, wykładał aktorstwo, reżyserował. W samym tylko Teatrze Polskim zagrał ponad sto pięćdziesiąt ról. W pełni zasłużył na tytuł największej indywidualności w historii tej znakomitej, zasłużonej sceny. A przyglądając się liście teatralnych kreacji, które stworzył, widać wyraźnie, że w zasadzie nie było aktorskiego zadania, któremu by nie sprostał. Jego siłą była rozpiętość środków aktorskiego wyrazu. Dzięki wyśmienitym warunkom fizycznym mógł być zarówno wzorcowym amantem, jak i dewiantem; upiornym, zdziecinniałym staruszkiem i posępnym królem. We Wrocławiu Przegrodzki grał w spektaklach reżyserowanych przez "wszystkich świętych": Horzycę, Englerta, Babickiego, Grzegorzewskiego, Wojtyszkę, Ziołę, Korina, Hübnera, Skuszankę, Krasowskiego, Tomaszewskiego czy Zatorskiego. Był Poetą w "Weselu" Wyspiańskiego i Robespirre'em w "Sprawie Dantona", znakomicie czuł Gombrowicza (pamiętny Ojciec w "Ślubie"), ale grając Hamleta, Shylocka czy Ryszarda III, świetnie odnajdywał się w szekspirowskim kanonie.

W ostatnich dekadach, zmieniając się fizycznie - przygrabiony, nieco złamany, ale zawsze z figlarnym, dziecięcym uśmieszkiem, jak nikt z jego pokolenia, potrafił odnaleźć się w prześmiewczej, tragikomicznej konwencji grania starości. Jego Bérenger w "Król umiera, czyli Ceremonie", Stary w "Krzesłach" Ioneski, Sir w "Garderobianym" Harwooda, mają swoje miejsce w historii teatru.

A przecież Przegrodzki to także Teatr Telewizji. Dzisiaj, w sytuacji powolnego, rozpisanego na raty, zgonu tej osobliwej parateatralnej formuły, która z wolna staje się martwym teatralnym muzeum politycznym, warto przypomnieć jego genialne - to chyba jedyne uprawnione określenie - telewizyjne kreacje: w "Boboku", "Stara kobieta wysiaduje", "Śmierci Tarełkina", "Transatlantyku", "Kosmosie" czy w "Fernando Krapp napisał do mnie ten list...".

Ostatnie lata spędził w Warszawie. Do Teatru Narodowego przyjechał na zaproszenie Jerzego Grzegorzewskiego, reżysera, który jak nikt inny potrafił uruchomić w Przegrodzkim najbardziej nieoczekiwane rejestry. Był jedną z najważniejszych twarzy późnego teatru Grzegorzewskiego: Księciem Himalajem w "Operetce" Gombrowicza, Kudliczem w "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego, Gonzalem w "Morzu i zwierciadle" Audena, komediantem w "On. Drugim powrocie Odysa", Kamińskim w "Hamlecie" Wyspiańskiego, Skautem w "Śnie nocy letniej"... Nie ma już Jerzego Grzegorzewskiego, właśnie zabrakło jego ulubionego aktora...

Czasami widziałem, jak snuł się uśmiechnięty, jakby trochę nieobecny, po Ogrodzie Saskim, vis-`a-vis małego teatralnego mieszkanka przy Wierzbowej, w którym spędził ostatnie lata. Zapatrzony w siebie, pogwizdywał wesoło. Podejrzewam, że Ogród Saski, mała, czarodziejska sfera dawnej, przedwojennej Warszawy, umiejscowiona w sąsiedztwie brzydkiego, powojennego tła, stanowiła dla Przegrodzkiego część jego ukochanego Wrocławia. Miasta, w którym warto żyć. Ale nie trzeba umierać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji